Floki zwiedza Stare Wierchy

Lekko pochmurny wtorkowy poranek. Wsiadam w samochód, by po nieco ponad godzinie jazdy wylądować w Obidowej. Wyjątkowo długa dolina Lepietnicy prowadzi mnie przez Klikuszową, aż do celu samochodowej części wycieczki – mostku w Obidowej.

Floki przysypia na tylnim siedzeniu, jednak, gdy tylko zatrzymuję samochód podrywa się pełen wigoru i ochoczo wyskakuje z samochodu.

Spacer przewidziany na dziś nie jest zbyt długi, ale za to pełen wrażeń jak każdy spacer w miejscu, w którym Floki jeszcze nie był. Na mostku w Obidowej odnajdujemy zielony szlak, który zaprowadzi nas na Stare Wierchy.

Przekraczamy Lepietnicę, spoglądamy na dochodzący do niej potok Obidowiec i wzdłuż ostatnich zabudowań kierujemy się w lewo, nieco pod górę.

 

Samym środkiem drogi płynie potok. Wygląda niewinnie, stawiam więc śmiało stopę w wartkiej wodzie i ostatkiem sił utrzymuję równowagę. Miesiąc w gipsie był blisko. Nauczka – zawsze stosuj zasadę ograniczonego zaufania. Również, a może zwłaszcza w potoku, którego dno porośnięte jest glonami.

 

Mijamy ostatnie zabudowania. Obszczekujemy aktywnie i biernie (to znaczy jesteśmy obszczekiwani) kilka łańcuchowych kundli. Dróżką w górę, a tam pasie się krowa. Z pozoru krowa. Po głębszym spojrzeniu jej w oczy i inne części ciała krowa okazuje się byczkiem. A obok byczka drugi byczek. Przyspieszamy. Bardzo przyspieszamy. Dobrze, że nie mam dziś na sobie niczego czerwonego 😉

Wiejska cywilizacja za nami. Teraz już tylko droga przez las, wysokie świerki dokoła, błoto pod stopami i radość. Wielka radość 🙂 Moja i psa. Psa chyba nawet większa. Biega jak szalony tam i z powrotem. Na każde sto metrów mojego spaceru on przebiega kilometr. Nawet przeliczając odległość proporcjonalnie do liczby nóg jego średnia wychodzi znacznie lepiej 😉

 

 

 

Mijamy schodzącą w dół bandę dzieciaków. I następną bandę dzieciaków. I jeszcze jedną. Cała chmara wczesnoszkolnej młodzieży kolonijnej. Dopiero po długiej, długiej chwili pojawiają się panie opiekunki. Jak na mój gust nie mają najmniejszej kontroli nad grupą… Ale to może tylko moje prawie przewodnickie zboczenie 😉

Za plecami słyszę mruczenie… Daleki odgłos nadciągającej burzy. A nad Babią świeci słońce.

Znad  Bukowiny Obidowskiej nadciąga czarna chmura. Przez chwilę zastanawiam się, czy nie zawrócić, ale uznaję, że szlak do schroniska jest tak krótki, że spokojnie dotrzemy tam przed deszczem, a nawet jeśli nie to po prostu trochę zmokniemy.

 

 

 

 

Floki jest przeszczęśliwy! 🙂 Biega w kółko z wywieszonym jęzorem. Wszędzie go pełno. Jest rewelacyjnym towarzyszem wędrówki. Nie odbiega na więcej niż kilkanaście metrów. Cały czas trzyma się w pobliżu, przybiega na każde zawołanie (o czym w mieście można tylko pomarzyć). Widać, że nie czuje się pewnie w obcym terenie, a jednocześnie czerpie ogromną radość z eksploracji nowych miejsc. Buszuje w trawach, węszy w lesie, człapie przez krzaczki borówek. Ogon, uszy, jęzor – wszystko krzyczy – jestem szczęśliwy!!! Floki, to się świetnie składa, bo twoja pani też jest w takich miejscach szczęśliwa 🙂

Zmierzamy pod górę, miejscami dość stromo, miejscami prawie po płaskim, ale wszędzie bardzo błotniście. Jestem pełna podziwu dla psa – zazwyczaj w takich warunkach wygląda jak dzika świnia, a tym razem jest wyjątkowo czysty. Poza gromadą dzieciaków nie spotykamy nikogo.

Floki zmęczony bezustannym bieganiem pije wodę – jedyną dostępną w okolicy, czyli kałużankę. Wyśmienita górska woda, o nieco gęstej błotnistej konsystecji. Ale jak widać wspaniale gasi psie pragnienie.

 Pół godziny, może czterdzieści minut – tyle mniej więcej trwa wyjście z Obidowej na Stare Wierchy. To spacer, nie wycieczka. Ale to najszybszy sposób, aby znaleźć się w prawdziwych Gorcach i poczuć odrobinę górskiego klimatu. Najpierw pokazuje się nam polana z krzyżem nad schroniskiem.

Kilka sekund później schronisko na Starych Wierchach mamy na wyciągnięcie ręki. Dobre miejsce. Może jeszcze nie magiczne, bo na to określenie w moim słowniku trzeba sobie zasłużyć, ale dobre.

Na Starych Wierchach dość pusto. Kilkunastu turystów, w tym jakaś grupka. Wchodzę do środka zamówić coś do jedzenia, w tym czasie Floki zostaje sam na zewnątrz. Zamawiam tosty i słyszę z kuchni: “O! jaki śliczny piesek!” 🙂 Taka reakcja jest mi znana, to musi być moje psisko, które zazwyczaj wzbudza sympatię, a na dodatek zawsze w nowym miejscu bezbłędnie odnajduje kuchnię 😉 Na szczęście pies jest dobrze wychowany, nie zostajemy więc wyrzuceni za drzwi.

Ławki puste, spokojnie mogę usiąść z małym piwkiem i skosumować tosta z szynką i serem na spółkę z Flokim. Nie wiem kto je bardziej łapczywie 🙂 Tost zarówno z mojej jak i psiej perspektywy jest rzeczywiście wyśmienity! A może po prostu jesteśmy głodni 😉

Tradycje kulinarne Starych Wierchów sięgają zamierzchłych czasów, gdy prowadziła tędy ponoć Droga Królewska z Krakowa na Węgry. W miejscu obecnego schroniska (mniej więcej oczywiście) znajdowała się karczma, z chęcią witająca miłych gości. Z mniejszą chęcią witająca rozbójników, którzy gośćmi bywali tu częstymi, aczkolwiek niekoniecznie miłymi.

Schronisko PTTK na Starych Wierchach powstało w 1933 roku w ramach szeroko zakrojonej akcji znakowania gorczańskich szlaków i udostępniania Gorców dla amatorów górskich wycieczek. Dostało za patrona Czesława Trybowskiego, działacza PTTK.  W czasie wojny stanowiło bazę dla partyzantów, za co w odwecie zostało spalone przez Niemców. Nowe schronisko odbudowano w latach 70-tych.

Miałam okazję spać kiedyś na Starych Wierchach jako jedyny gość. Noc pełna pisania zakrapianego piwkiem. Schowana przed deszczem siedziałam pod dachem i w świetle latarki bazgrałam w zeszycie. Dobra noc, jedna z tych, które na długo zapadają  pamięć. Stare Wierchy mają swój klimat. Przynajmniej wtedy, kilka lat temu, miały. Teraz zmienili się właściciele (a raczej dzierżawcy), ciekawe czy udało im się utrzymać wyjątkową atmosferę tego miejsca. To da się ocenić tylko nocując w schronisku. Jako przechodzący turysta jesteś jak dzieciak kosztujący czekolady przez sreberko. Wiesz, że dobre, ale nie wiesz dokładnie jak smakuje.

Floki znalazł kumpla. Śmieszny czarny kundelek z grzywką zaczesaną nad oczami i spiętą gumką zapewnił mi chwilę świętego spokoju 😉 Psy zajęły się same sobą. Mogę spokojnie pogapić się w mapę.

A szlaków na Stare Wierchy jest w bród! Ze Starych Wierchów co ciekawe jest ich dokładnie tyle samo 😉 Zielony, którym przyszłam wiedzie dalej przez Obidowiec do Koninek. Niebieskim można zejść w bardzo charakterystyczne miejsce na Zakopiance – kiedyś była tam stacja benzynowa z misiem. Teraz jest stacja bez misia, nie mam pojęcia jaka, i motel, 29 złotych za noc. I oczywiście czerwony Główny Szlak Beskidzki na tym odcinku prowadzący z Rabki na Turbacz i dalej na Przełęcz Knurowską.

Czerwony do Rabki wygląda tak – zdjęcie po lewej.

Czerwony na Turbacz, a zarazem zielony na Obidowiec wyglądają zaś tak – zdjęcie po prawej.

Tylko dwie i pół godziny i byłabym w Nowym Targu. Dobrze wiedzieć na przyszłość, ale tym razem do Nowego Targu wybieram się samochodem. Nie lubię schodzić tym samym szlakiem, którym wyszłam, ale niestety takich miejsc gdzie można zostawić samochód a potem wyjść jednym szlakiem a zejść innym jest stosunkowo niewiele.

Dopada nas deszcz. Burza krąży wokoło, do nas nie dociera, ale parę kropel spada nam na nosy. Przeczekujemy najintensywniejszy deszcz, aby przejść przez polanę na której stoi schronisko pod kapliczkę. Podchodzimy pod krzyż i zostajemy brutalnie zbesztani przez pracownika Gorczańskiego Parku Narodowego:

– To pani pies?

– Mój (a niby czyj???)

– Proszę go wziąć na smycz. Jesteście w Parku Narodowym.

– Jak to w Parku? Przecież nie było żadnego znaku!

– Ale jest. Trzy metry dalej.

I rzeczywiście. Trzy metry dalej tabliczka oznajmia narodową parkowatość zwiedzanego terenu. Z czego wniosek, że ja będąc poza parkiem byłam w porządku, ale Floki trzy metry ode mnie obsikiwał już parkowe borówki. W razie sporu prawnicy mieliby pole do popisu 😉 Ponieważ jednak z natury jestem mało asertywna, głupio mi się zrobiło, psa na smycz wzięłam i dopiero po dobrych kilku chwilach skonstatowałam (znam nawet tak wyszukane staropolskie słowa 😉 ) iż pan parkowiec zapewne sądził, że wybieramy się szlakiem w stronę Turbacza wiodącym przez park. Tymczasem z nas dziś akurat są wtorkowi turyści, którzy chcieli jedynie powąchać zapach Gorców.

W związku z tym, gdy tylko pan parkowiec zniknął nam z pola widzenia pies odzyskał wolność, a ja rękę wolną od smyczy.

Czas wracać do samochodu, niestety tym samym szlakiem. Okazuje się, że nim też ściągane jest drewno z gór. Dziś traktorem. A jeszcze całkiem niedawno końmi.

Drewna do zwiezienia jest sporo i nawet nie trzeba go specjalnie wycinać. W lesie pod Starymi Wierchami leży mnóstwo powalonych drzew. Wygląda na to, że halny wiał nie tylko w Tatrach.

W drodze powrotnej zadyszka była już znacznie mniejsza, mogłam zatem skupić się na podziwianiu gorczańskiej flory. Fauna poza Flokim nie chciała się ujawnić, musiałam więc skupić się na roślinach. Żółte, w lesie… A raczej na jego skraju. Nie wiem co to. Ale ładne 🙂

Ciemnogranatowe, po przegryzieniu barwi język na fiolotewo. W lesie, a raczej na jego skraju. Pysznie smakuje jako nadzienie pierogów polanych śmietanką i posypanych cukrem… Jej smakowitość borówka!! 🙂

Większość już w pełni dojrzała, niektóre jeszcze całkiem zielone. Będzie koktajl 🙂

Buk, który przeżył już wiele wiosen i zim. Rozrósł się przez ten czas przybierając lekko koślawe, ale dzięki temu fantastyczne kształty. Ciekawe kto mieszka w dziupli 🙂

 

 

 

 

Znów na skraju lasu. Tym razem niebieskie i śliczne 🙂 I znów niezidentyfikowane. Kto wie co to?

Ciemne chmury znad Bukowiny Obidowskiej  dokądś sobie pofrunęły. I chwała im za to. Zmierzamy w stronę błękitnego nieba.  Po drodze wąchając kwiatki. Znów nie wiem jakie, ale w zasadzie czy to istotne?

Powoli zbliżamy się do samochodu. Kolejny dobry dzień 🙂 I o to właśnie chodzi!

 Pisząc korzystałam z:
1. Gorce. Przewodnik monograficzny. Andrzej Matuszczyk
2. Mapa Gorców
3. Wikipedia

 

 

2 Replies to “Floki zwiedza Stare Wierchy

  1. No i znowu sympatyczna wędrówka w Twoim oraz we Flokiego towarzystwie:)).
    Podziwiam widoki na zdjęciach, odetchnęłam z ulgą, że nie złamałaś nogi podczas wędrówki, bo jednak brakowałoby mi Twoich zdjęć z tras! No i podziwiam jak bardzo na korzyść zmieiła się Twoja “psia znajdka”.Szkoda,że tak mało psów widuje profesjonalne gabinety strzyżenia!
    Przypuszczam,że Floki jest bardzo szczęśliwy z powodu trafienia w tak dobre ręce:)).NIe wszystkie psy trafiają za życia do “psiego raju” :)))

  2. Floki to dzielny towarzysz. I wyjątkowo grzeczny. Mój (a raczej mamy) ś.p. Filut był doskonałym złodziejem, więc Gdybyś z nim wędrowała, pobyt w kuchni mógłby się zakończyć się totalną gonitwą kucharek za psem i porwanym przezeń mięsem. Poza tym był zawołanym mordercą kur i… chwalipiętą, więc kiedy którą pozbawił życia radośnie przynosił nam odgryziony łeb i nie mogliśmy udawać, że to nie nasz pies i że nie on wyrządził rolnikowi szkodę. Trzeba było płacić… Pozdrawiam – W.P.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *