Ukraińskie drogi, a raczej bezdroża

Aby wyjść na Pikuj, musimy najpierw dostać się do jego podnóży. Wyjeżdżamy o czwartej rano, spędzamy godzinkę na przejściu granicznym (jedyny plus z obecnej sytuacji na Ukrainie jest taki, że przejście graniczne świeci pustkami), opuszczamy naszą kochaną ojczyznę i tu zaczyna się przygoda…

Przed nami 120 kilometrów, czyli jakieś… 5 godzin jazdy! Z początku nie chce mi się wierzyć, że dojazd może nam zabrać tyle czasu. Co innego gdybyśmy wracali Zakopianką po długim weekendzie, wtedy przejechanie stu kilometrów może zabrać i sześć godzin. Ale jesteśmy jednym z nielicznych pojazdów na drodze, cóż więc mogłoby nas powstrzymać?!

Odpowiedź staje się jasna jak słońce tuż po przejechaniu granicy. To co widać na zdjęciu po lewej to nie jest pobocze. To jest droga! Cała szosa, choć szeroka jak autostrada składa się z samych dziur, poprzetykanych gdzieniegdzie resztkami asfaltu. Autokar toczy się zakosami, nie tyle próbując ominąć dziury (bo to po prostu niemożliwe), ale starając się zminimalizować zniszczenia w podwoziu i amortyzatorach. Osiągamy gdzieniegdzie zawrotną prędkość 15 kilometrów na godzinę! Przez większość czasu nasza prędkość oscyluje jednak wokół 5 km/h 😉

Spora część naszej trasy prowadzi przez wioski. Po prawej i lewej stronie nieduże chałupy, wszystkie drewniane. Wyglądają jakby najlżejszy podmuch wiatru mógł je unieść ze sobą, choć z drugiej strony widać, że niejedną wichurę już przetrwały, bo stoją tu najwyraźniej dość długo. Biednie, skromnie, ale zarazem uroczo.

Wsie są rozległe, jak w Polsce. Potrafią się ciągnąć kilometrami. Domki porozrzucane bez większego ładu, wyrastają w miejscach przypadkowych, jakby ktoś rozsypał je po okolicznych polach. Bardzo przypomina mi to małopolskie i podkarpackie wsie. Nic dziwnego, przecież kiedyś była tu Polska.

 

Kilkakrotnie przekraczamy rzekę Strwiąż, która swoje źródła ma w Polsce w okolicach Ustrzyk Dolnych, ale uchodzi do Dniestru. Należy więc do zlewiska Morza Czarnego. Widać, że niedawno szła tędy wielka woda, w korycie rzeki gdzieniegdzie leżą powalone drzewa, brzegi są mocno zamulone.

Nasza droga biegnie na wschód, przez Chyrów. Nie zatrzymujemy się tu, ale z okien autokaru widzimy (niestety nie udało mi się go uchwycić na zdjęciu, wyszły same krzaki 🙂 )  kolegium jezuickie, w którym na przełomie XIX i XX wieku istniało renomowane gimnazjum. Jego absolwentem był na przykład Jan Brzechwa.

Odbijamy nieco na południowy wschód i po przejechaniu 17 kilometrów (czytaj – godzina) docieramy do Starego Sambora. Stąd droga prowadzi prosto na południe doliną Dniestru, aż do celu podróży, czyli miejscowości Husne.

Mijamy przepiękne wzgórza, gdzieniegdzie podziwiając rozpościerające się panoramy. Sielsko i przyjemnie. Pusto i cicho. Spokojnie… Mimo wstrząsów na każdym wyboju Ukraina z każdą chwilą coraz bardziej mnie wciąga. Powolutku rodzi się we mnie pewność, że jeszcze tu wrócę. Na spokojnie, bez pośpiechu powłóczyć się po drogach i bezdrożach.

O ile chałupy wyglądają biednie, o tyle miejsca kultu wręcz przeciwnie. Przydrożne kapliczki porażają kolorystyką i świecidełkami, co tu dużo mówić – kiczowatością. Przy niektórych zastanawiam się jak to w ogóle możliwe, żeby komuś przyszły do głowy takie połączenia kolorów. Niebieski w każdym razie króluje 😉

 

 

 

To moja pierwsza wizyta na Ukrainie, wszystko więc jest dla mnie nowe. Po przejechaniu całej zaplanowanej trasy jaskrawość i przepych kapliczek i cerkwi nie robi już na mnie wrażenia. Dochodzę wręcz do wniosku, że taka kolorystyka jest potrzebna – świątynie są jedynym kolorowym elementem krajobrazu poza trawą.

 

Odrobina lokalnego kolorytu… Powiedzmy sobie jednak szczerze, że takich uśmiechniętych, lekko wczorajszych panów na furze ciągnietej przez konia u nas też można gdzieniegdzie zobaczyć 😉 Chociaż już coraz rzadziej.

 

 

Zapewne uznałabym, że to złomowisko gdyby nie fakt, że po drodze mijamy sporo ciągników skonstruowanych przez domorosłych mechaników własnymi rękoma, które wyglądają jakby właśnie z tego złomowiska zostały wyciągnięte. Ważne jednak, że jeżdżą i spełniają swoje funkcje.

 

Stacja benzynowa. Choć to określenie jest chyba lekkim nadużyciem 😉

 

 

 

Krajobraz księżycowy za oknem. Nie przesadzę mówiąc, że na odcinku 120 kilometrów może dwadzieścia przejchaliśmy po względnie dobrym asfalcie. Pozostałe sto wyglądało dokładnie tak, jak na tym zdjęciu. A miejscami jeszcze gorzej. Pozostaje jedynie cieszyć się, że nas wspomagają fundusze europejskie. Gdyby nie to, nasze drogi zapewne wyglądałyby podobnie…

Wreszcie docieramy do Husnego, które choć leży na krańcu świata ma chyba najładniejszą cerkiew jaką dotychczas widzieliśmy. Choć to oczywiście kwestia gustu.

Wytrzęsieni na wertepach z przyjemnością wysiadamy z autokaru. Zarzucamy plecaki na plecy i marsz na Pikuj!

A tutaj możesz obejrzeć filmik z Zakarpacia przygotowany przez zabieszczaduj.pl

3 Replies to “Ukraińskie drogi, a raczej bezdroża

  1. Moim marzeniem jest zobaczyć Ukrainę, właśnie taką 🙂 Mieszkamy 120 km od Medyki, ale jakoś nie możemy wybrać się na Ukrainę. Barierę stanowi język nie wiem też jak tam z noclegami?

    Pozdrawiam, Kasia.

    1. my byliśmny na wyjeździe zroganizowanym więc nie musiałam organizować noclegów we własnym zakresie. ale myślę, że nie powinno być problemów 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *