Lans na Adriatyku

Są na Adriatyku takie miejsca, o których nie śniło się nawet filozofom. Jednym z nich jest zatoka Vinogradisce na chorwackiej wyspie Sv. Klement. Dopływamy do niej po całym dniu prawdziwego żeglowania na pełnych żaglach. Dzień był cudowny, spodziewam się więc podobnie pięknego wieczoru.

 Zatoka z pozoru taka jak inne. Mnóstwo jachtów zaparkowanych w każdym możliwym miejscu. Zrzucamy kotwicę, chwila “kąpiułki”, odpalamy silnik pontonu i suniemy do brzegu. Slalom pomiędzy jachtami. Mijamy co najmniej kilkanaście podobnych pontonów zmierzających w tym samym kierunku. Podejrzane…

Im bliżej brzegu tym wyraźniej słychać basowo dudniące “ync, ync, ync”. Po chwili wypływamy zza jachtu kotwiczącego najbliżej brzegu, a przed nami pojawia się beach bar jak na Hawajach (wprawdzie jeszcze tam nie byłam, ale tak wyobrażam sobie hawajski beach bar 😉 ) Ync, ync, ync z każdym metrem robi się głośniejsze.

A na brzegu lans w pełnym rozkwicie. Nie spotkasz tu nikogo choćby z lekką nadwagą, panie i panowie wyglądają jakby przez całe życie nie robili nic innego, tylko ćwiczyli z Chodakowską 😉 Nic dziwnego, że czujemy się tu troszkę nie na miejscu 😉 Abstrahując od aparycji i narastających kompleksów, po prostu jest tu zupełnie nie tak jak lubię. Takie chorwackie Krupówki albo Monciak. Ync, ync, ync…

Na wyspę regularnie kursuje taxi. Wodne taxi oczywiście. Wozi tam i z powrotem ufryzowane i wytapetowane dziunie. Jedne z miasta na disco w zatoce, inne z zatoki na disco w mieście. Trudno ludziom dogodzić 😉

Pomimo tej lansiarskiej atmosfery postanawiamy zwiedzić wyspę. Bo ponoć jest piękna.

Spacer brzegiem po skałach. W oddali parasole sympatycznie wyglądającej restauracji. A pod nogami… Jak to w zatoce – butelki, papiery i… o zgrozo! Ludzkie ekskrementy eufemistycznie rzec biorąc. Mniej eufemistycznie – z falą do brzegu dobija ludzkie g… Coraz mniej podoba mi się ten spacer 😉

 

 

 

 

 

 

 

Zdecydowanie trzeba tu patrzeć pod nogi, bo “atrakcji” nie brakuje. Słońce już prawie zaszło, na żer wychodzą więc nocne morskie żyjątka – spod każdego kamienia, z każdego zakamarka wyłaniają się kraby. Ich barwa sprawia, że wyglądają jak kamienie. W lekkim półmroku trudno je zauważyć.

Skręcamy z plaży w prawo, w wąską ścieżkę prowadzącą pod górę. Im dalej od brzegu, tym bardziej podoba nam się to miejsce. Zamiast basowego “ync, ync, ync” słychać cykady i świergot układających się do snu ptaków.

Dokoła nas rośnie prawdziwa dżungla! Nigdy nie widziałam tak zielonego miejsca. Tak mógłby wyglądać rajski ogród. Wśród oszałamiająco pachnących ziół i liściastych krzewów mijamy również co chwilę ogromne kaktusy. To chyba opuncja, ale specjalistą w tej dziedzinie nie jestem. Miejscami kaktusów jest tyle, że można spokojnie mówić o kaktusowym lesie.  Większość z nich  zakwitła żywą różowością niewielkich kwiatów.

W zielonym gąszczu co chwilę odnajdujemy ukryte niewielkie knajpki. Małe kamienne domki pięknie wpasowują się w ten kaktusowo-piniowy las. Zachęcają, żeby wejść choć na chwilkę na kieliszek wina. Chcemy jednak dojść na drugą stronę wyspy zanim się ściemni, tę przyjemność musimy więc sobie odpuścić.

Po chwili przekonuję się, że skojarzenie z rajskim ogrodem nie było bezpodstawne. A raczej, że nie tylko mnie to miejsce tak się skojarzyło. Adam i Ewa. On skromnie zakryty, ale na tyle potężnym liściem, że pozwala domyślać się ukrytych pod nim solidnych narzędzi do stworzenia całego rodzaju ludzkiego 😉 Ona bezwstydnie prezentująca niektóre z damskich atrybutów. Do dopełnienia rajskiego obrazka brakuje już tylko prawdziwej jabłoni 😉

A kilka kroków dalej współczesna wersja Adama i Ewy, dla każdego. Sądząc po pewnych charakterystycznych elementach można przypuszczać, że dzieła wyszły spod pędzla tego samego “miszcza”.

 

 

 

 

 

 

Zmierzamy dalej, prowadzeni przez pomarańczową wstęgę… energetskiego kabla 🙂 Takiego rozwiązania jescze nie widziałam – kabel leży sobie jakby nigdy nic wzdłuż ścieżki oplatając całą wyspę. BHP raczej na niskim poziomie 😉

Jeszcze chwilę przebijamy się przez egzotyczne knieje, aby po kilku minutach wreszcie dotrzeć do przystani po drugiej stronie wyspy Sv. Klement.

Marina wygląda przepięknie! Tłum masztów na tle lekko zaróżowionego nieba. Widok niezwykle malowniczy. Trochę żałuję,  że nie zatrzymaliśmy się z tej strony. Choć tłoczno, to nie słychać tu żadnego ync, ync, ync. Sporo sympatycznych knajpek. I co najważniejsze – porządne łazienki! Chociaż tyle, że możemy z nich skorzystać 😉

Maszt przy maszcie. Przy kei nie ma nawet jednego wolnego miejsca. W zasadzie to częsty widok w Chorwacji. Jest wieczór, ale przypuszczam, że większość miejsc jest zajęta już od południa. Kto chce zatrzymać się w porcie musi prawie zupełnie zrezygnować z żeglowania i przybić do przystani około południa. Lekki paradoks.

Taka liczba jachtów świadczy o ogromnej liczbie ludzi przypływających do tej niewielkiej zatoki. Nic dziwnego, że pod drzewami mijamy sterty śmieci. Przy całej urokliwości tego miejsca, ten widok nie dość, że budzi obrzydzenie to jeszcze daje do myślenia. Turyści zostawiają wprawdzie pieniądze, ale oprócz nich zostawiają również tony śmieci. Czyżby budziła się we mnie ekologiczna dusza? 😉

A niedaleko śmietników relikt dawnej epoki – budka telefoniczna. Kiedyś jedyny sposób, żeby zadzwonić do rodziców z wakacji – dziś zupełny przeżytek. Dowodem niech będzie fakt, że dojście do budki skutecznie zastawiono donicą z kwiatkiem. Signum temporis…

 

 

 

 

 

 

 

Po chwili spaceru i po odświeżeniu się kierujemy się z powrotem do naszej zatoki. Robi się już całkiem ciemno, szczególnie w lesie zupełnie nic nie widać. Docieramy jednak do ciepło oświetlonych restauracji po naszej stronie wyspy. Część towarzystwa postanawia zostać na wyspie i skosztować owoców morza. Mnie natomiast ciągnie na jacht.

Bo na jachcie jest gitara! Nieodzowny element nie tylko żeglowania, nie tylko wędrowania po górach, ale po prostu życia. Przed nami wieczór z szantami i nie-szantami, choć na wodzie wszystko szybko staje się szantą. Sąsiedzi z łódek zacumowanych niedaleko naszej chyba długo będą przeklinać tę noc.

Ale w końcu “są wakacje – każdy robi co chce”. Poza tymi, którzy chcą spać 😉

Wydzieramy się z Kapitanem, stanowiąc niezłą konkurencję  dla ync, ync, ync. Gitara jest w ruchu przez dobrych kilka godzin. Jeszcze chwila i złapałby nas świt. Ech… właśnie tak powinny wyglądać wakacje… 🙂

7 Replies to “Lans na Adriatyku

  1. W Chorwacji miałam okazję być kilka razy i jestem zachwycona pięknem jej krajobrazów, a miejsca, z których słychać “umcyk ymcyk” omijam szerokim łukiem 🙂

  2. Ale przeskok z Chorwacji na Turbacz by znowu wrócić na Adriatyk :)) Ale ja sie cieszę z tego powrotu bo rozsmakowałam sie w poprzednich wpisach i czułam niedosyt.

  3. Aj, jaj, jaj! Nieładnie zazdrościć lansującym się lansjerom płci obojga. Dobrze, że dbają o figury, bo przy zapewne małej zawartości puszek mózgowych (acz na tyle pojemnych by pomieścić rozmaite technodudnienia w regularnej błyskotece) przynajmniej estetyka nie odstręcza. Natomiast co do śmieci: nie należy pomstować na turystów. To nie do nich należy sprzątanie, lecz do gospodarzy. Byłem ongi w turystycznym grajdołku, który w sezonie liczył po 300tys dusz, a po sezonie zaledwie 12tys. mieszkańców i z tamtejszych obserwacji wiem, jak być powinno. Właśnie dniami (a raczej nocami i o świcie) obywatele miasta w pocie czoła pracowali, by wszystko było w należytym porządku: dowozili jadło i napitki, sprzątali, czyścili, wywozili tony śmieci i podlewali roślinność. Czy to sprawiedliwe? Oczywiście, że tak. Wypoczynek jest dla owych dzikich tabunów turystycznych, a dla gospodarzy czas urlopów to okres wzmożonej prac i zarobku, z którego żyją do następnego przyjazdu kolejnych tłumów. Nie muszę chyba Cię przekonywać, że pobyt w tym miejscu plastikowych rekreacji mnie nie uszczęśliwił, niemniej pomimo że to turyści zachowują się jak świnie utrzymanie porządku spada na barki miejscowych. To w ich interesie. Pozdrawiam – W.P.

  4. A ja chciałabym wszystkich sympatyków bloga Marty “Spójrz przez okno” serdecznie zaprosić do ściągnięcia na telefon lub tablet bezłatnej apliakcji o nazwie Audio-blog. Można w niej posłuchać wybranych audio-wpisów Marty.Dużą wygodą dla użytkownicków jest możliwość płynnego przejścia od słuchania audycji do bloga “tradycyjnyego”.Pod każdym podcastem dźwiękowym z blogiem w wersji czytanej, jest link , po kliknięciu w który użytkownik znajduje się od rau na blogu ulubionego autora,bez żmudne go wpisywania jego nazwy do wyszukiwarki! Zapraszam! Blog w podróży, kiedy mamy zajęty wzrok i wolne do słuchania uszy? Dlaczego nie?
    http://www.audio-blog.pl/

  5. Mogę tylko zdrowo pozazdrościć tej podróży z Chorwacji do Turbacz. Jestem pod ogromnym wrażeniem i w pewnym sensie sam trochę podążam waszą ścieżką, bo rozpoczynam szkolenie z http://www.pro-skippers.com i to właśnie na Chorwacji w połowie sierpnia. Widzę po waszych zdjęciach, że lepszej decyzji nie mogłem podjąć 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *