Zielonym szlakiem z Turbacza na Kowaniec

Spędzamy na Turbaczu kilka przyjemnych chwil. Ze względu na Flokiego zajmujemy miejsce na zewnątrz. Coraz bardziej zbiera się na deszcz, chowamy się więc na schroniskowym ganku, przy drewnianym stole pod szerokim zadaszeniem. Lubię to miejsce. Spędziłam tu wiele błogich chwil, czytając, rozmyślając, pisząc, marząc… Ech…

Czas na zimne piwo i gorącą herbatę – niezawodny zestaw górski 🙂 A w jadalni kreatywna gramatycznie informacja dla turystów 😉 Język polski być piękna język… Szczególnie na parterze, w której można przygotować wrzątek przez całą dobę. Ciekawe co to takiego ta partera? 😉

 

Tymczasem na “pięterze” bodajże rok temu zorganizowano w jednej z sal mini muzeum. Wystawa pokazuje dzieje schronisk beskidzkich. Znajduję tu makiety nie tylko schroniska na Turbaczu, ale wielu innych obiektów w polskich górach. Sporo informacji historycznych o istniejących obiektach i cała lista projektów niezrealizowanych.

Tak jak ten koszmarek – schronisko im. Lenina, które planowano zbudować pod Babią Górą. Na szczęście projekt nie doszedł do skutku. Wystarczy już nowe schronisko na Markowych Szczawinach, niepiękne, ale w porównaniu z tym molochem mogłoby uchodzić za perłę górskiej architektury.

 

A tak prezentowało się pierwsze schronisko pod Turbaczem, na polanie Wisielakówka. To mniej więcej w miejscu, gdzie do żółtego szlaku dołącza zielony z Kowańca i niebieski z Łopusznej. Niewielkie schronisko funkcjonowało od 1925 roku – bardzo krótko, bo tylko osiem lat. W 1933 roku spłonęło. Kolejne schronisko powstało już w miejscu obecnego, na kilka lat przed wojną. Nie zostało nigdy ukończone, służyło jednak za bazę partyzantom. Podobnie jak poprzednie schronisko pod Turbaczem padło ofiarą ognia, tym razem jednak prawdopodobnie podłożonego świadomie przez partyzantów, po zajęciu budynku przez Niemców. Obecne schronisko stoi w tym miejscu od 1958 roku. Oby nigdy nie podzieliło losu swoich poprzedników.

Pomiędzy parterem a pierwszym piętrem odkąd pamiętam wisi ogromna mapa Gorców z naniesioną rzeźbą terenu. Wiele razy stałam pod nią planując dalsze wycieczki.

W holu na dole natrafiam na właśnie wychodzącą grupę kursu przewodników. Jeden z kursantów opowiada o historii schroniska. Dopiero z tej zupełnie niezaangażowanej perspektywy widzę ile kosztuje go to wysiłku i nerwów. Sama pewnie sprawiam podobne wrażenie opowiadając o Beskidach na naszym kursie. Jakoś z zewnątrz wygląda to znacznie zabawniej, niż gdy jest się w centrum takiej sytuacji 🙂

Szczekanie Flokiego wygania mnie na zewnątrz. No tak, pojawiły się kolejne psy. Floki zafascynowany towarzystwem, jednocześnie obszczekuje każdego kto zbliża się do stolika. Nigdy się tak nie zachowywał. Zakładam, że podobnie jak ja poczuł się na Turbaczu jak u siebie i teraz broni swojego terytorium 😉

Deszcz. Kapie, siąpi, w końcu leje. Przeczekujemy ulewę pod dachem. Gdy tylko deszcz ustaje ruszamy w drogę powrotną. Obchodzimy schronisko z drugiej strony, aby spojrzeć na Halę Długą. Owieczek nie widać, ale na pewno tam są.

Widoczność tak samo kiepska jak po południowej stronie. Widać tylko Kiczorę (to wzniesienie całkiem po prawej) i Jaworzynę Kamienicką (lekkie wzniesienie po lewej). A na samej hali spory drewniany budynek – chata Gorczańskiego Parku Narodowego.

Na północnym wschodzie jakby nieco jaśniej. Albo próbuję się łudzić, że skądś ta ładna pogoda do nas zawita 😉 Widoczność w każdym razie nieco lepsza, widać nieco Beskidu Wyspowego – lekko zamazany szczyt całkiem po lewej to Ćwilin, mniej więcej po środku na ostatnim planie charakterystyczny czubek Mogielicy. Z kolei bliżej Kudłoń w całej okazałości i Mostownica skutecznie zasłonięta świerczkiem.

Szczytu Turbacza stąd nie zobaczymy. Prowadzi na niego ścieżka wychodząca obok schroniska. To jeszcze jakieś 10-15 minut drogi. Sam szczyt jakoś nigdy mnie nie urzekł. Mnóstwo połamanych i zeschniętych drzew. Przypomina mi to zawsze przepalony zanieczyszczeniami krajobraz karkonoski. Dlatego rzadko wychodzę na samą górę.

Schodzimy zielonym szlakiem. Gdy docieramy do rozwidlenia Floki bezbłędnie wybiera ścieżkę w lewo, choć przyszliśmy z prawej strony. Mój psi turysta 🙂 Wie, że nie warto wracać tą samą drogą.

Maszerujemy w dół spoglądając co jakiś czas w stronę Podhala i Jeziora Czorsztyńskiego. Liczymy na to, że jakikolwiek widok raczy nam się pokazać. Płonne nadzieje. Szara czapa chmur wisi nad kotliną zasłaniając wszystko co mogłoby być ciekawe na horyzoncie. Ale i tak jest pięknie 🙂 Na dodatek coraz to przy drodze natrafiamy na grzyby, spacer jest więc ze wszech miar udany.

Szałasy i bacówki na Bukowinie Waksmundzkiej. Znak, że do Nowego Targu coraz bliżej. Ten szlak znam na pamięć. Przeszłam go tyle razy, że nie jestem w stanie zliczyć.

Kilka razy mieliśmy okazję spać w bacówce na polanie nieopodal Bukowiny Waksmundzkiej. Po wyniesieniu wszystkiego na górę na własnych plecach (to ten moment, kiedy stwierdzasz, że choćby nie wiem jak niesmaczna była wódka, to jednak lepiej nieść ją niż piwo 😉 ) czekały nas przepiękne jesienne i zimowe dni – pobudka z widokiem na Tatry sterczące z morza mgieł, spacery po okolicy, gotowanie w kociołku nad ogniskiem. Do tego tylko zimna woda ze źródła, pod warunkiem, że komuś będzie chciało się ją przynieść. Brak prądu. Fantastyczne oderwanie od świata. Przez pierwsze dwa dni. Trzeciego dnia brud powoli zaczyna doskwierać, a czwartego marzysz już tylko o gorącej wannie i własnym łóżku 😉 Ale spróbować warto 🙂

Im niżej schodzimy tym chmury stają się dla nas łaskawsze. Wprawdzie nadal wiszą bardzo nisko, ale udaje nam się zobaczyć odrobinkę Pienin wystających znad Jeziora Czorsztyńskiego. Choć ciemno, to jednak pięknie. Jeszcze soczysta, choć już lekko spalona zieleń w połączeniu z ciężkimi ciemnoszarymi chmurami prezentuje się niezwykle malowniczo.

Znacznie mniej malowniczo prezentuje się natomiast droga, którą idziemy 😉 Błocko rozjeżdżone przez quady i terenówki. Mija nas kilka samochodów terenowych, cudem unikamy schlapania od stóp do głów. Terenówki i quady są zmorą tych szlaków. Z tej strony Gorce nie są objęte granicami Parku Narodowego, co z jednej strony sprawia, że nie muszę martwić się o Floczka, z drugiej strony jednak pozwala na bardzo mocne zasiedlanie tych terenów. Wprawdzie tylko weekendowo, ale to wystarczy, żeby w kilkadziesiąt lat zmienić góry w osiedle. A hałasujące silniki rozlicznych pojazdów są w tym wszystkim najbardziej irytującym elementem.

Lepiej zatem nie patrzeć pod nogi (no chyba, że za grzybami) i rzucić jeszcze raz okiem na coraz wyraźniej pojawiające się Pieniny. Trzy Korony w pełnej okazałości.

Ostatni fragment szlaku jest najmniej przyjemny – nazywając rzeczy po imieniu – potworna wyrypa. Nie lubię tego miejsca, idzie się tam wąską drogą prowadzącą kamienistym wąwozem. Zazwyczaj jest tam ślisko. Albo od wody, albo od lodu. Tym razem decydujemy się na alternatywną ścieżkę przez las. Jeszcze kilka kroków nad potokiem i docieramy do asfaltowej drogi prowadzącej  w stronę kościoła na Kowańcu.

Zazwyczaj ten fragment przejeżdżam samochodem, unikając chodzenia po asfalcie tym razem jednak musimy dotrzeć do auta zostawionego u wylotu żółtego szlaku. Mam więc okazję obejrzeć miejsca, obok których przechodziłam wielokrotnie, a nigdy nie zwróciłam na nie uwagi. Tymczasem na potoku wzdłuż którego biegnie droga powstał piękny wodospad. Niewielki, ale niezwykle uroczy. Taka woda zawsze krzyczy do mnie “wskakuj!”. Nie tym razem. Trochę za chłodno 😉

Mijamy wyciąg na Długiej Polanie. Nigdy nie miałam okazji jeździć tu na nartach. A wygląda na to, że miejsce się rozwija. Może w tym roku wpadnę tu na chwilę zimą.

Ostatnie kilkaset metrów to zawsze największa mordęga. Buty uwierają, zmęczenie kilkoma godzinami wędrowania daje o sobie znać. Każdy krok po asfalcie to ogromny wysiłek. Marzę już tylko o tym, żeby zdjąć te cholerne buciory i założyć klapki! Wreszcie docieramy do auta. Czas do domu.

Przed nami jednak jeszcze sporo pracy. Nazbierało się grzybów – teraz trzeba obrać i przygotować do suszenia. Jak na tak przypadkowe grzybobranie, to zbiory są całkiem imponujące 🙂

Pisząc korzystałam z:
1. Gorce. Andrzej Matuszczyk. Przewodnik monograficzny.
2. Mapa Gorców
3. Gorce. Przewodnik dla łowców krajobrazów.
4. Wikipedia

One Reply to “Zielonym szlakiem z Turbacza na Kowaniec”

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *