Boże Narodzenie pod palmą – przedświąteczna wizyta w Atenach

Ateny. Kolejny punkt na mojej mapie, a zarazem ostatnia dalsza podróż w tym roku. Z samolotu miasto wygląda jak gigantyczna betonowa pustynia. Nie zdawałam sobie sprawy, że Ateny są tak ogromne. Wynika to jednak z tego, że to w zasadzie nie tyle jedno miasto, co aglomeracja miejska łącząca w sobie kilka gmin. W sumie ponad 4 miliony mieszkańców.

Przylatujemy w poniedziałkowe popołudnie, witani temperaturą o kilkanaście stopni wyższą niż w Krakowie. W połowie grudnia to szczególnie cenne. Na dodatek dzień jest tu nieco dłuższy, co dla oczu spragnionych dziennego światła stanowi ogromną radość.

Zostawiamy bagaże w hotelu i pędzimy na miasto. Ruchliwą ulicą, przy której wprost roi się od wszelakich przybytków rozkoszy, zmierzamy w kierunku starej części Aten. Liczba lokali z różowymi i czerwonymi napisami przewyższa jakiekolwiek wyobrażenia! Trafiliśmy do dzielnicy rozpusty. Biorąc pod uwagę, że w okolicy powstało wiele ogromnych hoteli, dokąd przyjeżdżają spragnieni odmiany i rozrywki biznesmeni… cóż „what happens in Athens, stays in Athens” 😉

Tymczasem pomiędzy lupanarami skrył się niewielki sklepik z ikonami… Przepięknie pisane ikony zupełnie nie pasują do tego miejsca, zupełnie jakby wołały o powrót dobrych obyczajów. To pierwszy taki  sklep, jednak w kolejnych dniach zobaczymy ich jeszcze wiele w zaułkach ulic, schowane, wtulone w chłód ściany … I mimo swego piękna, tak bardzo turystyczne, tak bardzo komercyjne… Najpierw noc w nocnym klubie, potem ikona do walizki. Pamiątka z Grecji.

Z hotelowego okna widok  na Akropol. Kierujemy się więc w jego stronę, aby obejrzeć słynne ruiny w nocnej odsłonie. Górują nad miastem, wzniesione wysoko na skalistym wzgórzu. 157 metrów nad poziomem morza robi tu ogromne wrażenie, zdecydowanie przewyższając wszystko co widać dookoła.

Przepięknie oświetlone pozostałości po dawnych świątyniach i cytadeli wydają się niezwykle majestatyczne. Nad Akropolem widać natomiast dźwigi – czyżby ktoś planował odbudowę starożytnego kompleksu świątyń? 😉 Niestety, nie uda nam się podejść pod te niesamowite ruiny, wejście bowiem zamykane jest o zmroku.

 

U podnóżna Akropolu powstał nowoczesny przeszklony gmach muzeum, w którym zgromadzono pamiątki po starożytnej świetności miasta. Wokół roi się od policji. Wygląda na to, że jak na stolicę dużego państwa przystało wizytują ją zagraniczni goście wysokiej rangi. Przemykamy więc obok uzbrojonych kordonów zmierzając w poszukiwaniu cache’a.

 

No tak, zapomniałam napisać, że jestem tu z koleżanką, która namiętnie tropi cache’owe skrytki. A ja towarzyszę jej w tym zajęciu od Bolonii, przez Rzym po Ateny. Tym  razem skrytka ma się znajdować gdzieś w płocie nieopodal muzeum. Wpadamy w wąską uliczkę, z której widok na Akropol przesłaniają świąteczne ozdoby latarni. Boże Narodzenie już niedługo.

 

Po kilkunastu minutach obmacywania każdego kawałka ogrodzenia udaje mi się znaleźć mikroskopijną skrytkę. Jest jeszcze mniejsza niż ta w Bolonii! Wielkości małego paznokcia. Jest tak mała, że z trudnością wyciągamy z niej logbook. Wpisanie imion na skrawku papieru wymaga nie lada zdolności mikrokaligraficznych.

Wykończeni po podróży znajdujemy sympatyczną knajpkę, w której spędzamy resztę wieczoru. Czerwone greckie wino, grecka sałatka. Czuję się prawie jak na wakacjach 🙂

Najciekawsze jednak z całej kolacji jest pomysłowe krzesło – aby maksymalnie wykorzystać niewielką powierzchnię lokalu, krzesłu obcięto tylne nogi, tak żeby można było siedzieć na nim w połowie na ziemi, w połowie na podeście. Pomysłość grecka nie zna granic 🙂

 Następnego dnia nie znajdujemy niestety czasu na zwiedzanie. Dzień jest wyjątkowo długi i męczący… Udaje nam się wyskoczyć tylko na krótki spacer po okolicy. Nieciekawej zresztą. Jedyną ciekawostką są pomarańcze – rosną sobie jakby nigdy nic na drzewach w środku miasta i grudnia. Grudnia!

 Ateny przygotowują się na Boże Narodzenie. Jednak na każdym kroku czujemy, że coś jest nie tak. Światełka oplatają palmy lub zwisają z całkiem zielonych gałęzi. Tak jakby jesień zupełnie ominęła Grecję. Świetlne choinki zdobiące ulice nie pasują do obciążonych oliwkami gałęzi drzewek oliwnych. Nidgy nie byłam w tak ciepłym miejscu w okresie przedświątecznym. Trudno mi się przestawić na świąteczny tryb, trudno uwierzyć, że od Wigilii dzieli nas dosłownie kilka dni.

Kwieciste krzewy kwitną w najlepsze nic nie robiąc sobie z zimy.  No właśnie, jakiej zimy? 🙂

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Trzeciego, a zarazem ostatniego dnia udaje nam się wyrwać na kilka godzin do miasta. Jest już wieczór, wszystko więc znów będziemy oglądać po ciemku, ale ma to swój urok. Wsiadamy w taksówkę, aby nie tracić czasu na niezbyt przyjemny spacer ulicą rozpusty. Okazuje się jednak, że był to błąd. Taksówka, a z nią my grzęźniemy w gigantycznym korku. Trzy pasy w jedną stronę, wszystko stoi.

Nie wygląda to na normalne zjawisko – jest wieczór, Ateny powinny powoli układać się do snu, tymczasem ulice pełne są samochodów. Dopiero na kolejnym skrzyżowaniu poznajemy przyczynę zamieszania – zamknięto ulice prowadzące w kierunku budynku Parlamentu, bowiem właśnie w tym momencie odbywa się głosowanie mające wyłonić nowego prezydenta. W Grecji wybory prezydenckie nie są wyborami powszechnymi – w imieniu społeczeństwa wyboru dokonuje Parlament.

Przypadkiem stajemy się więc świadkami powstawania współczesnej historii Grecji. Jeszcze bardziej można to odczuć pod samym gmachem Parlamentu – przed wejściem koczują młodzi ludzie z transparentami przygotowanymi na wypadek niepomyślnych wyników. Śmiejemy się, że na transparentach mają napisane „… musi odejść” z miejscem na wpisanie nazwiska, w zależności od tego kto zostanie wybrany.

Całe zamieszanie ma jednak jeden ogromny plus – możemy swobodnie obfotografować parlament z każdej strony stojąc na środku zamkniętej dla ruchu ulicy.

W bocznej uliczce natrafiamy na kordon samochodów wojskowych blokujących przejazd. Wygląda to nieco  groźnie, jednak grozę obrazu psują bożonarodzeniowe girlandy świateł wiszące nad ciężarówkami 🙂 Kolejny z wielu ateńskich dysonansów.

Na wprost parlamentu główny plac Aten, oświetlony milionami lampek choinkowych. A w zasadzie nie choinkowych, bo choinki nie ma tu ani jednej.

Obsypane liścmi drzewa obwieszono światełkami w biało-niebieskich barwach Grecji. Nad różowym klombem pełnym kwiatów wygląda to dość kiczowato.

 

 

Postanawiamy usunąć się z okolic Parlamentu, nie wiadomo bowiem jak za chwilę zareaguje tłum. Zagłębiamy się w labirynt wąskich ulic prowadzący w stronę Akropolu. Pada deszcz, nieznajoma idąca obok nas ulicą oferuje, że weźmie nas pod swój parasol! Grecy to niezwykle przyjemni ludzie 🙂

Kolejny przystanek wyznacza nam kolejny cache. Tym razem znacznie większe pudełko, jednak jego znalezienie zajmuje nam jeszcze więcej czasu. Za kamienną ławką, w skalnej szczelinie ktoś ukrył woreczek z pudełkiem. Niestety woreczek wygląda jak zwykły śmieć, przez dłuższą chwilę nie zwracamy na niego zupełnie uwagi.

Dopiero wiedziona przeczuciem z lekkim obrzydzeniem obmacuję zawiniątko znajdując w środku pudełko z logbook’iem. Fuj, nieładny cache. Jednak miejsce ciekawe – znajdujemy się bowiem na ulicy, która ponoć najdłużej na świecie nosi swoją nazwę. Inaczej mówiąc, jak ją nazwano w starożytnej Grecji, tak nazywa się do dzisiaj. Rzeczywiście rekord trudny do pobicia.

Przy najstarszej ulicy przytulnie wyglądające tawerny,  zachęcają do wejścia ciepłem delikatnego światła. W środku jednak pusto. Przemierzamy uliczki kierując się znów w stronę Akropolu i zaglądając po drodze do niewielkich sklepików z pamiątkami.

Poza nami na ulicach nie ma prawie nikogo. Mamy Ateny tylko dla siebie. No tak, większość ludzi o tej porze roku przygotowuje się do Świąt. Tylko nieliczni włóczą się po świecie. I bardzo dobrze, przyjemne jest takie włóczenie się po pustym mieście 🙂 Ateny na każdym kroku pokazują nam dwa oblicza. Pierwsze, dla turystów, bogate, czyste, zadbane. Drugie – odrapane kamienice, śmieci na ulicach, wszechobecne świadectwa kryzysu.

Wpadamy do niedużej tawerny na lekką kolację. Tarta ze szpinakiem i fetą, dziwny zawijaniec z serem i pomidorami, którego nazwy nie pomnę. I do tego retsina. Białe wytrawne greckie wino śmierdzące rodzynkami. Uwielbiam rodzynki, ale w tym wydaniu są wręcz odrzucające. Cóż nam więc pozostaje – wypijamy szybko po pierwszym kieliszku, kolejne smakują już znacznie lepiej 😉

Przed nami jeszcze tylko jeden punkt programu – Świątynia Zeusa. Przechodziłyśmy już koło niej szukając cache’a, ale ponieważ poszukiwania zakończyły się porażką, a ambicja nie pozwala nam tak łatwo odpuścić, postanawiamy wrócić i znaleźć ostatnią ateńską skrytkę.

Gdy docieramy w pobliże ruin… widok zapiera nam dech w piersiach! Z nasiąkniętej deszczem ziemi unosi się lekka mgła, nadając wszystkiemu tajemniczego, magicznego charakteru. Z mgły wyłaniają się ogromne, jasno oświetlone kolumny…

Miejsce wygląda tak, jakby za chwilę z mgły mieli wyłonić się greccy bogowie… Powietrze wibruje rozgrzewając krew w żyłach. A może to tylko retsina? 🙂

Niebo nabrało niezwykłej lekko czerwonej barwy, pogłębiając magię starożytnej świątyni Zeusa. Choćby dla tego widoku warto było tutaj przylecieć!

Późna noc, czas powoli wracać do hotelu. Jeszcze tylko jedna skrytka, skryteczka, skrytunia 😉 Taka już całkiem, całkiem ostatnia 😉 Wskazówki prowadzą nas w stronę niewielkiego kościoła. Po drodze przechodzimy przez most – jak mówi przewodnik, nad jedną z dwóch rzek przepływających przez Ateny. Przez dobrych kilka chwil wpatrujemy się w koryto rzeki, próbując wypatrzyć strugę wody (zdjęcie po prawej, na którym widać tylko krzaki). Zupełnie nadaremno – w korycie rzeki nie uświadczysz nawet kropli wody! 🙂 Mimo, że przez cały dzień deszcz lał się z nieba strumieniami, o tym, że stoimy nad rzeką świadczy jedynie istnienie w tym miejscu mostu.

Za mostem odnajdujemy malowniczy kościół. Na jego tyłach natrafiamy na skałę, w której ukryta jest skrytka. W jej znalezieniu pomagają nam wszechobecne koty. Jest ich tu conajmniej kilka, łaszą się do nas domagając się kocich pieszczot i oczywiście przysmaków. Ponieważ przysmaków nie posiadamy, szybko tracą zainteresowanie nami. Wracają do siedzącego nieopodal mężczyzny, od którego wyraźnie czuć zapach marihuany. Może lepiej jednak wyjść z tego ciemnego zaułka.

Noc okazuje się intensywna i wyjątkowo krótka. Po dosłownie kilku godzinach snu docieramy na lotnisko. A tam Ateny żegnają nas przepięknym wschodem slońca. “Greek sun, my friends, Greek sun!”  zachwala z dumą starszy pan czekający na swój lot.

I tak jakoś smutno… łezka kręci się w oku na myśl o opuszczeniu tego miejsca, które pozwoliło wyrwać się z codziennej rutyny, oderwać się od zamieszania związanego z końcem roku… I choć Ateny same w sobie mnie nie zachwyciły, to wiem, że na pewno wrócę jeszcze do Grecji. Choćby po to, by popatrzeć na wspaniałe greckie słońce…

 Jeśli chcesz poczytać o moich innych korpo-wycieczkach, zajrzyj tutaj:

Relacja z Bolonii

Relacja z Bergen

 

15 Replies to “Boże Narodzenie pod palmą – przedświąteczna wizyta w Atenach

  1. Ateny to miasto, ktore zawsze dla mnie ma w sobie cos magicznego, choc nie umialabym go nazwac niezwykle pieknym 😉 Bardzo fajny wpis i motyw “tropienia cache’owych skrytek” – swietna sprawa! Pierwszy raz o tym slysze i musze sie dowiedziec czegos wiecej na ten temat 🙂 pozdrawiam

  2. OOO… Znów zmiana “wizerunku” 😉 Znów inaczej – kobieta zmienną jest! Pozdrawiam
    p.s piękna wycieczka a z okazji świąt BN przesyłam moc serdecznych życzeń.

  3. Hej, fantastyczny pomys l z tymi Atenami. Zdjęcia, jak zwykle piękne, no i na widok tarty ze spzinakiem poleciała mi ślinka:)).
    Tej audycji można będzie posłuchać w aplikacji AUDIOBLOG. Kto jeszcze nie ma niech konieczne zainstaluje na smartfonie lub tablecie. Aplikacja gratis w Google Play.Ściągniecie ją w ciągu 50 sekund.Polecam:)).
    Ps. Marto, ładny nowy szablon na blog! Brawo za pomysł!

    1. cześć! temperatura w granicach 15-20 stopni i sporo deszczu. ja byłam w połowie grudnia, więc nieco później niż wy planujecie. raczej nie nastawiałabym się na super lampę, ale na pewno będzie cieplej niż w tym samym czasie w Polsce 🙂 miłej wycieczki!

  4. Cześć! Wybieram sie do Aten w połowie grudnia. Pytanie czy pada mocno sporo i nie ma w ogóle słońca czy jednak święci całkiem często jak na najbardziej deszczową porę roku? 😀

    1. Byłam w Atenach dosłownie kilka dni w grudniu, ciepłych acz nieco deszczowych. Nie jestem w stanie wypowiedzieć się na temat grudnia jako takiego 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *