Przez Pogórza, czyli o wielkim krześle, niesamowitych kamieniach i cyfryzacji małopolskich wsi

Kolejny wyjazd naukowy, czyli ciąg dalszy zmagań z kursem przewodnika beskidzkiego. Tym razem przemierzamy Pogórze Wielickie i Wiśnickie, oglądając po drodze co się da.

Pierwszy przystanek w miejscowości Hucisko. Pierwszy raz słyszę tę nazwę, choć to bardzo niedaleko Krakowa. Okazuje się, że tutaj mieszkał Tadeusz Kantor. Na jego pamiątkę w Hucisku stoi krzesło. Byłoby to całkiem zwyczajne krzesło, gdyby nie to, że ma kilkanaście metrów wysokości.

 

 

Krótki przystanek na siku w krzakach tuż pod krzesłem i w drogę w stronę Lipnicy Murowanej. Po drodze, a w zasadzie należałoby powiedzieć „na drodze” zatrzymujemy się, aby obejrzeć panoramę Beskidu Wyspowego. Kierowcy muszą nas nienawidzić. Zatrzymujemy autokar w najmniej właściwych miejscach, na wąskich drogach, na zakrętach… zupełna nieodpowiedzialność. Ale widok piękny. I sporo możemy się tu nauczyć. Opisuję szczyty w miarę własnej wiedzy, w razie pomyłki będę wdzięczna za sprostowanie.

Na Śnieżnicy znajduje się wyciąg narciarski nad Kasiną Wielką, rodzinną miejscowością Justyny Kowalczyk. Ze szczytu Ćwilina zaś, który jest jednym  z niewielu (jeśli nie jedynym) szczytem Beskidu Wyspowego nieporośniętym lasem roztacza się przepiękna panorama! Warto wybrać się na Ćwilin by pałaszując barwiące język na fioletowo borówki rozkoszować się widokami. W tle za Beskidem Wyspowym pokazują nam się nawet Tatry! Z tej odległości wydają się całkiem malutkie, ale zadziornie wystawiają swoje skaliste czubki, kontrastujące z zalesionymi pagórkami Wyspowego.

Szczyty opisane, czas w drogę. Kolejny postój – Kamienie Brodzińskiego. Wysiadamy z autokaru, by po 10 minutach spaceru przez rozświetlony las pełen sosen, brzóz, grabów i dębów dotrzeć pod niesamowite skałki zwane Kamieniami Brodzińskiego.

Niejaki Kazimierz Brodziński był poetą, krytykiem literackim, historykiem, tłumaczem tuż, tuż przed epoką romantyzmu. Urodził się w pobliskiej miejscowości Królowka i ponoć lubił zagłebiać się w rozmyślaniach przesiadując na tychże kamieniach, wtedy jeszcze nie Brodzińskiego. Rok przed II wojną światową w ramach uczczenia zasług Brodzińskiego zafundowano mu pozostanie w pamięci potomnych nazywając jego imieniem tę nietypową na tych terenach atrakcję przyrodniczą.

 

 

 

 

 

 

A atrakcja jest niewątpliwa. Grupa kilku skał lub jak kto woli sporych rozmiarów głazów, o fantastycznych kształtach pojawia się nagle w samym środku lasu. Trafiamy tu w piękny słoneczny dzień, ale wyobrażam sobie to miejsce w księżycową noc… Przerażające cienie rzucane przez skały, pohukiwanie sowy, i złowróżbny szmer nocnego życia lasu… Pod skałą siedzi wiedźma mieszająca w kotle wywar ze skrzydeł nietoperzy i żabich języków. Po jej dłoni wędruje ogromny pająk… Ciarki przechodzą po plecach, a raczej przechodziłyby gdyby nie to, że jest środek dnia. Teraz co najwyżej może przemknąć obok nas przyjazny skrzat 😉 Jakaś cząstka mnie w takim miejscu chciałaby wierzyć w istnienie magii… Niestety, dziś się spieszymy nie ma więc szans na przyłapanie fantastycznych stworów 😉

Stój! Ani kroku dalej! Święty Szymon w bojowej pozie “5 piw, proszę!” obserwuje urokliwy Rynek w Lipnicy Murowanej. Ze słupa, choć to wcale nie Szymon Słupnik.

Na Rynku pusto, nic dziwnego w końcu wieś liczy tylko 600 mieszkańców. Jedyny dzień, gdy w Lipnicy goszczą tłumy to Niedziela Palmowa. Odbywa się tu wtedy konkurs palm wielkanocnych. Która dłuższa, która piękniejsza, przy czym obowiązuje ważna zasada – do stworzenia konstrukcji palmy można używać jedynie naturalnych materiałów. Druty i gwoździe surowo zabronione, gałązki i wiklina jak najbardziej mile widziane.

Najdłuższe palmy mają ponad trzydzieści metrów długości! Taką palmę, aby mogła wziąć udział w konkursie trzeba jeszcze postawić w pionie. I znów obowiązuje zasada braku cywilizacyjnych wspomagaczy. Wszystko od wielu lat tradycyjnie odbywa się jedynie z wykorzystaniem siły ludzkich mięśni.

 

Lipnica dziś jest niewielką wsią, ale kiedyś była kwitnącym miasteczkiem. Zalążki wsi istniały tu już w XII wieku, a w 1326 roku Władysław Łokietek lokował Lipnicę jako miasto na prawie niemieckim. Króla można nadal spotkać w Lipnicy – stoi dumnie nieopodal kościoła św. Szymona, dzierżąc w dłoni miecz.

Położenie przy szlaku na Węgry zapewniało Lipnicy możliwość rozwoju. Rozwój mimo kilkukrotnych pożarów całego miasteczka trwał w najlepsze przez dobrych kilka wieków. Dopiero w XIX wieku Lipnica zaczęła podupadać i mimo prób wskrzeszenia jej dawnej świetności, w 1934 roku na dobre straciła prawa miejskie.

Obecnie choć wieś jest niewielka i cicha, widać napływ finansów z funduszy europejskich. Unia Europejska przeciwdziała na przykład cyfrowemu wykluczeniu mieszkańców Lipnicy Murowanej. Nie wiem z jakim skutkiem, ale sama chętnie też skorzystałabym z takiego programu, ponieważ od kilku dni czuję się zupełnie wykluczona cyfrowo. A wszystko za sprawą lekkomyślnych panów budowlańców, którzy kopiąc rów na podwórku przecięli kabel od telefonu, a zarazem Internetu!! AAAAA! „Lekkomyślni” to jedyny cenzuralny epitet jaki przyszedł mi do głowy w odniesieniu do tych… #@”#&! Koniec dygresji.

Kościół. Jeden z czterech w Lipnicy. Zagęszczenie kościołów na metr kwadratowy w Lipnicy jest jeszcze większe niż w Krakowie.  Ponieważ wiernych w Lipnicy jest tak niewielu, msze odbywają się rotacyjnie we wszystkich kościołach po kolei.  Ten na zdjęciu obok jest pod wezwaniem Św. Szymona, tego z Rynku, pochodzi z połowy XVII wieku i stoi w miejscu rodzinnego domu świętego. Szymon, wtedy jeszcze nie święty, żył w XV wieku trudniąc się działalnością dobroczynną. Żył i działał, działał i żył, aż w końcu dosłownie cholera go wzięła i umarł.  Padł ofiarą epidemii tej choroby w Krakowie, w 1482 roku, gdzie jako zakonnik opiekował się chorymi i udzielał im sakramentów. Na kanonizację musiał czekać długo, bo aż do 2007 rok.

Choć kościołów tutaj tyle, naszym głównym celem jest jednak drewniany kościółek św. Leonarda. Zmierzamy do niego malowniczymi uliczkami Lipnicy. Po drodze mijamy budynek starej szkoły parafialnej, którego ścianę zdobi lekko zeschnięta palma. Dowód na to, że konkursy naprawdę się tu odbywają.

 

Przechodzimy przez rzekę Uszwicę i docieramy do tego małego cudeńka, docenionego w 2003 roku przez Unesco.

Kościół pod wezwaniem św. Leonarda istniał w tym miejscu już w XII wieku. Ten, który możemy podziwiać obecnie wybudowany został w XV wieku na miejscu starej pogańskiej świątyni. Na dowód tego za ołtarzem nadal można obejrzeć zapewne tysiącletniego światowida. Dziś trudno się w nim dopatrzyć twarzy spoglądających w cztery strony świata, pozostał jedynie drewniany słup, wczepiony z tyłu w konstrukcję ołtarza.

W środku, podobnie jak w kościółku w Dębnie Podhalańskim nie można robić zdjęć. Udaje mi się złapać odrobinkę wnętrza zza drzwi 😉 W środku przepiękne malowidła od gotyku po barok. Wspaniale zachowane, z małym wyjątkiem… Do wysokości nieco ponad metra na ścianach nie ma zupełnie nic. A wszystko to sprawka przepływającej tuż obok Uszwicy, która w 1997 roku po obfitych opadach wystąpiła z brzegów i zalała kościół. Od tego czasu przy każdym zagrożeniu powodziowym strażacy ustawiają zapory z piasku wokół kościoła, aby zapobiec ponownej tragedii.

Niestety w kościele nie ma już oryginalnych tryptyków ołtarza głównego i bocznych  pochodzących z XV i XVI wieku. Ponad dwadzieścia lat temu tryptyki zostały skradzione i choć udało się je odzyskać do kościółka już nie wróciły ze względu na zagrożenie ponowną kradzieżą. Można je podziwiać w Muzeum Diecezjalnym w Tarnowie.

Wiecie co to takiego te daszki? To tak zwane soboty. Dawno, dawno temu wierni przychodzili do kościoła na msze z daleka. Zdarzało im się więc przyjść w sobotę wieczorem i spać pod kościołem aż do porannej mszy. To zadaszenie pozwalało im schronić się przed deszczem i spokojnie przespać noc.  Dziś chyba trudno byłoby o taką determinację 😉

 

 

 A tuż obok kościoła stare drzewo z wydrążonym pniem. W dzieciństwie zawsze marzyło mi się mieć taką prywatną wielką dziuplę, tym razem więc nie mogę się oprzeć i zaglądam do środka 🙂

Spacerujemy jeszcze chwilę po Lipnicy oglądając kolejny kościół. Choć miasteczko jest urocze, to zwiedzanie powoli zaczyna się robić naprawdę nudne… Oszczędzę więc czytelnikom tej męki 🙂 Na dziś wystarczy.

 

Informacje czerpałam z:
1. www.lipnicamurowana.pl
2. Wikipedia
3. Mapy Beskidu Wyspowego

2 Replies to “Przez Pogórza, czyli o wielkim krześle, niesamowitych kamieniach i cyfryzacji małopolskich wsi

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *