Chatka pod Potrójną

Jeśli wypoczynek jest dla Ciebie równoznaczny z “nic-nie-robieniem”. Jeśli relaksować potrafisz się tylko w luksusie. Jeśli bez ciepłej wody nie przeżyjesz choćby chwili. Jeśli nie wyobrażasz sobie spania z bandą obcych ludzi w jednym pomieszczeniu. Nie czytaj dalej.

Jeśli natomiast w piątkowy wieczór, po pracy marzysz tylko o tym by znaleźć się z dala od cywilizacji, w środku ciemnego mroźnego lasu, gdzie jedyne ciepło to ciepło bijące z kominka. Jeśli lubisz wieczory spędzone na gitarowym graniu z ludźmi, o których wiesz tylko tyle, że tak jak Ty kochają góry i nic więcej o nich wiedzieć nie musisz, to…. ten tekst jest właśnie dla Ciebie.

Początek grudnia, koniec tygodnia. W zupełnych ciemnościach lądujemy w miejscowości Rzyki niedaleko Andrychowa. Zarzucamy plecaki na plecy, czołówki na czoła, rękawiczki na ręce, ubogi ten nasz język polski 😉 Opakowani niczym eskimosi wyruszamy w górę, najpierw po oblodzonej drodze, później wzdłuż nieczynnego wyciągu krzesełkowego. Stopy lekko zapadają się śniegu. Sztucznym niestety. W lesie obok skrawki ziemi pokryte są białymi wspomnieniami po puchu, natomiast wędrując stokiem maszerujemy przez sam środek kilkudziesięciocentymetrowej warstwy zbitego śniegu.

Drogę oświetlają tylko nieduże kręgi blasku z naszych latarek, dookoła ciemno. Po dłuższej chwili docieramy do drugiego wyciągu odbijającego nieco w lewo. Przed nami już całkiem niedaleko górna stacja kolejki – byle się tam doczołgać, potem będzie już płasko 😉 Stopy chrzęszczą na zmrożonej białej pokrywie śniegu.

A na górze sympatyczne powitanie – znajomi wyszli nam naprzeciw. Całe szczęście – stąd droga prowadzi przez las moglibyśmy więc łatwo zabłądzić. Szczególnie, że dla większości z nas to pierwszy pobyt w tym miejscu. Oprócz znajomych wita nas też pies. I to jaki! Olbrzymi dog niemiecki. 70 kilo mięsa. Całe szczęście, że nie wzięłam Flokiego… Dog z początku wydaje się groźny, potem jednak okazuje się, że to taka sympatyczna sierotka, zamknięta w wielkim cielsku. Szczekanie to tylko objaw strachu przed obcymi.

Jeszcze kilkanaście minut spaceru przez ciemny las, który w doborowym towarzystwie traci wszystko ze swej nocnej złowrogości. Nie zmienia to jednak faktu, że powoli robi nam się zimno. Perspektywa ogrzania się w chatce z każdym krokiem staje się bardziej kusząca.

I wreszcie jest! Chatka pod Potrójną. Po ciemku nie widać zbyt wiele, ale ważne, że ze środka bije przyjemne ciepło. Wchodzimy do przedsionka, gdzie obowiązkowo zostawiamy buty i kurtki. Wnosimy swoje klamoty po drabinie (określenie schody byłoby zdedydowanie nadużyciem) prowadzącej na piętro. A tam… Hindenburg, Lotnisko, Magazyn Broni i wejście na Szpakówkę. Ale że co? Na każdym pomieszczeniu widnieje tabliczka z oryginalną nazwą. Skąd się wzięły? Świadomie nie zadaję tego pytania – będę mieć powód żeby wrócić pod Potrójną jeszcze raz 🙂 Nam w przydziale przypada Hindenburg. Będziemy tu spać w dziesiątkę.

Siadamy w sali kominkowej, w pełni oddając się integracyjnym grom i zabawom, z których największym powodzeniem cieszy się “piję do Ciebie”. Po krótkiej chwili dociera kolejna grupa znajomych, wieczór nabiera rumieńców 🙂 Dziś schronisko mamy tylko dla siebie!

Chatka ma fantastyczny klimat! Wszystko w drewnie, widać że chata jest już mocno leciwa. To jednak tylko dodaje jej uroku. Wybudowano ją na początku XX wieku, ma więc ponad 100 lat!

Na belce biegnącej wzdłuż całej sali kominkowej wyryto w drewnie napis. Po polsku. Ale czy na pewno? Litery jakieś dziwnie wykoślawione. Może napis jest zrobiony jak lustrzane odbicie…? Nie, jednak nie. Jakby na niego nie spojrzeć, litery nie mają żadnego sensu. Dopiero po dłuższych dopytywaniach dowiaduję się, gdzie jest haczyk. Otóż napis nie jest dla nas, ludzi. Napis jest dla Pana Boga. I tak też trzeba na niego patrzeć, od góry. Z nieba. Poświęcam sporo czasu na odszyfrowanie sentencji, ale poza pierwszymi kilkoma słowami nie udaje mi się wiele odszyfrować. Moja wyobraźnia przestrzenna szwankuje. Kto chce wiedzieć co kryje się pod tym napisem, musi sam pofatygować się do chatki.

Chatka obwieszona jest też nieco bardziej współczesnymi tablicami informacyjnymi. I tak wchodząc do jadalni można narazić się na przygodę z pociągiem. Z kolei leżąc w łóżku zdecydowanie nie powinno się palić. Przez chwilę zastanawiam się kto sprawdza wykonanie tego przepisu, ale później przypominam sobie, że przecież śpimy grupowo, sprawdzających wokół będzie więc sporo. Palacze muszą zatem przygotować się na niskie temperatury.  I dobrze.

Z ciekawych napisów najbardziej podoba mi się ten na kominku – DŻEM! Nie malinowy, nie truskawkowy, tylko właśnie ten właściwy Dżem. Podobno panowie urzędują tu raz na jakiś czas kameralnie koncertując w gronie znajomych. Pewnie trudno się wkręcić na taka imprezę 😉

Noc upływa nam na poznawaniu rozmaitych zawiłości języka polskiego podczas wyjątkowo wymagającej gry w karteczki. Zasady może innym razem, ważne natomiast, że banda szaleńców z kilkoma kartkami i długopisem może spędzić w ten sposób upojnych kilka godzin. Edukując się przy okazji rzecz jasna 😉 I tak dla rozrywki rzucamy w siebie mononukleozą, sumikami, czy probabilistyką. Bez ładu, składu i sensu. Ważne, żeby było wesoło. I głośno. Bardzo głośno.

Do tego stopnia, że dopiero po dłuższej chwili udaje mi się wychwycić dźwięki gitary dobiegające z sąsiadującej z salą kominkową kuchni. Okazuje się, że poza nami w Chatce jest jeszcze kilka osób. Muzycznie pozytywnych osób! Nic więcej nie potrzeba mi do szczęścia! Góry, gitara! To jest życie! 🙂

Jest mi tu tak dobrze! Nieco zniechęcona grupowym spaniem, zasypiam na materacu (dziękuję za jego przyniesienie 🙂 )przy kominku, uśpiona trzeszczeniem szczap drewna. Budzi mnie poranny chłód… Wychodzę na zewnątrz odetchnąć świeżym powietrzem i nacieszyć się ciszą…

Dopiero teraz mam okazję obejrzeć chatkę w pełnej krasie. Z całą sympatią – z zewnątrz wygląda trochę jak stodoła. Najprzyjemniejsza stodoła na świecie! 🙂 Drogowskazy przed wejściem wskazują Gorce, Giewont, czy pobliskie Himalaje 😉 Ci którzy mają iść do diabła, też znajdą właściwy kierunek. Mnie jednak najbardziej urzeka niewielka strzałka przy drzwiach (zdjęcie poniżej) wskazująca kierunek “DO NIEBA”. Tak, na tych kilka chwil znalazłam tu swoje małe niebo 🙂

 

 

Poranek choć bezśnieżny okazuje się przepiękny. Poranek, to znaczy tak koło pierwszej 😉 Mniej więcej o tej porze udaje nam się bowiem wybrać na spacer górskim grzbietem. Pierwszy cel – Potrójna, czyli najbliższy szczyt. Aby znużonym wędrowcom łatwiej było trafić do Chatki na drzewach wymalowano słoneczka. Do tego w kilku miejscach znajdujemy nie pozostawiające żadnych wątpliwości drogowskazy z sugestywnymi piktogramami. Kawka i spanko. 2 minuty.

Chatka musi być tak dobrze oznakowana, bowiem w tym miejscu znajduje się też drugie, konkurencyjne schronisko – dla odmiany nazwane “Chatką na samym szczycie Potrójnej”.

 

Lekko zaśnieżoną drogą wleczemy się na Potrójną. Choć jesteśmy w górach, to jednak cywilizacja dotarła i w te strony – po drodze mijamy słupy z latarniami. No cóż, w końcu to  Beskid Mały, nic tu nie jest zbyt wysoko, zatem zdobycze ludzkości spotykamy na każdym kroku. Poza jedną – mianowicie poza zasięgiem telefonii komórkowej. Zasięg pojawia się jak go przywieje. Z założenia zasięgu nie ma – czy mówiłam już, że to cudowne miejsce?! 🙂

 

 

Wreszcie docieramy na szczyt Potrójnej, niewysoki – raptem 884 m n.p.m. Najwyższy szczyt w Beskidzie Małym, Czupel, ma 933 metry, więc Potrójna jak na te warunki i tak jest dość imponująca 😉

A z jej szczytu… przepiękne późnojesienne widoki!

 

 

 

 

W oddali (bardzo w oddali) majaczą Tatry.

O, właśnie tam!

A tutaj chyba Leskowiec. Tak?

Po chwili ruszamy dalej – na Przełęcz Kocierską. Kolega, który zna te strony jak własną kieszeń twierdzi, że to całkiem niedaleko i prawie cały czas po płaskim. Pierwsze 20 minut w dół napawa mnie lekkim pesymizmem. Jedyna droga powrotna prowadzi dokładnie tędy. Jest druga, za dwie godziny będzie ciemno, a po całej nocy gitarowania nie uśmiecha mi się powrót pod górę. Nie tylko mnie zresztą. Mniej więcej w połowie drogi stwierdzamy, że o własnych siłach raczej nie będzie nam się chciało wracać. Dzwonimy więc do sympatycznego chatkowego, żeby odebrał nas z Przełęczy… terenówką 🙂 Czy wspominałam już, że nasza banda to niedoszli przewodnicy beskidzccy? 😛 No cóż, to tak zwana umiejętność radzenia sobie w trudnych sytuacjach.

Aby sytuację nieco osłodzić zatrzymujemy się w Kocierz Hotel&Spa na kulturalny obiad. Ubłoceni, wymęczeni, niekąpani odstajemy na tyle od innych gości, że obsługa umieszcza nas w osobnej sali 😀 To z pewnością sala VIP 😉

Ach, zapomniałam napisać, że na zewnątrz wieje jak cholera. Czekamy na nasz transport przytulając się do słupów, aby złapać choć odrobinę przestrzeni osłoniętej od wiatru. Niewiele to pomaga. Ten dyskomfort osładza nam  nieco malowniczy zachód słońca.

Całkiem po ciemku z dziękczynnieniem na ustach wsiadamy do terenówki. Decyzja okazuje się doskonała! Na zakończenie dnia załapujemy się na prawdziwy offroad! Telepie jak cholera, siedzimy w siedem osób z tyłu. W pewnym momencie nie wiem, już która ręka, która noga są moje, a które sąsiadów 😛 Ubaw po pachy! Dopiero przed chatką orientuję się, że przez całą drogę wstrzymywałam z wrażenia oddech… to jednak nie jest zabawa dla mnie 😉

Spędzamy w chatce jeszcze jeden przemiły wieczór, nieco spokojniejszy i krótszy niż poprzedni. Na następny dzień wczesnym rankiem (tym razem naprawdę wczesnym) musimy zbierać się z powrotem do Krakowa.

Dzień nie jest już tak piękny. Niebo zasnute chmurami, trochę lżej będzie wracać… Dopiero schodząc mamy okazję zobaczyć wyciąg w pełnej okazałości. Sztuczny śnieg już topnieje pod wpływem ciepłego wiatru.

Zmierzamy w dół, w dolinę, tam gdzie czeka pozostawiony na dwa dni samochód. Mam nadzieję, że czeka 😉 Gubimy drogę trzy razy, ponieważ coponiektórym zachciewa się innej trasy niż ta, którą wyszliśmy na górę 😛 Koniec końców docieramy do celu.

Głowa pełna wrażeń, pełna wspomnień i pełna planów… Beskid Mały, a w nim Potrójna na stałe zagości w moim “repertuarze”. Na pewno nieraz jeszcze tu wrócę. Oby jak najszybciej!

 

 

 

 

7 Replies to “Chatka pod Potrójną

  1. Miejsce wygląda pysznie.Ciekawe jakie teraz sa widoki, jak już spadł śnieg:)) W takie miejsce warto zabrać gitarę.Mieliście???

    Pozdrawiam noworocznie i zapraszam, odezwij się.Byłyśmy umówione na kawę i…tak nam rok mija….:)))

  2. Witaj, Marto:))

    Ten komentarz POWINIEN się znależć pod wspisem pt: “Taka zima mogłaby…” ale mam pewien problem:jak zostawić komentarz na Twoim blogu? Jest to proste jeśli już pojawiły się wceśniejkomentarze, klikam w “komentarze” i już.
    A jednak ten mechanizm nie działa w przypadku nowego , jeszcze nie komentowanego wpisu.Próbowałam znależć miejsce, w którym można zostawić komentarz i nic.Pisze o tym, ponieważ używasz nowego szablonu, a w poprzednim taki problem nie występował:((

    Ps.Twój wpis o zimowym spacerze zostanie umieszczony w aplikacji Audioblog.Czekam także na Twoje obiecane odwiedziny ,propozycja nagrania wybranych wspisów przez Ciebie jest wciąż aktualna.Pomyślnego Nowego Roku:)))

    1. Jolu, przede wszystkim dziekuję za informacje odnośnie problemów technicznych – nie mam pojęcia jak je rozwiązać, ale będę kombinować 🙂
      na notkę oczekuję z niecierpliwością! 🙂 co do nagrania… wygląda na to, że doba jest na to zdecydowanie za krótka. co nie zmienia faktu, że będę próbować 🙂 pozdrawiam ciepło!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *