A w Gorcach już lato!

Piątek. Dzień, kiedy paradoksalnie praca idzie znacznie szybciej. Dlaczego? Bo z każdą minutą rośnie motywacja do jak najszybszego opuszczenia choćby nie wiem jak lubianego miejsca pracy 🙂 Tym razem tydzień był wyjątkowo frustrujący… tydzień z cyklu “czy może być jeszcze gorzej?”.

Tym przyjemniej było opuścić matkę korporację o 14:00, motywując swoje wyjście jak najbardziej wprost: “Drogi Szefie, śpię dziś na Turbaczu. Nie uśmiecha mi się samotne wychodzenie po ciemku, jeśli więc nie chcesz rzucić mnie gorczańskim wilkom na pożarcie – muszę wyjść o drugiej.” Wytłumaczenie zostało przyjęte z pełnym zrozumieniem. Każdemu życzę tak wyrozumiałego szefa. A sama tym bardziej bym zrozumiała 🙂 Tak Ada, mówię do Ciebie 😉

Najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka, Floki na tylne siedzenie w mazdusi i w drogę. Już po godzinie stania w korkach (czyżbym nie tylko ja wyszła wcześniej?) opuszczamy Krakow. Zakopianka na szczęście w miarę pusta. Mazdusia dzielnie pokonuje pagórki, lekko dysząc na stromszych wzniesieniach. Żar leje się z nieba, to pierwszy tak upalny piątek w tym roku. Całe szczęście, że będziemy wychodzić wieczorem, upał nie będzie się może aż tak dawał we znaki.

Około 17:30 docieramy do Obidowej. Wymyśliłam dla nas przyjemną, niezbyt wymagającą trasę na te dwa dni. Wieczorem wyjście z Obidowej zielonym, potem czarnym, na koniec żółtym szlakiem na Turbacz. Tam nocleg. A w sobotę zejście czerwonym szlakiem na Stare Wierchy i stamtąd zielonym na parking w Obidowej, gdzie zostawiam samochód. Trasa niedługa, niestroma – spacerowa i przyjemna. W końcu w chodzeniu po górach chodzi właśnie o przyjemność.

Na początek czeka nas podejście, miejscami strome. Idziemy lasem, niewiele widać dokoła. Napotykamy krzyż upamiętniający śmierć partyzanta z II wojny światowej. W ciemnym lesie miejsce dość straszne… Znów cieszę się, że przyszło nam żyć w spokojniejszych czasach.

Po kilkunastu minutach pojawiają się pierwsze widoki. Na razie to tylko przecinki w lesie, ale pojawia się cel dzisiejszej wędrówki – Turbacz. Mamy go po lewej stronie – będzie widoczny przez długi fragment wycieczki.

Zapytacie dlaczego znów Turbacz? Bloga piszę od roku, w tym czasie pisałam o Turbaczu już dobrych kilka razy. I na pewno jeszcze napiszę 🙂 Bo kocham to miejsce! Bo tu są moje góry, moje ukochane Gorce i tu zawsze będę wracać z taką samą przyjemnością. Staram się tylko za każdym razem wejść / zejść inną trasą. Szlakiem, którym idziemy dziś nie szłam jeszcze nigdy.

Docieram na grzbiet i wreszcie otwiera się przepiękna panorama. Turbacz w całej okazałości, zieleni się wiosenną świeżą zielenią traw i lasów. Pomyśleć, że jeszcze kilka godzin temu siedziałam za biurkiem i zżerała mnie wściekłość i frustracja. Zostawiam ją w piachu i błocie gorczańskich ścieżek, wdeptuję w drogę z każdym krokiem pozbywając się ogromu złych emocji. Najlepsza terapia! 🙂

Znacznie szybciej niż przewiduje mapa docieram do skrzyżowania szlaków na Bukowinie Obidowskiej. Stąd skręcamy w lewo na czarny szlak. Tym szlakiem dojdziemy do żółtego szlaku papieskiego, który już doprowadzi nas na Turbacz. Cała droga zajmie nam około 2h 30min.

Pisałam już, że idę prawie sama? To znaczy jedynym towarzyszem jest Floki. Na górze czekają przyjaciele z kursu przewodników beskidzkich, my docieramy na górę jako ostatni. Bar w schronisku zamykają o 20:00 zamawiam więc piwo zdalnie – Aniu, dziękuję 🙂

Tymczasem Flokiemu kompletnie odbija. Zapachy lasu okazują się tak atrakcyjne, że moje na wskroś miejskie psisko, gdy tylko wyniucha zapach dzikiego zwierzęcia natychmiast znika w lesie i mimo nawoływań nie wraca. Po kilku takich ucieczkach nie pozostaje mi nic innego tylko zapiąć Floka na smycz. Nie jest nam to w smak. Ani mnie, ani jemu. Wpadam więc na genialny pomysł – przypinam smycz do pasa biodrowego w plecaku – pies i tak zawsze idzie przodem, nie okręca się więc wokół mnie. Smycz rozwija się automatycznie Floki ma więc poczucie względnej swobody. Rozwiązanie okazuje się idealne, gdy tuż przed nami pojawia się sarna Floki oczywiście próbuje za nią pognać, na szczęście smycz trzyma mocno, a mnie nie wyrywa dłoni ze stawów.

Szlak wybrałam doskonały. Poza nami nie ma żadnych turystów. Dopiero przy dojściu na Bukowinę Miejską spotykamy jednego chłopaka schodzącego z plecakiem z Turbacza. Poza tym cisza. To znaczy względna cisza… Niestety od czasu do czasu mijają nas amatorzy sportów motorowych 🙁 Na całej trasie jest ich chyba sześciu, może siedmiu. Każdy robi mnóstwo hałasu i zostawia za sobą paskudny smród. Jeżdżenie po lesie, a już tym bardziej po szlakach turystycznych powinno być kategorycznie zabronione! Kto  oprócz mnie podpisze się pod petycją? 🙂

Co jakiś czas po prawej stronie w leśnych przecinkach otwierają się okna z widokiem na Tatry. Nieco zamglone, ale są – kto nie widzi, niech wierzy na słowo 😉

Pod nami Nowy Targ.

Wreszcie docieramy do połączenia z żółtym szlakiem. Trasę stąd znam już na pamięć. Ostatnio pisałam o niej prawie rok temu – wtedy szłyśmy z mamą żółtym szlakiem z Kowańca.

 

Chwila odpoczynku na przydrożnej ławce. Ja rozprostowuję nogi, Floki łapczywie chłepce wodę. Minus chodzenia z psem jest taki, że trzeba nosić podwójny zapas wody, miskę i psie żarcie. Na szczęście idziemy tylko na jeden nocleg, nie ma więc tego wiele. I na szczęście Floki jest nieduży… Gdybym miała nieść żarcie dla takiego na przykład bernardyna… a nie, bernardyn sam by sobie niósł 🙂

Słońce już coraz niżej, cienie zrobiły się niesamowicie długie. Trzeba się spieszyć – zapomniałam z domu czołówki, nie chciałabym, żeby złapała nas tutaj noc. Na szczęście do schroniska już niedaleko. Według mapy około 40 minut.

Mimo pośpiechu spowodowanego brakiem latarki nie mogę powstrzymać się przed choćby krótkim przystankiem na podziwianie widoków. Lubań, a obok niego ukryte we mgle Pieniny. Byłoby naprawdę błogo, gdyby nie chmary much fruwających wokół nas z irytującym bzyczeniem. Trudno zrobić zdjęcie bez choćby jednej wpychającej się w kadr.

Nie wiem wokół kogo jest ich więcej – mnie, czy Flokiego. Zapewne oboje podobnie cuchniemy zmęczeniem 😉 Na muchy pomaga jedynie ruch – podziwianie widoków musimy więc odłożyć na inną okazję.

Jeszcze kilka minut i docieramy do schroniska. O, robią remont. Pewnie dostali następne środki unijne – na Turbaczu wiedzą jak z nich korzystać.

Po chwili lądujemy w pokoju pełnym przyjaciół, zimne piwko czeka, tak jak zamawiałam 🙂 Floki rzuca się wprost na miskę, ja z ogromną przyjemnością pędzę pod prysznic.

Na południu majaczą usypiające Tatry, a my spędzamy sympatyczne chwile przy ognisku…

Zapada czerwcowa, gwieździsta noc…

7 Replies to “A w Gorcach już lato!

  1. Nie w każdą trasę zabierzesz psa, prawda?Na terenie parków narodowych jest to zabronione.
    ps Podrap ode mnie Flokiego za uszkiem! Pozdrowienia
    ps2 Świetne zdjęcia, Marta:)

    1. niestety w większości parków nie można wprowadzać psów, co potwornie ogranicza nam możliwości 🙁 dlatego czasem Floki musi zostać w domu, co jest kompletnie idiotyczne… no, ale cóż, na pewne sprawy nie mam wpływu.

  2. I kolejne pasmo górskie które wprost mnie zniewala. Te hale. Coś wspaniałego. Właśnie niedawno byłam w Jamnem. Bosko jest. Będę pisać posta o tym wyjeździe. Póki co kończę i Spiszu 🙂 Ściskam gorąco.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *