Piran – słoweńska perełka nad Adriatykiem

Co warto zobaczyć w Słowenii?

Po dniu pełnym wrażeń decydujemy się na nadmorski odpoczynek. Słoweńskie wybrzeże jest jednak tak krótkie, że o znalezieniu noclegu możemy zapomnieć. Zajmują je dwie miejscowości – portowo-przemysłowy Koper i uroczy Piran. Oprócz tego wybrzeże pokrywają płytkie prostokątne stawy poprzecinanne groblami, w których odzyskuje się sól z morskiej wody. Pzypominają mi tajskie pola ryżowe.

Zmuszeni okolicznościami kierujemy się na południe wzdłuż wybrzeża Istrii, licząc na to, że znajdziemy przytulny pokoik na dwie noce. Naiwni… W promieniu 100 km nie ma już żadnego wolnego pokoju. Koniec końców rozbijamy się znów na campingu, nieopodal miejscowości Umag. Camping zdecydowanie należy do tych wypasionych. To znaczy kości dalej obolałe od spania na karimacie, ale za to łazienki sprzątane średnio co godzinę. Zostajemy tu na dwie noce.

Butelka wina i zachód słońca nad Adriatykiem… tego było nam trzeba.


Następnego dnia smażymy się nieco, coby nie wrócić całkiem blado z wakacji. Smażenie na betonie nie należy jednak do moich ulubionych zajęć. Szczególnie, gdy do morza można wejść jedynie po oglonionych śliskich schodach. Bleeee. Nigdy więcej Istrii. Choć chciałoby się trochę poleniuchować, okolica zdecydowanie nie sprzyja smażeniu. Po południu wybieramy się więc na wycieczkę do Piranu.

Do samego miasteczka dojechać się nie da. Kilka kilometrów od centrum drogę zagradza nam szlaban. Samochód zostawiamy na parkingu, skąd bus wliczony w cenę pozostawienia auta przewozi turystów do portu. Busy jeżdżą co 15 minut nie ma więc problemów ze złapaniem transportu.

Wysiadamy w miejscu, gdzie do portu przylega sporych rozmiarów plac. Adriatyckie klimaty. Nieduże kamienice z okiennicami chroniącymi przed południowym upałem.  Na płycie rynku ustawiono estradę, zapewne wieczorem plac będzie rozbrzmiewać muzyką.
Turystów niewielu. Czyżby znów udało nam się trafić na odpowiedni moment?

 

Nad placem góruje wieża. Ciekawość zaprowadzi nas pod jej mury.

Po drodze przechodzimy przez wąskie uliczki, na których w najmniej oczekiwanych miejscach jakiś natchniony (a może raczej nawiedzony) artysta umieścił przedziwnej struktury rzeźby. Głowa Mitoraja na krakowskim rynku przy tym tutaj to pikuś. Coś pomiędzy Obcym, a dziełami wytwórni Marca Dorcella. Inaczej mówiąc kosmiczne porno.

W śródziemnomorskich miasteczkach najpiękniejsze jest właśnie błądzenie uliczkami. Nie ma znaczenia gdzie skręcimy – każdy zaułek jest tak samo bajecznie kolorowy ciepłym odcieniem spalonych słońcem pasteli.

I jak w każdym z takich miasteczek ni stąd ni zowąd nagle z wąskiej uliczki wypada się na ukryty w labiryncie alejek plac.

Na dodatek mimo usilnych prób zgubienia się w plątaninie ulic i tak zawsze w końcu trafimy nad morze. Nie pozostaje nam więc nic innego niż pospacerować promenadą nad brzegiem Adriatyku.

Jak na zawołanie u brzegu Piranu przycumował pięciomasztowiec – na pewno po to, żeby uatrakcyjnić nasze zdjęcia 😉 Podobne cudeńko widzieliśmy rok temu w Dubrowniku. Mam dziwne wrażenie, że żaglowce pływają wzdłuż wybrzeża, cumując w pobliżu popularnych miejscowości, aby zapewnić dodatkową atrakcję dla turystów. Selfie z żaglowcem – miodzio.

Chodnik prowadzi wzdłuż wybrzeża. I choć trudno w to uwierzyć wprost na nim rozlokowali się plażowicze. Ręczniki rozłożone na betonie, parawany jak na plaży w Łebie.

A tuż obok kościół. Nikomu to tutaj nie przeszkadza. Piękny kraj 🙂

Choć plażowanie pod muralem, przy głównym deptaku miasta nie wydaje mi się zbyt atrakcyjne. Jak dobrze, że w Piranie nie znaleźliśmy noclegu. Siedzielibyśmy pół dnia tak jak ci ludzie na chodniku, wystawieni na spojrzenia  przechodniów jak małpy w cyrku. Na dodatek żeby wejść do wody trzeba przebić się przez skalny falochron. Zdecydowanie Piran nie jest miejscowością dla plażowiczów.

Ma jednak inne zalety, o których przekonujemy się z każdym metrem podejścia pod kościół, którego wieżę widzieliśmy z placu obok portu. Im wyżej, tym widoki stają się coraz bardziej rozległe, coraz piękniejsze.

Sprzed świątyni Św. Jurija rozpościera się cudny widok na morze i pobliską zatokę.

A nad naszymi głowami krąży… dron. Jeden z turystów tak właśnie uwiecznia wycieczkę do Piranu. Znak czasu…

Zerkam do wnętrza starej cerkwi – a w niej anielska wizja lokalnej artystki. Koronki niczym z Koniakowa 🙂

Spoglądamy w górę, a tam na samym szczycie wzniesienia wyniosłe kamienne mury obronne. Z nieba leje się żar, ale cóż zrobić – skoro już je zobaczyliśmy, to nie ma innego wyjścia niż wyjście – na górę.

Chodzenie po górach mam we krwi. Ale wchodzenie w klapkach po stronych uliczkach, w 40-stopniowym upale to już zupełnie co innego… Z ulgą i z kroplami potu spływającymi po plecach docieramy do murów. Widok wynagradza nam każdą sekundę zmęczenia!

Za to uwielbiam śródziemnomorskie miasteczka – nieważe skąd na nie spojrzysz – z dołu i z góry są tak samo piękne! No dobra, z góry są jednak znacznie piękniejsze. Jak wszysto 🙂

Spacerujemy po nagrzanych słońcem murach, oglądając miejsca, które przed chwilą widzieliśmy całkiem z bliska.

Przyglądam się wieży kościoła…

A na jej szczycie anioł, wskazuje dłonią na położony w dole Piran. Sprawia wrażenie, jakby strzegł miasta przed nieszczęściem, jednocześnie pilnując, aby zło nie zakradło się do Piranu i nie spróbowało strawić go od środka.

W zachodzącym słońcu, z żaglowcem na spokojnym morzu obrazek jest jak z kiczowatej pocztówki. Oby więcej takiego kiczu! 🙂 Spędzamy na murach kilka przyjemnych chwil. Przegania nas dopiero odgłos nadchodzącej burzy. Nadciąga od wschodu, znad lądu. Zdecydowanie nie chcemy znaleźć się w jej centrum stojąc w najwyższym punkcie Piranu.

Droga w dół jest na szczęście zdecydowanie przyjemniejsza. Po chwili wpadamy w labirynt uliczek, “na czuja” zmierzając w stronę morza. Mijamy zupełnie niezwracający uwagi budynek, który okazuje się być kościołem. Gdyby tak wszystkie kościoły mogły wyglądać tak skromnie… Mam wrażenie, jakbyśmy przenieśli się w czasy pierwszych chrześcijan.

Docieramy do portu, skąpanego w złotym świetle zachodzącego słońca.

Spoglądając na zacumowane przy brzegu żaglówki, chciałabym znów poczuć taką wolność, jak rok temu na rejsie po chorwackich wyspach…

Przytulone do brzegu kamieniczki przypominają z lekka Portofino. Ale tylko z lekka 😉

Piran zdecydowanie nas nie zawiódł. Zajrzyjcie w to miejsce pędząc na Istrię. Wystarczą dwie godziny na spokojne obejrzenie miasteczka. Zdecydowanie polecam tę Słoweńską perełkę!

 

 

 

One Reply to “Piran – słoweńska perełka nad Adriatykiem”

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *