Śladami cesarzowej Sissi – Bardejovske Kupele

Za oknem śnieg, a mnie znów ciągnie do letnich wspomnień. Wirtualny kurz pokrywa zdjęcia, wreszcie trzeba go z nich zdmuchnąć.

Pisałam już o wizycie w Bardejovie, uroczym słowackim miasteczku. Dziś za to będzie o Bardejovskich Kupelach, niewielkiej miejscowości uzdrowiskowej położonej jak sama nazwa wskazuje nieopodal Bardejova.

Wysiadamy z autokaru na zupełnie pustym parkingu i zmierzamy w stronę serca uzdrowiska. Po obydwu stronach mijamy typowo kurortowe zabudowania – pensjonaty z końca XIX wieku oraz pijalnię wody mineralnej, która  do złudzenia przypomina tę z Krynicy Zdrój. Taka sama betonowo-metalowo-szklana stylistyka.

  Jak na uzdrowisko przystało jest i muszla koncertowa, choć w tym wypadku lepiej byłoby powiedzieć grzybek koncertowy. Udaje nam się nawet złapać w przelocie orkiestrę strojącą instrumenty. Po chwili wokół rozlegają się dźwięki walca wiedeńskiego. Specjalistą nie jestem, ale wygląda mi to na Straussa.

Melodia jak najbardziej na miejscu. Bardejovskie Kupele szczycą się bowiem, faktem, że gościła tutaj sama cesarzowa Autrii i królowa Węgier, Sissi. U końca malowniczej doliny stoi pomnik tej niezbyt lubianej przez austriacki dwór, a pokochanej przez Węgrów władczyni. Mimo, że pomnik przedstawia ją w pozycji siedzącej i tak wyraźnie widać jej cieniuteńką kibić. W pewnych źródłach podaje się, że przyczyną wyjątkowo szczupłej sylwetki Sissi były zaburzenia odżywania, prawdopodobnie anoreksja.

Młodziutka księżniczka wyrwana z rodzinnego zamku Possenhofen, trafia na wiedeński dwór aby zostać żoną Franciszka Józefa, zderzając się ze sztywnymi realiami życia na cesarskim dworze, pełnym polityki, uprzedzeń i konwenansów. Co ciekawe żoną cesarza zostaje prawie przez przypadek – ten zaszczyt miał przypaść w udziale jej starszej siostrze, jednak Franz Josef poznawszy Sissi zmienił zdanie.  Na jej nieszczęście niestety.

Wiele aspektów historii Sissi przypomina historię księżnej Diany. Choć raczej należałoby powiedzieć, że historia Diany, przypomina historię Sissi. Czytając o nich odnoszę nieodparte wrażenie, że gdyby miały szansę żyć w tych samych czasach na pewno by się polubiły 🙂

Ale wracając do Bardejovskich Kupeli. Miejscowość szczyci się pobytem księżnej, choć podobno spędziła tutaj zaledwie kilka tygodni. Splendor jednak pozostał 😉

Spacerujemy prawie pustymi alejkami. Pojedyczny przechodnie wdychają świeże powietrze, kierując się “do wód”. My natomiast zmierzamy w przeciwnym kierunku – w górze doliny powstał bowiem przepięknie położony skansen, w którym obejrzymy  drewniane budowle zebrane z okolicznych terenów, czyli z górnego Sarisa.

Saris, Saris (pisany przez s z takim śmiesznym znaczkiem u góry)… coś mi to mówi… No tak! Smaczne słowackie piwko 🙂

Wchodzimy do skansenu, pusto. Podobnie jak na alejkach poniżej tak i tutaj oprócz nas tylko pojedynczy turyści. Pusto, prawdziwie po słowacku. Ale tym lepiej dla nas – możemy się swobodnie powłóczyć po wszystkich zakamarkach tego uroczego miejsca.

Na wejściu rzuca się w oczy niebieska chałupka przypominająca sławojkę stojąca przy głównej ścieżce prowadzącej do cerkwi. Dopiero od frontu okazuje się, że to kapliczka 😉

A cerkiew umościła się na wzgórzu pod lasem, dumnie wznosząc się ponad drewnianą zabudową wokół. Przeniesiono ją tutaj w latach 60-tych XX wieku ze Zboja, gdzie służyła wiernym od początku XVIII wieku. Do dziś odprawiane są tu niedzielne msze w obrządku grekokatolickim.

Wchodzimy do pomieszczenia pod wieżą – to tak zwany babiniec, przez niego dopiero wchodzi się do głównej nawy (to ta część pokryta szerokim namiotowym dachem). W babińcu ciemno, surowo. A jednocześnie pięknie, tym niewymuszonym przejmującym pięknem.

Przechodzimy w głąb świątyni, gdzie na samym końcu lekko oświetlony promieniami słonecznymi wpadającymi przez okna w bocznych ścianach nawy, pyszni się się wielobarwny ikonostas.

Jego wielobarwność przykuwa wzrok – to jedyny kolorowy element w cerkwi. Jest tak kiczowaty, że aż piękny. Zaraz rzucą się na mnie Ci, dla których to nie kicz, i Ci dla których nie ma w tym nic pięknego. Mówcie sobie co chcecie. Na mnie robi kiczowate, bo kiczowate, ale jednak wrażenie – przez kontrast z surowością wnętrza, przez surową ludową stylistykę w barokowej oprawie z końca XVIII wieku.  Szkoda tylko że… to podróbka. Mówiąc kulturalniej kopia. Oryginał bowiem znajduje się w muzeum w Bardejovie, do którego przeniesiono go po próbie kradzieży, w której zginęło kilka ikon. 

Jak na skansen przystało wokół roi się od wszelkiej maści budynków mieszkalnych i gospodarczych. Domostwa z pełnym wyposażeniem, kuźnia, kierat, młyn. Urządzenia których przeznaczenia można jedynie się domyślać, a i to przychodzi nam z trudem.

W jednej z chat natrafiamy na kolekcję rzeźb w drewnie.

Coś z pogranicza sylwetek świętych i światowidów. Znów mam wrażenie, jakby przenikały się tu dwie w założeniu dość sprzeczne tradycje ( 😉 ) – katolicka i starosłowiańska. Słońce przesącząjące się przez szpary w ścianach chaty dodaje miejscu niesamowitego charakteru.

Mrużąc oczy wychodzimy na zewnątrz. Kierunek – druga cerkiewka, drugi klejnot w zbiorach bardejovskiego skansenu.

Misternie malowane cudeńko, przeniesione tutaj z wsi Mikulasova. Typowa łemkowska konstrukcja, kryta gontem, który sam w sobie stanowi przepiękną ozdobę. Prezbiterium wydaje się maleńkie z porównaniu z obszerną nawą i strzelistą wieżą kryjącą babiniec. Tę cerkiew wybudowano 20 lat później niż jej sąsiadkę, za to przeniesiono tu wcześniej, bo już przed II wojną światową. O ile jednak z zewnątrz ta cerkiew jest dużo ciekawsza, o tyle w środku nie umywa się do surowej w swym pięknie sąsiadki. Dlatego nawet nie warto wrzucać zdjęcia z wnętrza 😉 Nacieszmy się widokiem od zewnątrz.

Włóczymy się jeszcze chwilę po skansenie, zaglądając wszędzie gdzie się tylko da i próbując zajrzeć tam, gdzie się nie da. Nigdy nie ciekawiło mnie zwiedzanie takich miejsc, ale odkąd uczestniczę w kursie przewodników beskidzkich coraz więcej przyjemności przysparza mi ich eksploracja. Szczególnie w cieple licowego słońca.

Kończymy wizytę w Badejovskich Kupelach sącząc wodę z “Ludowego Źródła” na głównym deptaku. Woda smakuje dość żelaziście, na szczęście nie jest jednak bardzo śmierdząca 😉 Do wodopoju ustawiają się kolejki z półtoralitrowymi butelkami – w końcu można mieć tu swoją mineralną zupełnie za darmo.

Zadaszenie nad ujęciem wody, a już w szczególności napis nad nim “Ludova Pramen” pamiętają czasy głębokiej Czechosłowacji. Całe uzdrowisko pełne jest sprzeczności – od cesarsko-królewskiego przepychu, przez drewniany urok skansenu, po specyficzne w swej urodzie socjalistyczne pozostałości. Mimo jednak tych sprzeczności, a może właśnie dzięki nim Bardejovskie Kupele warto odwiedzić, warto o nich poczytać, warto pospacerować po pustych alejkach. Przez trzy godziny nie można się tu znudzić 😉

Pisząc zaglądałam do:
1. Słowacja. 1001 pomysłów na weekend.
2. Wikipedia

One Reply to “Śladami cesarzowej Sissi – Bardejovske Kupele”

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *