Przez pola!

 Za oknem zieleń. Chwilowo porzuciłam widok na dachy sąsiednich kamienic zastępując go widokiem na budzącą się do wiosny przyrodę. Tutaj, bliżej gór, wiosna nie rozpycha się jeszcze bezczelnie swoimi zapachami i kolorami, ale skromniutko pojawia się w pojedynczych kwiatach polnych i lekko zieleniącej się trawie. Tuż przed domem kwitną delikatne bladoniebieskie kwiaty, które przypominają pierwiosnki, ale mają nieco cieńsze płatki.

Poniżej uschnięte i przemrożone owoce głogu, a obok, w miejscu, gdzie w przyszłości ma powstać skalniak, drobne niebieskie kwiatuszki, których niestety nie jestem w stanie zidentyfikować. Nad nimi krąży nieco ospały trzmiel, brzęcząc nieustannie przy każdym machnięciu przezroczystymi skrzydełkami.

 

Schodzę niżej, do strumienia, gdzie z daleka widać żółcące się kaczeńce. Przez działkę przepływa potoczek (choć miano potoczka zdecydowanie podnosi rangę tego cieku wodnego), nad którym każdej wiosny rozrasta się cała polana kaczeńców! Jest ich już całkiem sporo, ale sądzę, że za tydzień, dwa będzie ich jeszcze więcej. Żółtość kaczeńców zawsze wprawia mnie w dobry nastrój.
Choć wejście do kaczeńcowego królestwa wiąże się z pewnymi poświęceniami, to jednak ośmielam się wtargnąć w nie nieproszona każdej wiosny. Swoją drogą odgłos zasysanej cholewy (tak, u mnie to w domu nigdy nie było gumiaków, były cholewy) przypomina mi taplanie się w błocie podczas najlepszych wakacji jakie dziecko mogło sobie wymarzyć! Czasem można wrócić boso – tym razem jednak udaje mi się wydobyć obydwie nogi z bagienka i podążyć dalej.
Powyżej, nad błotnistym dopływem potoczka rosną drobniutkie białe kwiatki, których nazwa również stanowi dla mnie zagadkę. Internet twierdzi, że może to być zawilec, zdrojówka, żabieniec lub coś jeszcze innego. Za to obok cała polana w pełni identyfikowalnych żółciutkich pierwiosnków!

Zmierzam pod górę, sprawdzić, czy widać Tatry (choć jestem dziwnie pewna, że przy dzisiejszym zachmurzeniu nie ma na to najmniejszych szans). A tam… wanna z widokiem! Nie miałabym nic przeciwko kąpieli w takiej scenerii, jednak… Choć wanna wydaje się tu zupełnie nie na miejscu, we wszystkim jest jakiś sens. Niestety niezbyt poetycki – z takich wanien w lecie krowy piją wodę. Jest ich na okolicznych polach dość sporo, wyglądają rzeczywiście absurdalnie.

Wychodzę na sąsiedni grzbiet. Tatr oczywiście nie widać, zupełnie jakby ich tam nie było. A przecież są! Zaledwie kilkanaście kilometrów stąd. Za to świetnie widać Kotelnicę pokrytą śniegiem! Sezon narciarski zakończony, ale w ostatnich dniach spadło tu nieco białego puchu. Przy Zakopiance śnieg widać było w kilku miejscach. Może warto jednak wyciągnąć deski?

Powoli schodzę z powrotem w stronę strumienia, mijając niezliczone osty (dla mnie to tylko paskudne kłujące zielska, poprawcie mnie jeśli ktoś zna ich poprawną nazwę biologiczną). Idę wzdłuż świerkowego lasu, od czasu do czasu wąchając świeżutkie zielone gałązki. Nade mną śpiewają skowronki, z lasu dobiega stukanie dzięcioła. Nie trzeba mi więcej do szczęścia!

 Wracam nad potoczek. Nadwone zarośla też powoli się zielenią. W gałęziach zauważam niewielkie gniazdko. Nie wiem czy zamieszkane, czy zeszłoroczne. Wokół słychać jednak mnóstwo ptaków, jest więc duża szansa, że będą pisklęta.

Powoli wracam do domu, a tam prozaicznie… cztery kubiki drewna do przerzucenia… może jednak życie w mieście ma swoje plusy…

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *