MIGAWKA: Na plantacji palm kokosowych

Wizyty na plantacji nie ma w planie wycieczki. A przynajmniej my o tym nie wiemy. Okazuje się jednak, że podczas całej drogi na północ Tajlandii będziemy zatrzymywać się w miejscach, gdzie warto zobaczyć coś ciekawego. Tak też trafiamy do kokosowego raju.

Kokos kojarzy mi się wyłącznie z paskudnymi wiórkami – włażą w zęby i sprawiają wrażenie jakbym w ustach miała trociny. Z rzeczy ogólnie uznanych za jadalne kokos zdecydowanie zaliczam do grupy produktów jadalnych jedynie teoretycznie. Ludzkość ponoć dzieli się na lubiących wiórki i niecierpiących wiórków. Jestem zdecydowanie w tej drugiej połowie. Wiórkom kokosowym mówię stanowcze NIE!

Co ciekawe zapach kokosu mi nie przeszkadza – kosmetyki pachnące kokosem toleruję. Podobnie z mleczkiem kokosowym – pinacolada jest pyszna 🙂 Pod warunkiem, że natchniony barman nie ozdobi jej tymi cholernymi wiórkami.

Na plantacji okazuje się jednak, że wiórki i mleczko to tylko niektóre z produktów powstających z palmy kokosowej. Na zdjęciu powyżej wszystko to, co z palmy wykorzystać się da. Orzechy, liście, łodygi. Wszystko ma tutaj swoje zastosowanie.

Nasz przewodnik, Pirapong (zwany przez całą grupę dla ułatwienia Ping-Pongiem), pokazuje nam jak wydłubuje się miąższ z orzecha kokosowego. W tej wersji jest jeszcze jadalny – wiórki pojawiają się znacznie później w procesie produkcji.

W dużym piecu płonie ogień. Nie do końca zrozumiałam, co się w nim wypala. Coś z kokosa niewątpliwie 🙂 Pewne jest tylko jedno – w temperaturze 40 stopni w cieniu przebywanie w okolicach pieca nie należy do przyjemności. Czym prędzej więc przechodzimy dalej.

A tu już coś dla miłośników naturalnych kosmetyków – ta niewielka porcelanowa miseczka skrywa olejek kokosowy. Pięknie pachnie i przyjemnie nawilża skórę. W Tajlandii można go kupić wszędzie za grosze. Niestety, ponoć nie ma sensu zabierać go ze sobą do Europy – w temperaturze bodajże poniżej 25 stopni z olejku robi się krem. Zastyga. Teoretycznie nie traci właściwości, ale niestety sprzedawany w buteleczkach z wąską szyjką staje się praktycznie “niewydobywalny”.

Zaglądamy w kokosową dżunglę. Środkiem plantacji prowadzą wąskie ścieżki. Niestety wejście jest zagrodzone.

Nie bez powodu – wejście na plantację bez kasku grozi poważnym uszczerbkiem na zdrowiu. Kokosy spadają z drzew w sposób zupełnie nieprzewidywalny. Ograniczymy się więc do zdalnej obserwacji.

Na koniec wizyta w kramiku – wszystkie towary na zdjęciu poniżej wykonane są z różnych części palm kokosowych. Miski i akcesoria kuchenne z orzechów, torebki z części orzechów i łodyg, plecionki z liści kokosowych, biżuteria z czego tylko się  da. Nic się tutaj nie marnuje. Zostajemy jednak odwiedzeni od zakupów w tym miejscu – podobno w Chiang Mai, na północy kraju możnaa będzie kupić wszystko, za znacznie mniejsze pieniądze. O prawdziwości tej tezy przekonamy się już niedługo.

 

Choć miejsce jest ewidentnie przygotowane pod wizyty turystów (takich jak my), to warto było je zobaczyć. Choćby dlatego, że w Europie takich atrakcji nie mamy. A to tylko jedna z pierwszych lokalnych ciekawostek! Będzie ich znaaaacznie więcej.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *