Ci wspaniali mężczyźni w swych latających maszynach

Gdynia. Niedzielny poranek. Zmierzamy w kierunku plaży, podobnie jak kilka tysięcy innych spacerowiczów. Żar leje się z nieba, nogi odmawiają współpracy w tym upale, a my jak te owce suniemy z tłumem tam, gdzie będzie się działo.

Red Bull Air Race. Mistrzostwa świata w lotach jak najniżej, jak najszybciej i do tego w niesamowicie efektowny sposób. Mistrzostwa dla szaleńców.

Z daleka widać kilkunastometrowe pylony umieszczone na wodzie. To między nimi, a konkretniej między czerwonymi wierzchołkami tych napełnionych powietrzem konstrukcji będą przelatywać zawodnicy.

Po spokojnym dziś morzu pływają nie tylko przeszkody, ale i sympatyczne mini 🙂

Cała plaża od rana jest niedostępna. Około dwunastej wreszcie otwierają się bramki i wyrywkowo kontrolowani przez ochroniarzy poszukujących głównie alkoholu wdzieramy się na plażę.

Zajmowanie miejsc wygląda mniej więcej tak samo jak w samolotach tanich linii lotniczych bez rezerwacji miejsc. To znaczy, chodu do przodu, kto pierwszy ten lepszy. Ponieważ cenimy się nieco wyżej niż pędzący na złamanie karku motłoch, nie udaje nam się zająć wystarczająco strategicznych miejsc.

Wprawdzie stoimy dosłownie kilka metrów od barierek, ale moje metr sześćdziesiąt to zdecydowanie za mało, aby widzieć cokolwiek. Nie pozostaje nic innego jak usypać sobie kopczyk 🙂 Po chwili cała plaża wygląda jak kretowisko przekopane przez ogromnego kreta – prawie każda kobitka ma swój prywatny, a czasem grupowy kopiec. Niestety instytucja kopca nie jest wystarczająca, szczególnie ze względu na osypującą się co chwilę piaskową konstrukcję. Robienie zdjęć deleguję więc dziś na płeć męską. Pozostaje jedynie kwestia rozliczenia praw autorskich 😉 Na razie zgodę na publikację otrzymuję “na gębę”.

Stoimy jak te barany. Nic się nie dzieje. Upalnie, zero wiatru. Czujemy się jak ryby na patelni. Smażalnia. Aż dziwne, że jeszcze się z nas nie dymi. Morze w zasięgu kilku kroków – odgrodzone metalowymi barierkami. Świetny pomysł – wpuścić kilka, czy kilkanaście tysięcy ludzi na plażę zagradzając im wejście do wody. Niewątpliwie to dobry sposób na sprzedanie znacznej ilości dobrze schłodzonego Red Bulla 😉

Po chwili ruch… ochroniarze przesuwają barierki. W naszą stronę. Życzę powodzenia. Przesunięcie tłumu bez użycia gazu łzawiącego i pałek raczej nie będzie możliwe.

– Panie, czyś pan oszalał?! Gdzieżeście byli całe rano!? Teraz nam barierki będziecie przesuwać?! A takiego…!

– Ludzie, pchajmy w stronę morza!

– Przesuwać to możecie, ale do wody, a nie tutaj!

– Co to za organizacja!? Cały dzień mieli, a nie są przygotowani!

– Mnie nie ruszycie, ja tu mam ręcznik!

– No ludzie, pchajmy w stronę morza!

Niesamowite jak szybko tłum ogarniają emocje 🙂 Atmosfera gęstnieje z każdą chwilą, rękoczyny blisko. Bogu ducha winni ochroniarze wykonują polecenia, że durne to fakt, ale to w końcu nie ich wina, że organizatorzy zawalili. Okazuje się, że barierki są przesuwane, bo jako pierwszy nad plażą i po plaży latać będzie… Adam Małysz. Jego terenowe auto potrzebuje więcej miejsca niż przewidziano. Cóż, pozostawię to bez komentarza.

Adaś robi najazd na usypaną stertę piasku i frrrrrr….unie w powietrzu! Podobno. Z mojego kopczyka nie widzę 😉 Przejeżdża tak kilka razy. I koniec. Pół godziny czekania aż znów coś będzie się dziać.

W międzyczasie na pobliskiej scenie produkuje się jakaś banda, niewiele jednak słychać – nagłośnienie pozostawia sporo do życzenia. Moja skóra zaczyna skwierczeć. Niech wreszcie zacznie się coś dziać, bo zwariuję. Mam naprawdę ogromną ochotę zignorować całą imprezę i udać się na prawdziwe plażowanie. Takie z wodą do której można wejść, a nie tylko pooglądać.

To chyba nie tylko moje odczucia, bo tłum szumi lekkim niezadowoleniem. Organizatorzy chyba to zauważają, bo wreszcie dolatuje do nas odgłos silnika samolotu i po chwili pojawia się pierwsza maszyna.

Przelatuje przed linią z której można oglądać widowisko z morza i kieruje się w stronę toru wyścigu.

Lekko przelatuje między pylonami, zostawiając za sobą smugę dymu, wskazującą jeszcze przez dłuższą chwilę tor jakim pilot poprowadził maszynę.

Samolot leci dosłownie kilkanaście metrów nad wodą. Przelot musi być precyzyjny – ani wyżej, ani niżej niż wskazują to czerwone czubki przeszkód. Za przelecenie za wysoko lub za nisko pilot otrzymuje karne sekundy.

Na razie to tylko przelot testowy, punkty nie są więc przyznawane. Mam też wrażenie, że pilot nie spieszy się jakoś wybitnie. Jego zadaniem jest raczej zajęcie czymś zniecierpliwionego tłumu. Wywiązuje się z tego zadania bardzo skutecznie. Wszyscy wpatrzeni w niebo podziwiają lotnicze wyczyny.

 

Maleńki samolocik znika, a na jego miejsce znad portu nadciąga samolotowy gigant… Dreamliner we własnej osobie. Wprawdzie między pylonami nie przeleci 😉 ale jak na tak wielki samolot pasażerski i tak sunie bardzo nisko nad wodą. Wszyscy zadzierają głowy do góry wpatrując się w charakterystyczną sylwetkę nowego Boeinga.

Specyficznie wyprofilowane skrzydła, lekko wygięte na końcach sprawiają, że zawsze gdy patrzę na sylwetkę tego giganta kojarzy mi się z lekkimi kształtami jaskółek.

Tak jak się pojawił, tak po dwóch przelotach nad tłumem Dreamliner znika w przestworzach.

Znów dłuższa chwila nudy. A po niej pojawia się eskadra siedmiu samolotów, wykonujących synchroniczne akrobacje w powietrzu. Nie przesadzę stwierdzając, że te maszyny tańczą po niebie. Ich ewolucje są tak wspaniale zgrane, a przy tym wykonywane z taką lekkością, że przypominają układ choreograficzny.

Przecinają niebo zostawiając na nim malownicze smugi dymu.

W pewnym momencie samoloty rozdzielają się i przez chwilę wykonują ewolucje indywidualne. A później… jeden z nich z ogromną prędkością sunie w sam środek grupy pięciu maszyn! Wygląda jakby pilotował go kamikadze. Pędzi wprost na pozostałe samoloty.  Dopiero w ostatniej chwili, gdy wydaje nam się, że zaraz dojdzie do zderzenia niedoszły samobójca omija całą grupę.

To samo powtarzają pojedyncze samoloty, lecąc wprost na siebie i unikając zderzenia w ostatniej chwili. Z naszej perspektywy wygląda to jakby mijały się na centymetry. Ciekawa jestem jaka jest rzeczywista odległość między samolotami. Pewne jest jednak, że wrażenia dla obserwatora są porywające. Po wcześniejszej nudzie ani śladu 🙂

Niektórzy nie mogą się napatrzeć 🙂 Może to i lepiej, że tym razem nie muszę robić zdjęć. Wreszcie spokojnie mogę sobie pooglądać. Ostatnio rzadko pozwalam sobie na taki komfort.

Samoloty wykonują jeszcze szereg spektakularnych ewolucji, by na koniec zrzucić sztuczne ognie, które powoli opadają do morza.

Pokaz był naprawdę niesamowity. Nie przypuszczałam, że lotnicze akrobacje mogą mnie tak zafascynować.

Adrenalina lekko podniesiona, jednak nie na długo. Przed nami kolejne kilkadziesiąt minut bezczynnego czekania na cokolwiek. Firmowe śmigłowce patrolują okolicę, pilnując aby żaden z jachtów nie wpłynął zbyt blisko toru.

Tymczasem od strony Gdańska nadciąga coraz ciemniejsza chmura.

Po chwili nikt już  nie narzeka na brak wody. Deszcz leje się z nieba strumieniami! Zacina od południa oblewając wszystkich po równo. Nawet Ci, którzy próbują się skryć pod parasolami skazani są na niepowodzenie. Trudno w to uwierzyć, ale przemoczona zaczynam drżeć z zimna, mimo, że chwilę wcześniej smażyłam się jak frytka.

Przez chwilę całe zawody stoją pod znakiem zapytania. Deszcz, silny wiatr, wzburzone morze. Zniecierpliwienie z plaży udziela się chyba i tym na jachtach, łącznie z załogą wielkiego żaglowca, który przycupnął na umownej granicy przelotu.

Na szczęście deszcz jak szybko przyszedł, tak szybko przeleciał. Zmoczeni od stóp do głów z przyjemnością wystawiamy zmarzniętą skórę  do słońca.

I wreszcie są! Nadlatuje pierwszy zawodnik. Pokonuje cały tor w zawrotnym tempie, lekko i zgrabnie przemykając między przeszkodami. Byłoby go widać wyśmienicie, gdyby nie to, że paru ćwierćinteligentów w pierwszym rzędzie nadal stoi z otwartymi parasolami.

Kolejne przeloty widzimy już jednak jak na dłoni. Niesamowite jak taki kawał żelastwa jest w stanie tak precyzyjnie wykonywać skomplikowane manewry. Prędkość zawrotna!

Szum silników zagłusza fale. Głowy zadarte, wszyscy wpatrzeni w podniebne akrobacje.

Dwunastu pilotów konkuruje o miano najszybszego. Czasy przelotów różnią się dosłownie o sekundy, poziom bardzo wyrównany.

Wyścig w Gdyni jest jednym z wielu rozgrywanych na całym świecie w ramach mistrzostw świata. W tym roku Gdynia znalazła się w doborowym gronie aren zawodów wraz z takimi miastami jak Las Vegas czy Abu Dhabi.

Air Race odbywa się od 2005 roku. W ostatnich trzech latach zrobiono przerwę w wyścigach by powrócić z jeszcze lepszym torem, jeszcze szybszymi i jeszcze bardziej zwrotnymi samolotami. Efekt – tysiące ludzi zapatrzone z podziwem w niebo.

A jest na co popatrzeć…

Dwunastu pilotów w klasie Masters i jedenastu w niższej  klasie Challenger walczy o mistrzostwo świata. Pochodzą z przeróżnych zakątków globu. Wśród nich jeden Polak, Łukasz “Luke” Czepiela.

Średnia wieku pilotów jest dość wysoka. Wygląda na to, że w tym sporcie poza fantazją i brawurą liczy się przede wszystkim doświadczenie.

Niekwestionowanym liderem jest Austriak, Hannes Arch. 47-letni opalony przystojniak o promiennym uśmiechu, z obowiązkowym kilkudniowym zarostem… Ech… 😉 Licencję zdobył mając zaledwie szesnaście lat. Na zdjęciach nadal ma w oczach ten zawadiacki błysk szesnastolatka. Prowadzi w rankingu z 42 punktami wyprzedzając kolejnego Brytyjczyka aż o 13 punktów. Wygrywa również gdyńskie zawody.

Nad morzem snuje się dym pozostawiony przez przelatujące samoloty. Ze statkami w tle krajobraz wygląda jak po bitwie morskiej. Na szczęście dziś nikt nie tonie.

Po obejrzeniu pierwszej części zawodów uznajemy, że czas opuścić tę tłoczną patelnię. Obejrzeliśmy wszystkie przeloty, druga tura będzie wyglądać podobnie. Przedzieramy się przez tłum, aby wydostać się z plaży, która z góry wygląda właśnie tak… Już wiem co miał na myśli Lombard śpiewając: “ogromne morze ludzkich głów”.

Widowisko było spektakularne i bardzo ciekawe. Oczekiwanie na widowisko z kolei niezmiernie nudne i uciążliwe. Na pewno warto obejrzeć taką atrakcję, bo zdarza się niezbyt często. Ale wiem, że sama drugi raz się nie wybiorę. Moja niechęć do tłumów zdecydowanie przeważa.

 

 

One Reply to “Ci wspaniali mężczyźni w swych latających maszynach”

  1. Znów piękne zdjęcia i znów ciekawa impreza. Niestety, jest to typowo p o l s k a impreza, bo tylko w Polsce jest możliwe planowe opóźnienie. Ileż to koncertów się przeżyło, które miały się zacząć o 20-tej, a rozpoczynano grać z ponad półgodzinnym opóźnieniem! Współczuję męczenia się na słońcu i… nudy, ale mimo wszystko dla tak zgrabnych fotek warto było pocierpieć. Pozdrawiam – W.P.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *