Poranna kawa płynie Wisłą – krajobraz po wielkiej wodzie

Obudziło mnie słońce, sympatycznie zaglądające do sypialni. Po paru dniach paskudnej pogody, tych kilka promieni słońca zadziałało jak zastrzyk z czystych endorfin! Z uśmiechem od ucha do ucha wskoczyłam na rower – kierunek Wisła. Widziałam sporo zdjęć powodziowych, ale nie miałam możliwości obejrzeć wielkiej wody. Liczyłam na to, że zobaczę chociaż pozostałości. Wisła z Mostu Kotlarskiego przypominała ogromne morze kawy z mlekiem! Po powierzchni tego morza płynęły ogromne ilości gałęzi zebrane w kępy, na których żerowało ptactwo.

Na samym moście sporo liści i pyłu naniesionych przez deszcz i wiatr. Służby porządkowe wzięły się jednak ochoczo do roboty.

Zjeżdżam alejką po drugiej stronie Mostu na Wały Wiślane. Nie spodziewałam sie, że w ogóle będzie się dało już tędy przejechać. Tymczasem woda opadła na tyle, że dolne alejki są już odsłonięte, rzeka schowała się z powrotem w swoje koryto. Natomiast przy przęsłach mostów zebrała się niezliczona ilość gałęzi, mułu i śmieci. Panowie z mozołem wyciągają co większe belki na brzeg. Konary mają po kilka metrów długości.

Kawałek dalej moja radość z przejażdżki zostaje wystawiona na próbę… Przede mną kilkadziesiąt metrów szlamu naniesionego przez rzekę. Tu sprzątacze jeszcze nie dotarli. Próbuję przejechać po trawie obok, ale ziemia jest tak nasiąknięta wodą, że koła momentalnie się zapadają. Nie pozostaje mi nic innego, jak przejazd przez sam środek błota, na tyle powoli, żeby jak najmniej się ochlapać, ale na tyle szybko, żeby nie wywrócić się w samym środku tego bagna. Wyjeżdżam z tego cało, ale kompletnie schlapana błotem! Nadaję się tylko do wejścia pod prysznic, w ubraniu i razem z moim pięknym, dotąd perłowobiałym rowerem.

 

Wreszcie mam okazję obejrzeć Cricotekę z bliska. Wygląda znacznie ciekawej niż z drugiego brzegu Wisły. Elewacja wykończona metalem, który z daleka wygląda jakby już był zardzewiały, ale też dzięki tej rudości sprawia wrażenie jakby cieplejszego. Ażurowa konstrukcja z bliska nadaje ścianom lekkości. W  suficie wykończonym lustrzaną taflą można się przejrzeć. Powoli zmieniam zdanie na temat muzeum Kantora. Na dodatek panowie z budowy w bezpośredni sposób komplementują mój przejazd, co choć jest wulgarne i prymitywne, to jednak na przekór wszystkiemu wprawia mnie w dobry humor. Ponoć kobieta powinna zacząć się martwić o swoją urodę, kiedy budowlańcy przestają za nią gwizdać 😉

Barka z basenem przy nadwiślańskiej plaży spoczywa bezwładnie na boku, jak ogromne cielsko wieloryba wyrzuconego na brzeg. O tym, że ktoś nad tym panuje świadczą jedynie liny cumownicze, przerzucone przez alejkę.

 

Pod kościołem na Skałce trwa mycie alejek na dolnym poziomie wałów. Podobnie pod Wawelem. Tam do pracy zaangażowano cięższy sprzęt. Oprócz ręcznych myjek w ruch poszły traktory, zgarniające tony mułu z zalanych deptaków.

Na wszystkich barkach trwa usuwanie skutków wysokiej wody. Każdy wystający element jest opleciony trawami, wodorostami i innym paskudztwem, które bezczelnie powiewa na wietrze i zaczyna niemiłosiernie śmierdzieć.

 

 

 

 

Morze kawy po Wawelem. Stoję chwilę na Moście Dębnickim, patrząc w dół na rzekę. Gdy postoisz odpowiednio długo masz wrażenie, że płyniesz pod prąd. Uwielbiam tę zabawę jeszcze z czasów wakacji nad Rabą – potrafiłam tak spędzać godziny. Nurt płynie niezmiernie szybko. W spienionej, wzburzonej wodzie wokół przęseł tworzą się wiry.

Łabędzie i kaczki korzystają z możliwości wyjścia na brzeg, taplając się w błocie na zakolu Wisły pod Wawelem. Łabędzie – “żebraki”, tak nazywaliśmy je na Mazurach, tutaj żebrzą tak samo ostentacyjnie i bezczelnie. Wyjście na ląd nie jest jednak takie proste. Wielkie płetwiaste łapy łabędzi zapadają się w szlam pokrywający brzeg. Przy każdym ruchu wyciąganej łapy słychać, coś w stylu pplllblllplusk. A potem pozostaje już tylko szybko ewakuować się poza zasięg łabędzia rozrzucającego błoto na wszystkie strony.

Kaczki jakby lepiej aklimatyzowały się w nowych błotnych warunkach. Szlam pokrywający brzeg traktują jak zjeżdżalnię – zsuwają się po nim wprost do wody, zostawiając jedynie rynny śladów w głębokim błocie.

 

Część dolnej ścieżki pod Wawelem jest jeszcze pod wodą. Na pozostałej błoto, a na barierkach glonowate ozbody. Wodnik Szuwarek czułby się tu jak w domu.

A na górze poranni spacerowicze. Kilku szwargocze po niemiecku. Grupka młodzieży przechodzi obok krakowskiej alei gwiazd, komentując odciski dłoni: “E, ten żonaty. O, a ten ma kobiece palce!”

Branża turystyczna oddycha z ulgą po zapewne mało intratnym weekendzie.  Budki z pamiątkami gotowe na szturm uczniów podstawówek zabranych na obowiązkowe zwiedzanie Krakowa, dumnie prezentują drewniane kusze i łuki, koolorowe smoki na sznurkach i wszelkie inne turystyczne buble. Uwaga, zbliża się pierwsza grupka! Czas się usunąć z zasięgu rozwrzeszczanej bandy.

 

 

Smok zawsze na posterunku. Tymczasem po przeciwnej stronie Wisły wyrosła mu konkurencja. Na ścianie niedaleko opuszczonego Hotelu Forum, powstał smoczy mural. Nagromadzenie smoków jak w Grze o tron… Może lepiej wrócę już do domu 😉

 

 

2 Replies to “Poranna kawa płynie Wisłą – krajobraz po wielkiej wodzie

    1. to prawda… w tym roku w Krakowie woda chyba nie wyrządziła wiele złego, ale w górach i owszem. potworny żywioł…

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *