Skitouring – nowa jakość chodzenia po górach!

Skitury kusiły mnie już od dawna. Dlaczego? Dla kogoś kto kocha włóczenie się po górach, a zarazem czerpie przyjemność z szusowania w dół po stoku, skitouring wydawał się wyjątkowo obiecującym rozwiązaniem. Podejście pod górę na nartach, potem swobodny zjazd w dół. Wyjątkowo wygodne rozwiązanie.

W czwartkowy wieczór zajeżdżamy do Białki, wypożyczyć sprzęt na piątek. Piątek trzynastego na dodatek… Czy to aby na pewno dobry pomysł? Chłopak w wypożyczalni z lekką pobłażliwością stwierdza: “Przygotujcie się na wyjątkowo nieprzyjemne otarcia stóp. Za pierwszym razem to obowiązkowe.” Oj tam, oj tam. Mimo o numer za dużych butów (37 nie było), mnie to na pewno nie dotyczy.

Kiedy przedstawiamy plan wybrania się na Kasprowy pobłażliwość zmienia się w szczerą kpinę 😉 Zupełnie mu się nie dziwię. Plan dotarcia na Kasprowy nie jest mój. Zostałam pod niego niejako podpięta. Nie wierzę jednak w jego powodzenie. Dla mnie celem jest samo przetestowanie skiturów – z moim słomianym zapałem z góry zakładam, że to może być pierwsza i ostatnia próba.

Po wczesnej pobudce, czas w drogę. Z naszej górskiej przystani jedziemy do Zakopanego, kierunek Kuźnice. W kolejce do kolejki na Kasprowy kłębią się tłumy! Jak dobrze, że my wybieramy się na szczyt o własnych siłach.

Buty do skiturów okazują się dużo wygodniejsze, niż zwykłe buty narciarskie – znacznie lżejsze dzięki mniejszej skorupie, bardziej elastyczne, ze specjalnym ustawieniem do chodzenia. Wiązania też są inne niż w nartach zjazdowych – można wpiąć buty w kilku różnych ustawieniach. W pierwszym but wpina się w wiązanie tak samo jak w nartach zjazdowych – takie ustawienie wykorzystuje się do zjazdu, aby zapewnić stabilne ustawienie nogi. W drugim ustawieniu zapina się tylko przód, natomiast tył porusza się swobodnie góra-dół – to ustawienie służy do podchodzenia. Im stromsza górka, tym pięta ląduje wyżej, dzięki sprytnemu systemowi podnoszonych tyłów wiązania. Nie będę wchodzić w szczegóły, grunt, że niezależnie od tego czy jest płasko, stromo w górę, czy w dół zawsze można znaleźć odpowiednią pozycję dla stopy. I jak się niedługo okaże to rzeczywiście działa!

Pod nartami przypina się tak zwane foki – pasy materiału, który umożliwia przesuwanie nart w kierunku jazdy, ale dzięki szorstkiej strukturze materiału czesanego “pod włos” blokuje zsuwanie się nart do tyłu na pochyłościach. Nazwa pochodzi rzeczywiście od skóry fok – dawno, dawno temu w północnych krainach do tego celu wykorzystywano właśnie skóry tych sympatycznych zwierzątek. Dzisiaj na szczęście  stosuje się sztuczne substytuty tego rozwiązania.

Cóż, buty na nogach, narty wpięte – nie pozostaje nic innego jak ruszać przed siebie. Pierwsze metry są dziwne. Chciałoby się podnieść nogi, jak przy chodzeniu, ale wiązania trzymają stopę. Rusza się tylko pięta. Naturalny odruch podnoszenia całej nogi trzeba zastąpić przesuwaniem jej wraz z całą nartą po ziemi. Prawej nodze nie muszę tego długo tłumaczyć, dość szybko sama wpada w odpowiedni rytm. Z lewą natomiast sprawa ma się całkiem odmiennie… Z każdym krokiem idiotycznie podnoszę tył narty razem z piętą. Trzeba nad tym zdecydowanie popracować. Czasu jest sporo – przed nami w końcu cała droga na Kasprowy 😉

 

Początkowo trasa wiedzie szeroką drogą. Mija nas na niej sporo nieco bardziej wprawnych amatorów skituringu. Przemykają obok, z lekkim politowaniem spoglądając na nasze pierwsze kroki.

Nad głową co jakiś czas sunie wagonik na Kasprowy, wypełniony po brzegi bardziej leniwymi narciarzami. Dokoła mnóstwo śniegu! Swieży puch sprawia, że wszystko woków wydaje się miękkie, delikatne… Na niebie nawet jednej chmurki, cudowny błękit. Idealny tatrzański dzień!

Ścieżka biegnie wzdłuż potoku, przybierającego coraz to bardziej fantastyczne formy dzięki przykrytym śniegiem głazom i gałęziom drzew.

Lewa noga jakby nieco bardziej zaczynała mnie słuchać… A może to tylko złudzenie. Co któryś krok niesforna kończyna nadal podnosi się idiotycznie do góry. Bez najmniejszego udziału mojej woli, powiedziałabym wręcz, że całkiem wbrew niej.

Gdy docieramy do rozwidlenia szlaków zaczynam odczuwać lekkie tarcie w moich nieco za luźnych butach. Przy każdym kroku buty lekko ocierają to delikatne miejsce po wewnętrznej stronie nogi, tuż pod kostką. A co tam, przecież mówili, że może trochę ocierać. Trzeba zacisnąć zęby i iść dalej.

Po prawej stronie nartostrada, którą od czasu do czasu przemykają pojedynczy narciarze zmierzający do Kuźnic. My zaś posuwamy się powoli pod górę. Szeroką drogę zastępuje wąska ścieżka. Miejsca jest tyle, że można wyminąć się z jedną osobą.

Kostki zaczynają coraz bardziej mi doskwierać. Czuję, że jutro bąble na stopach murowane. Idę przez to nieco wolniej. Lekkie podnoszenie lewej nogi powoli przestaje być problemem – skupiając się na bąblach przestaję o nim myśleć, a noga jakby sama wpada w odpowiedni rytm.

Po chwili wychodzimy z lasu i wreszcie otwierają się przed nami widoki. Po lewej Pośredni Goryczkowy, a na samym środku Goryczkowa Czuba. Znak, że jesteśmy coraz bliżej. Albo raczej znak, że nadal jesteśmy bardzo daleko od celu 😉

Kostki z każdą chwilą bola coraz bardziej. Krok, ból, krok, ból, krok, ból… AAAAAAA!!!!!!!!!!! To staje się nie do zniesienia. Wokół tak pięknie, a ja jestem w stanie myśleć tylko o tym, ile kroków zostało jeszcze do stacji wyciągu na Goryczkowej. Dolnej stacji. Moje tempo staje się tak wolne, że mijają nas dosłownie wszyscy. Narciarze, piesi, kolejni narciarze, wielu narciarzy… a ja czuję się jak ślimak pełznący po ostrych gwoździach!

Wchodzimy w las, tak piękny w ten słoneczny, śnieżny dzień! Usta same składają się do uśmiechu, przeszkadza im jednak to potworne kłucie w kostkach! W Parku Narodowym nie wolno ponoć krzyczeć, ale w pewnym momencie nie wytrzymuję – niniejszym przepraszam wszystkie niedźwiedzie i świstaki, które przewcześnie obudziłam swoim wrzaskiem.

Jakiekolwiek nadzieje na wyjście na Kasprowy umierają wraz z tym krzykiem. Jedyne co jestem w stanie dziś osiągnąć, to knajpka pod wyciągiem, w której miejmy nadzieję serwują grzane wino… Na uśmierzenie bólu oczywiście.

 Ostatnie podejście. Prawa, lewa, prawa, lewa…. Przesuwam stopy marząc tylko o zdjęciu tych piiiiiiiiii butów! Po policzkach ciekną mi łzy bólu. Mogłabym zawrócić, ale na to jestem zbyt zawzięta. Ja nie dam rady???!!! Knajpkę pod wyciągiem zdecydowanie zamierzam dziś zdobyć 😉

Na ostatnich kilkanaście metrów przed celem zdejmuję narty i rycząc z bólu, prawie na czworakach docieram do chatki. Wiele razy w życiu miałam otarte stopy, ale czegoś takiego dotąd nie przeżyłam! Z ogromną ulgą przysiadam na drewnianym pniu czekając na dostawę grzanego wina…

Spędzamy kilka miłych chwil ze znajomymi, którzy wybrali kolejkową wersję Kasprowego. Zdjęcie butów na chwilę czyni cuda. Po kubku wina jestem w stanie założyć je na nowo i zaciskając mocno zęby zjechać w dół nartostradą.

Po drodze ostatnie spojrzenie za siebie. Miało być dziś znacznie więcej widoków, niestety los w postaci butów numer 38 pokrzyżował nasze plany. Ważne jednak, że udało nam się w ogóle wybrać na chwilę w podnóża Tatr. Od kiedy mam Flokiego taka okazja jeszcze się nie zdarzyła.

Krótki przystanek z widokiem na Giewont, zupełnie “nie-Giewontowy” z tej strony. Gdyby nie krzyż na szczycie trudno byłoby go rozpoznać.

Schodząc spotykamy znajomego TOPR-owca, który udziela nam kilku cennych skitourowych rad. Szkoda, że nie pomyśleliśmy o tym wcześniej 😉

Późnym popołudniem docieramy do domu… Kurację kostek czas zacząć. Bąble zdążyły popękać, zdarłam dobrych kilka warstw skóry… Z każdym kolejnym dniem będzie coraz gorzej. Jutro będzie się lać krwisste osocze… Od pojutrza zacznie się prawdziwy ból, do pracy trzeba będzie nosić klapki. Rany będą się goić prawie trzy tygodnie…

Czas na podsumowanie. Zastanawiacie się pewnie, czy warto było? Czy jeszcze kiedykolwiek założę skitury? Odpowiedź na obydwa pytania jest oczywista… TAK! Mimo bólu,  sama idea chodzenia na nartach jest wspaniała! Możliwość przemierzania szlaków i zupełnych bezdroży na dwóch deskach daje tak niesamowite poczucie wolności! To chyba jeszcze lepsze niż samo chodzenie po górach. Trzeba tylko znaleźć odpowiednie buty. I jedno jest pewne – I will be back! 🙂

 

6 Replies to “Skitouring – nowa jakość chodzenia po górach!

  1. Super widoki! Ja też wybrałam się dziś na spacer z kijkami, tylko narty mi ktoś podsuszył 😉 , ale stopy mam “obrobione” identycznie. Pozdrawiam serdecznie!

  2. Zazdroszczę takiej przygody, zazdroszczę. Mam skitoury od kilku lat – świetnie nadają się też do jeżdżenia w sposób klasyczny, na ubitych stokach, na wszystkich rodzajach tras, nawet na czarnych. Często robię tak, że przez pół dnia jeżdżę na stoku, a pół dnia przeznaczam na wycieczkę. Jedyny problem – nie mogę nikogo ze znajomych namówić na takie przygody, więc chodzę sam. Też nie jest źle 🙂

    1. na przyszły sezon też planuję zaopatrzyć się w swój sprzęt 🙂 a co do towarzystwa – w wielu formach spędzania czasu brak chętnych do “współuprawiania” jest największym mankamentem….

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *