Przemierzając Pieniny – Sokolica

Wstyd się przyznać, ale nigdy wcześniej nie byłam na Sokolicy. Trzydzieści dwa lata włóczenia się po polskich górach, a w to konkretne miejsce nie udało mi się dotrzeć. Dlatego kiedy w kwietniu ubiegłego roku wybraliśmy się w Pieniny z kursem przewodników beskidzkich nie mogłam doczekać się soboty i przejścia Sokolą Percią.

Wycieczkę zaczęliśmy od zwiedzania Krościenka, gdzie na szczęście za wiele do zwiedzania nie ma, bo nogi wyrywały się już w góry! Jedyne co zapamiętałam z tego szybkiego zwiedzania, to że Krościenko ma turbinowy układ ulic. Ponieważ nic nam to określenie nie mówiło, z pomocą przyszedł wujek Google.  Dla łatwiejszego zapamiętania ułożyliśmy prosty model z kijków trekkingowych 🙂 Dla niewtajemniczonych turbinowy układ ulic wygląda mniej więcej tak jak na zdjęciu obok.

Z Rynku kierujemy się za żółtymi i zielonymi znakami na zachód, po chwili skręcamy w lewo lekko pod górę asfaltową drogą. Pech chce, że przy drodze stoi tablica informacyjna Pienińskiego Parku Narodowego… Czemu pech? Bo zatrzymujemy się w tym paskudnym asfaltowym miejscu na zdecydowanie zbyt długą chwilę, wysłuchując opowieści kolegi na temat flory Pienin… Mogłoby być nawet ciekawie, gdybyśmy o florze Pienin rozmawiali na kwiecistej łące, albo w dającym przyjemny cień lesie. Tymczasem stoimy na środku asfaltówki prażeni majowym słońcem. W nosie mam taka naukę. Pod pozorem zewu natury… uciekamy z koleżankami w krzaczki 🙂 I spokojnym tempem ruszamy pod górę żółto-zielonym szlakiem. Nasza decyzja okazuje się ze wszech miar słuszna. Na grupę przychodzi nam czekać dobrze ponad pół godziny – spędzamy ten czas na przyjemnej polanie wystawiając blade pyski do słońca i podziwiając malowniczy widok na Krościenko z doliną Dunajca i szczytem Błyszcz na ostatnim planie.

Na pierwszym rozwidleniu szlaków, tuż nad polaną, podążamy dalej za żółtymi znakami, chociaż zielone też zaprowadziłyby nas na Sokolicę. Tyle, że ominęlibyśmy znaczną część najbardziej malowniczych fragmentów trasy.

Być może nie natrafilibyśmy również na tę niepozorną roślinkę o fioletowych kwiatach. Nazywa się toto niezbyt romantycznie – żywiec gruczołowaty. A co w niej takiego szczególnego? Od kolegi leśnika dowiadujemy się, że to roślina wskaźnikowa żyznej buczyny karpackiej. Czyli, w dużym uproszczeniu, jeśli jest żywiec to powinna być buczyna, a jeśli jest buczyna to powinien być żywiec. Żywiec przez małe “ż” 😉

Po kwadransie docieramy do kolejnego rozwidlenia – gdybyśmy poszli dalej żółtym szlakiem dotarlibyśmy na Przełęcz Szopka. Tam jednak byliśmy dzień wcześniej w drodze na Trzy Korony, dzisiaj wybieramy więc inny kierunek. Skręcamy więc w lewo prowadzeni niebieskimi znakami. Jesteśmy w części Pienin zwanej uroczo Pieninkami, oddzielonej od masywu Trzech Koron głęboką doliną Pienińskiego Potoku. Po chwili pojawiają się pierwsze widoki.

Widoków czeka nas dzisiaj znacznie więcej. Jesteśmy bowiem na tak zwanej Sokolej Perci, najpiękniejszym szlaku w Pieninach i jednym z piękniejszych w Polsce. Sokola Perć została wytyczona jako młodsza siostra tatrzańskiej Orlej Perci. Już w 1914 roku Kazimierz Sosnowski, jeden z propagatorów pieszej turystyki górskiej oraz inicjator i współtwórca Głównego Szlaku Beskidzkiego, zachęcał do wędrówek po ścieżkach wiodących przez Pieninki. W 1926 roku z inicjatywy ks. Walentego Gadowskiego, twórcy Orlej Perci wytyczono szlak, którym wędrujemy dzisiaj, nazywając go Sokolą Percią.

Szlak jest naprawdę niezwykle malowniczy! Cały czas idziemy w przyjemnym cieple słońca, po prawej mając zalążki panoramy, która szerzej otworzy się w dalszej części Sokolej Perci. Po około 40 minutach docieramy do polany Burzana, a raczej do miejsca, które kiedyś było polaną – dziś rośnie tu niezbyt gęsty, ale jednak las. Tutaj dochodzi zielony szlak, który porzuciliśmy chwilę wcześniej. Dla leniwych – zielonym wiedzie przyjemny, ale zupełnie niewidokowy skrót.

 

 

 

 

 

 

 

A nas ciągnie na “szlak eksponowany”. Możemy spodziewać się ekspozycji nie tylko na przepiękne widoki, ale i na  potencjalne niebezpieczeństwo z racji stromych zboczy po obydwu stronach perci, albo piorunów w czasie letnich burz.

Z każdym krokiem widoki staja się coraz piękniejsze – w dole spokojnie płynie Dunajec, na horyzoncie wyłaniają się pobielone śniegiem Tatry.

Ścieżka prowadzi granią Pieninek. Co chwilę wspinamy się na kolejne kulminacje, aby po chwili schodzić z nich wąską trasą do kolejnej mini-przełęczy. Choć nie lubię w górach takiej sinusoidy, tu idzie się nawet całkiem przyjemnie. Może dlatego, że poza naszą grupą turystów jest bardzo niewielu. Szlak jest całkiem suchy (po deszczu z pewnością nie szłoby się tak łatwo po śliskich wapiennych skałach). W trudniejszych miejscach można sobie pomóc chwytając za barierkę. Jestem przeciwnikiem takich rozwiązań w górach… Tak zniszczono na przykład Wąwóz Homole 🙁 Rozumiem, że ma to zwiększać bezpieczeństwo, ale walory estetyczne znacznie na tym cierpią.

Idzie nam się tak lekko, że nie wiem kiedy docieramy na Czerteź, który ze swoimi 774 metrami wysokości n.p.m. jest najwyższym punktem Pieninek. Wbrew pozorom to nie znana wszem i wobec Sokolica (747 m n.p.m.), a niepozorny Czerteź  góruje nad sąsiednimi szczytami w tej pienińskiej grani.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W niecałe pół godziny docieramy do Przełęczy Sosnów, skąd już tylko 15 minut dzieli nas od szczytu Sokolicy. Nadal podążamy niebieskim szlakiem.

Jeszcze tylko kilkaset metrów po kamiennych schodach, ścieżką wytyczoną przez barierki. Jeszcze tylko przebić się przez niewielki, ale jednak tłum turystów i wreszcie jest!

Cel naszej dzisiejszej wyprawy, a może bardziej moje niezrealizowane marzenie z dzieciństwa – zobaczyć sosnę na Sokolicy na własne oczy. Marzenie pielęgnowane zazdrością od późnej podstawówki, kiedy to dostałam pocztówkę od przyjaciółki z tą sosną właśnie. Potwornie zżerała mnie wtedy zazdrość, że ONA tam była, (przyjaciółka, nie sosna), A JA NIE. Chodziło też pewnie o to, że ONA miała długie blond włosy, A JA NIE, że ją lubili wszyscy (czytaj wszyscy chłopcy), a mnie tylko niektórzy i że w ósmej klasie ONA nagle schudła, A JA DO DZISIAJ NIE 😉 Pieprzona sosna na Sokolicy – symbol zakompleksionej nastolatki 🙂 Na szczęście te niemiłe wspomnienia mam już za sobą, a zrobienie sobie własnej pocztówki z reliktową sosną na Sokolicy również symbolicznie, po kilkunastu latach zamknęło ten rozdział w moim życiu. Lepiej późno niż wcale 😉

Dość tej publicznej spowiedzi, wróćmy do sosny. A właściwie do sosen, bo choć z pocztówek znamy tę jedną, charakterystycznie wygiętą, to nie jest tam sama. Co w nich, tych sosnach takiego szczególnego? Otóż są one, za niekwestionowanym turystycznym autorytetem, Józefem Nyką: “reliktami  z wczesnego holocenu, kiedy w Karpatach panowały bory sosnowe, później wraz ze zmianą klimatu wyparte przez lasy jodłowe, bukowe i świerkowe na niedogodne dla tych gatunków siedliska skalne”*. Inaczej mówiąc sosny uciekły na skały przed naporem innych leśnych gatunków. Bidule, trzymają się resztkami sił na nieprzyjaznej skale. Ale jakie to malownicze! 🙂

Tatry niestety pod słońce. Rozumiem już dlaczego warto przyjść tu na wschód słońca – jego promienie nie przeszkadzają wtedy w złapaniu dobrego światła.

Ale z Sokolicy widać nie tylko sosnę z Tatrami w tle. Warto też spojrzeć na wschód, w stronę Małych Pienin i Beskidu Sądeckiego. Wstęga Dunajca jeszcze spokojna – dopiero za kilka tygodni ruszy spływ, a rzeka zaroi się tratwami wiozącymi turystów. Z góry, widząc meandry rzeki  łatwiej zrozumieć dlaczego perspektywa na spływie płata takie figle – wzniesienia, które wydaje się,  że powinny być na prawym brzegu w rzeczywistości są na lewym, i odwrotnie. Z góry wydaje się to tak oczywiste 🙂

Mogłabym tak siedzieć i siedzieć, patrząc przed siebie. Słonko grzeje, wiaterek chłodzi, żyć nie umierać! Gdyby jeszcze zabrali stąd tych wszystkich turystów 😉 Niestety, to nas zabierają 🙂 Poganiani przez przewodnika kończymy przyjemny przystanek na Sokolicy i kierujemy się z powrotem do Krościenka.

Gdybyśmy spod szczytu poszli niebieskim szlakiem w prawo po godzinie dotarlibyśmy do przeprawy na Dunajcu, którą przedostalibyśmy się do Szczawnicy. Tak byłoby w idealnym świecie, inaczej mówiąc gdyby organizatorzy naszego kursu sprawdzili kiedy zostaje otwarta przeprawa… Okazuje się bowiem, że będzie działać dopiero za kilka dni. Dobrze, że dowiadujemy się o tym na górze, a nie nad brzegiem Dunajca 😉

Nie pozostaje nam więc nic innego jak wrócić na Przełęcz Sosnów, skąd zielony szlak zaprowadzi nas prosto do Krościenka.  Jak to bywa przy schodzeniu z gór nieco nam się dłuży… Najpierw przez las, później chwilę polanami.

A z polany widok na Szczawnicę, do której wybieramy się jeszcze dziś na obowiązkowe kursowe zwiedzanie. Na tym kończą się dzisiejsze widoki. Choć było ich dzisiaj naprawdę wystarczająco.

Już wiem, że jeszcze tu wrócę. Trzeba tylko wybrać odpowiedni dzień poza sezonem – w lecie na pewno na tej trasie kłębią się tłumy. Może tym razem uda się złapać sosnę o wschodzie słońca? 🙂

* Pisząc korzystałam z przewodnika PIENINY, Józef Nyka, wydanie XII, 2015

6 Replies to “Przemierzając Pieniny – Sokolica

  1. czytam Twojego bloga, ale nigdy nie komentowałem, pierwszy raz sobie pozwolę, duża lekkość słowa, fajny styl, góry ? ………no Pieniny . generalnie fajnie

  2. Na Sokolicy nie byłem dłużej niźli ty..i pewno nie pójdę..Nie muszę..o wszystkim przeczytałem i wszystko zobaczyłem u Ciebie.. 😉

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *