A jutro znów spójrz przez okno!

Pod palcami pusto. W głowie aż nadmiar myśli. Zastanawiam się, czy to całe pisanie kiedykolwiek miało sens. Czy ten kawałek internetu, na którym kiedyś chciało mi się siać małe ziarenka liter ma jeszcze dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Był mi potrzebny, żeby oderwać się od ciemnych chwil. Teraz nie bardzo mam na niego czas. W natłoku wszystkiego co dzieje się w moim małym codziennym wszechświecie, coraz rzadziej spoglądam przez okno. A jeśli już spoglądam, coraz rzadziej o tym piszę. Dlaczego? Bo trudno o wenę? Ale skąd ma się wziąć wena, skoro nawet jeśli się pojawi to brak codziennej rutyny pisania utrudnia przelanie czegokolwiek na klawiaturę. Zdania wychodzą spod moich palców kanciaste, słychać ich stukot, gdy uderzam palcami w klawisze.

A może dojrzałam do tego, żeby po prostu cieszyć się światem, a niekoniecznie musieć o tym pisać? Mogłaby być to prawda, gdyby nie to, że biegam po świecie zawsze z aparatem lub innym uwieczniaczem rzeczywistości i zarzucam Was tym całym gównem od świtu do nocy.

Ale wrzucić zdjęcie to jedno, a napisać coś z sensem to już zupełnie inna sprawa. Kiedyś pisałam o tym co mi w duszy gra. Na początku. Wychodziłam na spacer po pachnących latem łąkach, pstrykałam, a w każdym zdjęciu i w każdym zdaniu pod nim był kawałek mojej duszy. Zabrzmiało patetycznie. Wystukane, wymuszone. Teraz jeśli już raz na rok coś napiszę, to o jakimś miejscu, mniej lub bardziej ciekawym. Wymienię w punktach, odhaczę na liście, szast-prast, wystukane, odbębnione, w klawiaturę wybębnione. Dupa, nie pisanie. Nie ma w tym ani mnie, ani pożytku dla potencjalnych czytaczy. Internet roi się od takich list top 10, top 7, top 14 i pół. To nie dla mnie.

Kiedyś pisałam o górach, bo dużo ich było w moim życiu. Dziś nie piszę o nich wcale, bo tak ich w moim życiu mało. Kiedyś pisałam o podróżach. Dziś piszę o nich raz do roku, bo mniej więcej tak często się zdarzają. Dupa, nie życie.

Siedzę na tarasie na krańcu świata, wymarzonym miejscu do pisania, do grania na gitarze, do śpiewania, do wędrowania. Gitarę trzymam w ręce tylko gdy Słonko poprosi “Mama, o niedźwiedziu!”. I leci jak zdarta płyta “stary niedźwiedź mocno śpi…” Ileż można!? I choć mój repertuar nigdy nie był wybitnie rozbudowany, a warsztat gitarowy ograniczał się do kilku akordów, to przecież granie, a przede wszystkim darcie ryja sprawiało mi przeogromną przyjemność! Dziś nie robię tego wcale, dlaczego?

Tak jakbym nieco ponad trzy lata temu zamknęła tamtą siebie na kluczyk w drewnianym pudełku, a klucze schowała głęboko, gdzieś między pieluchami, a garnkiem z rosołem. Spoglądam ostatnio na to pudełko i coraz częściej słyszę z jego wnętrza stukanie. Cichutkie, delikatne, ale jest. Czyżby ten ktoś zamknięty w środku nadal żył?  Czyżby chciał się z niego wydostać? A może tylko przypomina, że kiedyś istniał?

Najciekawsze w tym wszystkim, że gdyby ktoś z Was zapytał mnie cztery, pięć lat temu czy jestem szczęśliwa, odpowiedziałabym, że nie. Jeśli zapytacie mnie dziś z pełnym przekonaniem odpowiem, że nigdy nie byłam szczęśliwsza! (No może poza pierwszym rokiem życia Słonka.) Dlatego tak trudno mi połapać się w tym co się dzieje. Czuję, że duszę się w codzienności, czuję, że mogę tak wiele. A jednocześnie jest mi dobrze, spokojnie, bezpiecznie. Taka swoista strefa komfortu. I tylko to stukanie. Coraz głośniejsze.

Wyszedł z tego taki sobie tekst o wszystkim, i o niczym. Miało być o sensie bloga, wyszło o sensie życia, choć i to brzmi zbyt patetycznie.

Ale ten tekst jest dla mnie. Pewnie jeszcze kilka bliskich osób go zrozumie. Kilka tygodni temu skończył się pewien super ważny etap w moim życiu, może kiedyś więcej o tym napiszę. Mam wrażenie, że ten tekst pojawił się właśnie z tego powodu, jako swoiste podsumowanie, a może raczej alternatywa… ech, bredzę.

Śpij dobrze, Kochana, a jutro znów spójrz przez okno.

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *