Zakopianką w stronę przygody

Do lasów, pól i łąk, do mojego zacisza prowadzi Zakopianka. Droga znana każdemu Polakowi, znienawidzona przez wielu, słynąca ze swoich kilometrowych korków, pełna idiotycznych zachowań kierowców i pieszych. Dla mnie – droga w ukochane miejsca. I jaka by nie była, jest obecna w moim życiu od zawsze. I zawsze była obietnicą. Obietnicą przygody!
A propos dziwnych zachowań pieszych – ten jegomość ewidentnie lubi spacery w kurzu i spalinach. Spacer poboczem Zakopianki to wyśmienity sposób rekreacji, szczególnie dla kogoś komu życie niemiłe. Ostatnio widziałam takiego spacerowicza na odcinku drogi szybkiego ruchu między Lubniem a Pcimiem. Szaleńcy.

Przy niewielkim ruchu błyskawicznie dojeżdżamy do Myślenic. Myślenice są dla mnie synonimem dzieciństwa, spędzanego z dwojgiem ukochanych przyjaciół. Wycieczki na Kadłucze, na wzgórze o wdzięcznym imieniu Mikołaj górujące nad Myślenicami. To już nigdy nie wróci… Rozczulam się niebezpiecznie, jedźmy więc dalej.

Szczebel. Szczyt Beskidu Wyspowego, który zawsze był znakiem, że przygoda jest już bardzo blisko. Zawsze, gdy widzę charakterystyczne zbocze Szczebla, przypominające ogromne stopnie dla olbrzymiego ducha gór wiem, że zbliżam się do moich miejsc. Podczas wakacji spędzanych w Lubniu wielokrotnie wychodziłam na ten szczyt z Kasinki Małej, szlakiem wiodącym obok Zimnej Dziury – małej jaskini, w której nawet podczas największych upałów jest zimno.

Dziś może to brzmieć śmiesznie, ale jako dziecko jeździłam na wakacje do Lubnia. I była to prawdziwa wyprawa! Wyjeżdżaliśmy na dwa miesiące, pakując bagaże do Syrenki i dodatkowo do przyczepki, w której większość miejsca zajmowały rowery. Do Lubnia jechało się dobrze ponad godzinę i była to podróż w całkiem inny świat.

Teraz do Lubnia jedzie się pół godziny, świetną drogą ekspresową, omijając takie przybytki jak Zajazd Czarny Lew, który kiedyś był jedynym miejscem postoju na jedzenie i siusianie po drodze z Krakowa do Lubnia. Dziś trudno uwierzyć, że to miejsce kiedyś tętniło życiem, widząc jak z dumnego Czarnego Lwa zostaje tylko stary wyliniały kocur…
O! Ta Pani, swoim Mercedesem jedzie za nami od Krakowa, cały czas blokując lewy pas i próbując wyprzedzać w najmniej sensownych miejscach. Tak jak tu… Wyprzedza cztery samochody pod rząd, w tym jeden ciągnący przyczepę campingową i wyjeżdża wprost na czołówkę z tirem! W ostatniej chwili udaje jej się wrócić na prawy pas. Inaczej…. miałabym wyjątkowo ciekawy materiał do bloga…
Naprawa. Kolejne miejsce na mojej mapie Zakopianki, które oznaczało przygodę. Stąd zaczyna się szlak na Luboń Wielki, który przemierzałyśmy z mamą podczas lubniańskich wakacji. Za chwilę widzimy Luboń w pełnej okazałości za nami (ten z masztem). Pod jego zboczem ma być poprowadzony tunel nowej Zakopianki. Zobaczymy. Na Luboniu jest bardzo ciekawe architektonicznie schronisko. Ale to już temat na inną opowieść.
Na Piątkowej Górze zaczyna nieco kropić. Jednak nadal jest ciepło. Niestety Tatr prawie nie widać. Bacówka już działa, zatrzymujemy się więc na moment po oscypki. Gdzieniegdzie po drodze widać pasące się owce. Wyjątkowo wcześnie w tym roku.

Wjazd do Nowego Targu wita nas ulewą. Wygląda na to, że mimo pięknych okolic święta spędzimy za stołem… Ale może nie będzie tak źle? Tak czy tak będę u siebie… Alleluja!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *