2020 – nie taki straszny…

No właśnie… Choć rok 2020 zapisze się zapewne w pamięci ludzkości, jako jeden z trudniejszych w niedawnej historii, to z mojej perspektywy były to jedne z najlepszych dwunastu miesięcy w moim życiu! Dlaczego? Czytajcie dalej!

BO PRZECIEŻ NAJWAŻNIEJSZA JEST RODZINA

Jeszcze nigdy nie mieliśmy tyle czasu dla siebie. Nawet gdy Słonko było wielkości ziarnka fasoli, kiedy ukryte w brzuchu wyrosło do rozmiarów solidnego arbuza, kiedy pojawiło się na świecie i wywróciło wszystko do góry nogami – nigdy nie spędzaliśmy ze sobą tak wiele czasu jako rodzina. Ten czas to prawdziwa próba. I wiecie co, po tych dwunastu miesiącach z czystym sumieniem mówię – nie mam dość! Chcę wiecej! I nie oznacza to, że każda minuta była cukierkowa, oj nie. Oznacza to, że jako rodzina zdaliśmy egzamin. Że potrafimy być ze sobą 24 godziny na dobę i nie oszaleć. Albo oszaleć, ale na krótko i wrócić do stanu pierwotnego w stosunkowo krótkim czasie. I nawet dalej się lubić 😉

Nasza izolacja zaczęła się na początku marca i potrwała do końca lipca. Równe pięć miesięcy z hiper ograniczonym kontaktem z ludzkością. (Tak, należymy do korona-panikarzy.)

Brakowało nam na pewno normalnych Świąt, ale nadrabialiśmy spotkania z rodzicami w innych terminach. Może nawet wyszło lepiej niż zwykle – przynajmniej stół nie uginał się w Święta od niepotrzebnego żarcia, a zamiast zasiadać i zajadać – spędzaliśmy czas na świeżym powietrzu.

Brakowało też regularnych spotkań z przyjaciółmi. Zazwyczaj nasz dom tętni życiem, tak bardzo, że nie nadążam z praniem pościeli dla kolejnych gości. Ten rok był zupełnie inny, ale być może dzięki temu wizyty przyjaciół cieszyły jeszcze bardziej niż zwykle. Moja ekstrawertyczna natura wyżywała się w wirtualnych spotkaniach, a jednocześnie chwilowe odcięcie od ludzi dało mi więcej czasu na samotne ładowanie baterii, które też uwielbiam – a czasem w natłoku atrakcji nie poświecam mu wystarczająco dużo czasu.

COVID w 2020 roku oszczędził naszą rodzinę. Tę bliższą i tę dalszą.

Jedyny członek rodziny, ktorego straciliśy w tym roku to Floki 🙁 I to był tak naprawdę jedyny potwornie smutny akcent w 2020. Odszedł najbliższy przyjaciel…

Żegnaj, Przyjacielu… Kochaliśmy Cię najmocniej, jak się dało…

FASCYNUJĄCE PODRÓŻE

Tia….

W zasadzie na tym powinnam skończyć, ale dodam tu małą dygresję. Otóż w sierpniu 2019 wybieraliśmy się do Grecji. Dwa dni przed wylotem nasze Słonko raczyło się rozchorować. Byliśmy więc spragnieni zaplanowanej na marzec 2020 Teneryfy. Tak… marzec 2020… Tyle w temacie podróży.

Zamiast Teneryfy był nasz spiski kraniec świata, który z tygodnia przeciągnął się w prawie pół roku. A wakacyjny relaks spędziliśmy w świętokrzyskim.

Wakacyjny wypad do krainy dinozaurów. Bałtów.

I wiecie co? Tak naprawdę nie brakowało mi podróży jakoś nadmiernie, bo w zamian na horyzoncie pojawiło się…

TO CO KOCHAM NAJBARDZIEJ – GÓRY

Zaczęło się jak zwykle od krótkiego tekstu do Agi: “Idziemy?” I tak już jakoś poszło, że góry pojawiały się w moim grafiku w 2020 znacznie częściej niż w ostatnich latach. Nie bez znaczenia był fakt, że przez większość czasu mieszkałam w sercu gór…

Tatry widziane z Litwinki

Najłatwiej było wybrać się w te najblższe, czyli Gorce i Pieniny, co nie zmienia faktu, że poza dobrze znanymi szlakami dotarłam też w kilka miejsc, w których jeszcze nigdy nie byłam. Sezon rozpoczęłyśmy zaraz po narodowej kwarantannie przejściem z Niedzicy do Dursztyna.

Potem padło na moje wymarzone Magurki z wieżą widokową i zachwycającą ścieżką doliną potoku Jaszcze. Do wieży na Magurkach podchodziłam już kilka razy, ale zawsze coś sprawiało, że plan trzeba było zmienić. Tym razem udało się go zrealizować w 100%!

Widok z wieży widokoweja na Magurkach

Gdzieś w międzyczasie była oczywiście Koliba na Łapsowej Polanie w rodzinnym gronie.

Nowotarskie owce – ta akurat przy Kolibie na Łapsowej Polanie, ale można je znaleźć w kilku miejscach w okolicy.

Potem zaliczyłyśmy Gorc, który też miałam na mojej “bucket list”. Bo wiecie, mówić, że jest się specjalistką od Gorców nie będąc nigdy na Gorcu to trochę wstyd, nieprawdaż…

Na koniec wieża widokowa na Lubaniu – wprawdzie Lubań już odwiedzałam, ale wieża była dla mnie nowością. A okoliczności wschodu słońca sprawiły, że była to wycieczka roku!

KOBIECA SIŁA

Na początku października halny poniósł mnie w Beskid Śląski w ramach spontanicznego spotkania pod hasłem Babie Góry. Hasło powstało 10 lat temu przy okazji innego babskiego wyjazdu, i choć na tych dziesięć lat wpadło do szuflady to jestem pewna, że po ostatniej udanej edycji na pewno będziemy tę tradycję budować. Osiem kobiet, osiem temperamentów, halny na Skrzycznem… Mieszanka wybuchowa, z której wyciągnełyśmy to, co najlepsze! Weekend, który naładował mnie pozytywnymi emocjami na długo! I choć prawie codziennie tęskno mi za tą babską atmosferą nieskrępowanej wolności, to czuję, że ten wyjazd dał mi więcej energii niż cokolwiek innego w tym roku. Siła kobiecości to hasło przewodnie.

Widok z Malinowskiej Skały na Skrzyczne

Jakkolwiek patetycznie to brzmi, z czasem poczułam, że w kobiecości jest ogromna moc. Im bliżej czterdziestych urodzin, tym mniej przejmuję się tym co ludzie powiedzą, a bardziej tym co mówi mi moje ciało. W ciele tkwi ogromna siła, która potrafi powiedzieć stop – gdy głowa nie daje już rady. Czyli potrafi zatrzymać. Teraz czas poszukać w ciele siły, która pomoże ruszyć naprzód. To już zadanie na 2021. A najlepsze, że to jest droga, która skończy się dopiero gdy wyzionę ducha, czyli inaczej mówiąc mam zajęcie aż do śmierci – czyż to nie piękne?

ALE MIAŁO BYĆ O GÓRACH…

Październik był piękny, bo niedługo po Beskidzie Śląskim udało mi się wygospodarować tak zwany urlop od życia, czyli jeden dzień wolnego w środku tygodnia, który wykorzystałam tylko na swoje potrzeby. I te potrzeby zaniosły mnie (z Agą rzecz jasna) w Beskid Mały, a konkretnie na Leskowiec. W najpiękniejszą złotą jesień jaką mogłyśmy sobie wymarzyć! Znacie ten dylemat – patrzeć, czy pstrykać? Tak właśnie było przez cały dzień, a zwłaszcza podczas zejścia do Targoszowa ścieżką Szlak Buków.

Szczęście! 🙂

W październiku wyciągnęłam też moje Słonko na naszą pierwszą górską wyprawę we dwoje – czyli mama i synek na Durbaszce. I wiecie co, to był bez dwóch zdań najpiękniejszy dzień tego roku! Tak właśnie zawsze (naiwnie) wyobrażałam sobie macierzyństwo!

A tu największe szczęście! 🙂

Na zakończenie wyskoczyłyśmy jeszcze z Agą na Wysoką. Odchorowałam tę wycieczkę potężnie, co zmusiło mnie do zastanowienia się nad swoim stylem życia. Przestraszyłam się nie na żarty. Moje ciało dochodziło do siebie znacznie dłużej niż dotychczas i znacznie gorzej niż powinno… Z telefonem pod 112 o czwartej nad ranem włącznie. Co nie zmienia faktu, że nie zrezygnowałabym z choćby minuty tej wycieczki za żadne skarby świata 🙂

Na Wysokiej…

W planie była jeszcze wieża na Radziejowej, ale co się odwlecze… Liczyłam na to, że uda mi się jeszcze pożegnać 2020 w górach, ale musiałam się zadowolić spiskimi pagórkami. Jedno jest pewne – apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc 2021 – nadchodzę!

ZACHWYCONA PRZYRODĄ

Mam 38 lat. I nigdy, ale to nigdy w swoim życiu nie doświadczyłam przyrody w takim stopniu jak w tym roku! Miałam okazję obserwować, jak zima przemienia się w wiosnę, z całym jej zmiennym pięknem – każdego dnia!

Moja wymarzona magnolia, otrzymana kilka lat temu od przyjaciół kwitła jak szalona, dopóki nie dał jej w kość przymrozek. Mam nadzieję, że kolejnej wiosny znów zakwitnie!

Dla mieszczucha takiego jak ja, było to naprawdę niesamowicie odkrywcze. Każdy dzień przynosił niespodzianki i niesamowite przeżycia. Pierwiosnki, kaczeńce, potem letnie zioła, jaszczurki, ptaszki kopciuszki, codzienna wędrówka Wenus po zachodnim niebie – to wszystko na wyciągnięcie ręki! Przeżywałam tę wiosnę jak gdybym znów miała pięć lat 🙂

Zachody – cieszę się każdym z nich, bo już niedługo zapewne zasłoni nam je budowa kolejnego domu 🙁
A w górze Wenus!
Pan Jaszczur. Lokator naszego kwietnika.
Nasze prywatne kaczeńce!

Żałuję, że nie mogłam tak dzień po dniu obserwować lata i jesieni, ale… dzięki temu mam plan na kolejne lata!

Pigwowiec – kwitł pięknie, ale owoców zebraliśmy… trzy 😛
Za rok powinno być lepiej!
Jesień podglądałam już mniej regularnie, ale z podobnym zachwytem!

KORPORACYJNA WYGODA, CZYLI PRACA Z DOMU

Cholera, co tu napisać. Lubię swoją robotę. Wkurza mnie momentami niemiłosiernie, ale w ogólnym rozrachunku naprawdę lubię to co robię. To praca nauczyła mnie żeby na każde wyzwanie patrzeć z perspektywy tego, jakie niesie ze sobą możliwości (korporacyjny slang określiłby to jako challenges vs opportunities). I wiem jak sztucznie to może brzmieć, ale w tym roku naprawdę tak starałam się do wszystkiego podchodzić. I wiecie co – to działa! Przychodzisz do mnie z problemem? Ok, to co możemy z tym zrobić, co zmienić, żeby było lepiej, a może w ogóle zapomnijmy o tym konkretnym problemie i zobaczmy jak powinien wyglądać świat idealny. Wiesz już jak? To zróbmy to. Mimo tylu lat w korpo, musiałam do tego dojrzeć.

Narodowa kwarantanna? Ok, to znaczy, że możemy zamieszkać na krańcu świata! Zamknięte przedszkole? Ok, to znaczy, że nie musimy tracić czasu na dojazdy. Możemy spędzać więcej czasu razem. Itd, itp. Wszystko zależy od podejścia, czyż nie? Nie twierdzę, że było łatwo. Było inaczej, ale okazało się, że poradzimy sobie w każdej sytuacji!

Taki home office…

Jedyne, co przeszkadzało mi w pracy z domu to… konieczność codziennego gotowania obiadów! Perfekcyjna Pani Domu to na pewno nie ja 😛 Upiec słodkie ciacho raz na jakiś czas – o tak, to bardzo chętnie. Ale gotować codziennie durne obiady dla całej rodziny… udręka! I ta tęsknota za sushi… 😛

Ileż można żreć spaghetti!?!

Natomiast sama idea pracy zdalnej jest mi bardzo bliska! Daje niesamowitą elastyczność. Pracując w globalnym biznesie na co dzień i tak pracuję zdalnie, teraz okazało się, że można to przenieść na inny poziom – szczególnie dzięki super rozwiązaniom IT, o których rok temu można było tylko pomarzyć!

A po pracy wyruszaliśmy na łono natury – tak powinna wyglądać każda wiosna!

Przełom Białki po godzinach. Odwiedziliśmy go w tym roku milion razy i za każdym razem czymś nas zaskakiwał!

Pierwsze pół roku przepracowałam w dresie. Fajnie. Ale wiecie co, od kilku miesięcy codziennie rano ubieram się tak, jak gdybym szła do pracy. Lepiej się dzięki temu czuję. I tylko szpilki muszą poczekać na powrót do biura.

Moje ukochane obuwie 🙂 Spędziłam w nim większość tego roku 😀

Jednocześnie utwierdziłam się też w przekonaniu, że mając tylko moją codzienną robotę umarłabym z nudów. Potrzebuję w pracy celu, misji, czegoś co sprawia, że rano chce mi się wstawać z łóżka. W dużej mierze, to zarządzanie ludźmi – uwielbiam to; niesamowitą satysfakcję daje mi pomaganie innym w osiąganiu celów. Gubiąc w tym często swoje cele, ale to już inny temat 😉 Uwielbiam też prowadzić szkolenia i choć zdecydowanie wolę je w wersji osobistej, niż on-line to ten rok pozwolił mi zdobyć doświadczenie w prowadzeniu zdalnych szkoleń, którego mi na pewno brakowało. A do tego wszystkie te mini-projekty, dzięki którym można poznać mnóstwo ludzi z podobnym poziomem pozytywnej energii!

A z zupełnie innej strony, gdybym nie musiała pracować, tzn zarabiać… och… żyłabym sobie na moim krańcu świata, chodziła całymi dniami po górach, przygarnęłabym kilka psów, zapraszałabym znajomych i nieznajomych na szarlotkę, zbierając historie i opisując je. Ech… To kiedy ta emerytura?

2021

No dobra, co z kolejnym rokiem? Zakładając, że jeszcze cokolwiek można w tym życiu planować.

Będzie więcej kobiecych spotkań. Panowie, też jesteście spoko 😉 Ale przyszedł czas, żeby nacieszyć się siłą drzemiącą w kobiecości!

Więcej muzyki – bo tej było w 2020 zdecydowanie za mało…

Więcej gór. Choć wiem, że w moim korpo-życiu trudno będzie znaleźć na nie czas.

Żeby było więcej gór – trzeba więcej sił. Kondycja, kondycja i jeszcze raz zdrowie.

I na koniec – rodzina! Bo wiecie co, chłopaki… Jesteście po prostu najlepsi! 🙂

One Reply to “2020 – nie taki straszny…”

  1. Dobrze, że widzisz pozytywy w tym minionym roku 🙂 Ograniczenia były i mocno utrudniały realizację planów, więc trzeba było modyfikować je pod możliwości.

    Fajnie, że odkryłaś góry dla siebie 🙂 I podoba mi się Twoje podsumowanie na koniec: “Żeby było więcej gór – trzeba więcej sił.” Ja bym do tego dodał, że lepsza kondycja, to też więcej przyjemności z wędrówki. A najlepiej kondycję wyrabia się poprzez wycieczki, tak więc powodzenia 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *