Na ramię broń! Czyli wizyta w Muzeum Armii Krajowej

 

Zawsze kochałam książki o tematyce wojennej, dlatego też wycieczka do Muzeum Armii Krajowej, imienia generała Fieldorfa Nila była jedynie kwestią czasu. Przeczytałam właśnie powieść pod tytułem Legion, autorstwa Elżbiety Cherezińskiej, opowiadającą o partyzantce w czasie II wojny światowej w świętokrzyskim i na lubelszyczyźnie. Żeby móc lepiej wyobrazić sobie czym walczyli, jak wyglądali, czym dysponowali partyzanci, wybrałam się do Muzeum AK, które znajduje się niedaleko estakady Wita Stwosza, tuż obok tymczasowego dworca autobusowego.

Mimo, że wstęp w niedziele jest bezpłatny, oprócz nas muzeum zwiedza dosłownie kilka osób. Wchodzimy na pusty dziedziniec, przepięknie oświetlony słońcem przez w pełni przeszklony dach.

 

Kierujemy się w lewo, gdzie wzdłuż ściany stoi szereg witryn prezentujących różne aspekty wojennego i przedwojennego życia. Znajdziemy tu  harcerskie pasy i rogatywki, odznaczenia, medale, krzyże, pamiątki po przedwojennych olimpijczykach, ale także monety, papierosy i zapalniczki. W każdej witrynie jest ekran multimedialny, na którym wyświetlane są materiały filmowe. W jednej z witryn łopatki upamiętniające budowę Kopca Piłsudskiego. Sądzę jednak, że do samej budowy używano nieco większego sprzętu 😉

Przechodzimy dalej, do sal wystawowych. To kolejne muzeum z szufladami – w wielu miejscach w szufladach schowane są przezrocza dokumentów lub zdjęć, które można obejrzeć patrząc pod światło. Zapewne dla historyków lub entuzjastów dokumenty mogą być ciekawe, mnie po obejrzeniu kilku nieco nużą.

Wystawa pokazuje zarówno sam początek wojny, gdy Polska jeszcze otwarcie walczyła, jak i czas okupacji, kiedy pozostała jedynie działalność konspiracyjna. W gablotach mundury i broń z tamtych czasów.

Dla tych, którzy lubią wczytywać się w szczegóły, muzeum opublikowało bardzo wiele informacji na specjalnych tablicach i planszach. Ciekawa mapa Europy przed wybuchem wojny i z zaznaczonymi kierunkami ataków poszczególnych wojsk. O tym, że granice Polski przed wojną różniły się od obecnych wie każdy, ale dopiero spojrzenie na mapę uświadamia, że tamta Polska z obecną Polską terytorialnie ma bardzo niewiele wspólnego. Dalej informacje o bitwach na linii Wizna, pod Mokrą i nad Bzurą. W każdej z nich, niezależnie od wyniku widać jedno – jak maleńka była polska armia w porównaniu z najeźdźcą.

Prawdziwa najprawdziwsza atrapa czołgu Vickers E. Czołg ten, produkowany w Wielkiej Brytanii był zaliczany do czołgów lekkich, ze względu na swą niewielką wagę – jedynie 7 ton 🙂 Polska w momencie wybuchu wojny posiadała 38 takich czołgów. Niedużo.

 

W armii obok panów walczyły również panie. Niektóre oficjalnie, w mundurach, najczęściej jako łączniczki, sanitariuszki.  Inne incognito. Jak widać groszki zawsze w modzie. Potężne poduchy na ramionach, a la lata 80-te. Kolejny dowód na to, że moda zatacza koła.

 

A w torebce fałszywe dokumenty i mały przyjaciel. Choć osobiście wybrałabym tego ze zdjęcia obok. Misternie zdobiony rewolwer z motywem kwiatowym, jest bardzo kobiecy. Niestety, zapewne nie zmieściłby się do torebki.

 

Rewolwer można też schować w książce…

Pełnowymiarowy model rakiety V-2, stosowanej przez Niemców jako broń odwetowa, do atakowania miast i ludności cywilnej. Warto obejrzeć, jest ogromna i gdy wyobrażę sobie, że coś takiego spadało na miasta… Ciarki przechodzą mi po plecach.

Muzeum ma rozbudowaną sekcję poświęconą holocaustowi i obozom jenieckim. Najpierw niemieckim stalagom i oflagom, później radzieckim łagrom. Zdjęcie przedstawiające młodego podporucznika Wojska Polskiego, i tego samego człowieka po pobycie w łagrze w Stallino (obecnie Donieck). Zdjęcia zostały wykonane w odstępie kilkunastu lat, nie zmienia to jednak faktu, że metamorfoza jest przerażająca.

 

Wzruszające listy… “Kochana Mamo! Jestem zdrów i trzymam się doskonale…” ile w tym było prawdy, a ile próby uspokojenia matek, których synowie trafili do obozu jenieckiego?

Salon prasowy. Telegraf był głównym sposobem łączności. Obok przenośna radiostacja. Zastanawiam się, jak wygląda wojna przy dzisiejszych systemach komunikacji.

Muzeum AK to cały arsenał! Udało się tu pozbierać przeróżne karabiny z czasów II wojny światowej. Szkoda opisywać – jeśli kogoś ta tematyka interesuje – po prostu warto zobaczyć!

A za zakrętem – skoczkowie szykujący się do skoku na spadochronie na teren okupowanej Polski. Jak wyglądał ekwipunek skoczka przed takim lotem świetnie opisuje fragment “Legionu“:

“Kamizelki miały zaszyte na brzuchu rulony złota, a na nerkach papierowe banknoty. (…) Ważyły po killka funtów, a w połączeniu z jesionką i porządnym angielskim wełnianym ubraniem były strojem co najmniej niewygodnym. (…). Dor po dziesięciu minutach był wprawdzie zlany potem, ale upchany. Na plecy spadochron, na głowę hełm gumowy, na udzie saperska łopatka. Elegancki kapelusz złożył i wcisnął w zewnętrzną kieszeń. Nóż i dwa kolty także. (…) leżał niczym baleron na dnie samolotu. Ugotowany i skrępowany. Gdyby nie to, że nie mógł się ruszać, skakałby z radości, że leci do Polski.”

 

 

Sten. Pistolet maszynowy znany mi z wszystkich przeczytanych książek na temat II wojny światowej. Ale nigdy nie zastanawiałam się, jak właściwie wyglądał. Dlatego to, co zobaczyłam mocno mnie zaskoczyło. Steny były produkowane przez Anglików od 1940 roku, jako pierwsze pistolety  maszynowe brytyjskiej produkcji. Pozbawiono ich wszelkich elementów, które nie były niezbędnie konieczne, upraszczając konstrukcję do minimum. Dzięki temu steny były łatwe i tanie w produkcji. Wytwarzano je nawet w okupowanej Polsce, oczywiście w warunkach konspiracyjnych.

 

Po obejrzeniu podziemnej części wystawy, czas wybrać się na piętro, gdzie znajduje się imponująca kolekcja broni palnej! O ile na dole wszystko związane jest w II wojną światową, o tyle kolekcja broni pochodzi z różnych epok. Karabiny, pistolety, rewolwery – szaleństwo dla amatorów broni!

To na przykład jest Winchester, który zawsze kojarzy mi się z bronią z Dzikiego Zachodu. W dzieciństwie zaczytywałam się w powieściach Karola Maya, a sobotnie późne wieczory spędzałam na oglądaniu westernów na “Dwójce”. Nigdy jednak nie widziałam Winchestera na żywo.

I piękne rewolwery… To po prostu trzeba zobaczyć! A najlepiej dotknąć, wziąć w dłoń i postrzelać!

A w ostatniej sali… prawdziwa gratka! Dwa stanowiska z karabinami i czołg wyjeżdżający z lasu. Zapomnijcie o grach komputerowych, tutaj można poczuć się jak prawdziwy partyzant. Zamek w karabinie ciągle się zacina, czołg strzela w Twoje stanowisko, platforma na której klęczysz lub leżysz trzęsie się po każdym wystrzale. Dłoń boli od ładowania broni, kolba karabinu uderza w ramię. Strzelamy jak szaleni, kilkukrotnie unieszkodliwiając czołg. I kilkukrotnie ginąc… Strzelanie nie stanie się raczej moją pasją – siniaki od kolby karabinu mam jeszcze przez kilka dni. Ale do Muzeum AK w Krakowie i tak szczerze zapraszam!

2 Replies to “Na ramię broń! Czyli wizyta w Muzeum Armii Krajowej

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *