Z kamerą wśród żmij, owiec, cielaków i atakujących owczarków

Na wieczór znów zapowiedzieli deszcz, zrywamy się więc bladym świtem, tak koło 11-tej, i wyruszamy na długi spacer. Cel – bacówka i to co hen, hen za nią, inaczej mówiąc nieznane. Docieramy do bacówki po drodze mijając zagrody dla owiec.

 

 

 

 Niewiele brakuje, a nadepnęłabym na tę niezbyt przyjaźnie nastawioną koleżankę. Żmija? Chyba tak. Bardzo nieduża, dosłownie kilkanaście centymetrów długości. Młoda i głodna. Kiedy tylko zbliżam się, żeby zrobić jej zdjęcie ustawia się w pozycji do ataku. Złowrogo wystawia swój paskudny rozdwajający się na końcu jęzor. To niestety jedyny minus tych okolic – takich koleżanek jest tu sporo…

W bacówce ruch! Baca i juhasi, krążą między bacówką, zagrodami, a samochodem dostawczym, którym oscypki pojadą w siną dal, aby ostatecznie trafić na stoły ceprów, hej! Grzecznie pytamy, czy możemy przejść przez pola, w końcu to baca tu rządzi. “A idźcie, tylko uwozojcie na pastuchy!”. Pole ogrodzone jest elektrycznymi pasterzami, które przecinają halę w kilku kierunkach. Trzeba przez nie przeskakiwać lub przeczołgiwać się pod nimi. Kopnięcie prądu jest wprawdzie delikatne, ale i tak niezbyt przyjemne.

Zanim dotrzemy do owiec mijamy słodkie cielaczki. Pamiętam takiego cielaczka z wakacji w Lubniu. Miałam może pięć lat. Przychodziłam do obory z tatą głaskać mojego nowego małego przyjaciela. Można było cielaczkowi wsunąć kciuk w paszczękę, a on ssał palec zupełnie jak wymię matki. Był śliczny, słodki i kochany, tak bardzo jak bardzo śliczny, słodki i kochany może być cielaczek dla pięciolatki. Pewnego dnia wyszłam na podwórko, skierowałam się do obory, a tam… w drzwiach wisiał mój cielaczek. Powieszony za nogi,  z rozpłatanym brzuchem. Może dlatego do dziś nie przepadam za mięsem…

Po lewej stronie wzgórze, na które wchodziliśmy w ubiegłym roku w drodze do Niedzicy. Cały szlak jest bardzo przyjemny, poza tym właśnie potwornie stromym podejściem. Zostawiłam tam swoje płuca. Zapatrzeni w tę morderczą ścieżkę nieuchronnie zbliżamy się do owiec.

 

 

 

W pewnym momencie, stado owiec rozsuwa się na boki, a ze środka wybiega prosto na nas pięć ogromnych owczarków podhalańskich! Wygląda to trochę jak piechota rozstępująca się, aby zrobić miejsce nacierającej w pełnym pędzie kawalerii. Zastygam w bezruchu. Pierwsza myśl – trzeba zrobić zdjęcie! Druga myśl – ciekawe kto je opublikuje, jak te bestie pożrą nas żywcem. Zachowując resztki rozsądku powoli zmieniamy azymut i obchodzimy stado z daleka. Psy uspokojone zawracają, tylko jeden zostaje na wysuniętej placówce, upewniając się, że nie wpadnie nam drugi raz do głowy durny pomysł podchodzenia do owiec. A najlepszy w tym wszystkim jest juhas, który stoi sobie spokojnie jakby nigdy nic. Zero reakcji. Może ma rację – jak se miastowe durnie wlozły na teren łowcarków, to niech se tam teroz some radzom, hej!

Wchodzimy na wzgórze i.. znów te przepiękne widoki! Może komuś mogłoby się to znudzić, ale dla mnie zawsze, gdy patrzę wokół siebie z małych górek Spisza, to co widzę jest źródłem wielkiej radości! I zawsze widok jest nieco inny. Tym razem na niebie malownicze obłoki, podszyte deszczową szarością. Od góry oświetlone słońcem, od dołu grożą opadami.

Czubki Tatr Bielskich przykryte chmurami, prezentują się tym bardziej majestatycznie.

 

Na zachodzie chyba Beskid Sądecki. Nie mam pewności, ale na to wszystko wskazuje, z tej strony bym się go spodziewała.  Napawamy się przez chwilę widokami.

Wchodzimy w las. Po ubiegłonocnych opadach ścieżka jest jednym wielkim bagnem. Dobrze, że w gumiakach nic nam nie grozi. Cholewy to zdecydowanie najlepsze obuwie w naszych stronach. Przy drodze leśna szafirowa piękność. Internet twierdzi, że to dąbrówka kosmata. Kosmata zaiste, cała łodyga i liście pokryte są drobnymi włoskami.

Spacer przez las jest krótki. Wychodzimy na polanę, z której rozpościera się widok na całe Tatry. Pod lasem stoi dom, nowoczesna wypasiona chałupa, pilnowana przez kudłatego psa w typie Flokiego (może to jakiś krewny). A przy domu wigwam… czyżbyśmy zaszli aż do Ameryki?

Nieco dalej, stara drewniana willa zwana Wichrówką. Tablica informacyjna w pobliskiej wsi donosi, iż Wichrówka została wybudowana w 1935 roku, przez rejenta Pajora dla swojej małżonki, jako dom letniskowy. W czasie wojny miejsce było wykorzystywane jako baza przez kurierów na szlaku z Węgier do Polski. Teraz mieści się tu dom rekolekcyjny katolickiego ruchu Światło-Życie.

 

 

 

 

Spojrzenie za siebie na Trzy Korony. A pod nogami żółty kobierzec mleczy. Cudna ta wiosna…

 

 

Nad Tatrami zbierają się całkiem czarne chmury. Czas wracać do domu i to żwawym krokiem. Zrywa się porywisty wiatr, z chwili na chwilę robi się coraz chłodniej. Za moment będzie lało.

 

My w pośpiechu, a krowy… jakby nigdy nic spokojnie przeżuwają trawę… Piękne życie ma taka krowa… Niech spokojnie jedzą,  w końcu jesteśmy w krainie mleka 🙂

 

 

 

6 Replies to “Z kamerą wśród żmij, owiec, cielaków i atakujących owczarków

  1. Ale cudne zdjęcia! Zamawiam to, pod którym jest tekst “czubki Tatr…” – powiększę je, oprawię w ramki i będę godzinami się na nie gapić! Cudne! Pozdrawiam 🙂

  2. Dzięki Tobie przeniosłam się w fajne klimaty a tzw. międzyczasie niebo za oknem wypogodziło się po kilku deszczowych dniach. Aż chce się pakowac plecak i aparat!
    Pozdrawiam….

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *