Van Gogh wirtualnie

Gdy przeciętny Polak słyszy “van Gogh”, myśli po pierwsze “słoneczniki”, po drugie “obcięte ucho”. Na tym lista skojarzeń się zamyka. Powiedzmy sobie szczerze, w kwestii sztuki szeroko rozumianej jestem najprzeciętniejszym Polakiem. Być może do listy dodałabym jeszcze “Holender”, “prawdopodobnie impresjonizm”, “choroba psychiczna, bo kto przy zdrowych zmysłach obcina sobie ucho”. W takiej kolejności. Niewiele tego, więc jako bestia żądna wiedzy, gdy tylko usłyszałam o wystawie Van Gogh Alive goszczącej w Krakowie, wiedziałam, że koniecznie muszę ją obejrzeć. Po pierwsze ze względu na van Gogha, po drugie na “Alive”. Czyżby van Gogh jak Lenin, wiecznie żywy? 😉

Wystawa odwiedziła już wiele miast w Europie i Azji, w Polsce gościła w Warszawie. Od sierpnia można ją obejrzeć w Krakowie, w budynku starego dworca kolejowego. Bardzo podoba mi się pomysł wykorzystania nieużywanego już dworca jako miejsca, które przybliży krakowianom sztukę. Jak zobaczycie dalej efekt jest rewelacyjny!

Sobota przed południem, tłumów nie ma. Powiedziałabym wręcz, że zwiedzających jest zaskakująco mało. I dobrze! Wnętrza skąpane są w ciemności, rozświetlanej jaskrawą kolorystyką obrazów. Do serca wystawy prowadzi mieniący się obrazami Van Gogha korytarz.

Białe kwiaty Kwitnącego migdałowca na błękitnym tle po chwili przemieniają się w…

…Gwieździstą noc nad Rodanem. By po kolejnych kilku sekundach rozbłysnąć ciepłem Czerwonej winnicy.

Mam wrażenie jakbym znajdowała się dosłownie w obrazie. Efekt byłby jeszcze ciekawszy, gdyby obraz wyświetlany był również na suficie – mała podpowiedź dla organizatorów 🙂

Korytarz prowadzi do przestronnej sali. Przycupnąwszy na miękkiej pufie chłonę rozświetlające ciemność barwy i kształty…

Dzięki przenikaniu się obrazów widać ogromną różnorodność w dziełach van Gogha. Martwa natura, portrety, pejzaże. Mrok, niepokój, fascynacja światłem i kolorem. Wpływy francuskich impresjonistów i inspiracje sztuką japońską. Holenderska wieś, uliczki Paryża…

Kolejne etapy życia malarza, chwile radości i rozpaczy, chwile względnego spokoju ducha i momenty, gdy choroba ogarnia jego umysł… Wystawa przenosi obserwatora w miejsca bliskie artyście, ale też w zakątki jego umysłu.

Całkowita ciemność sprawia, że obrazy przyciągają spojrzenia, a odpowiadająca nastrojowi obrazów muzyka dodaje autentyczności niezwykłej atmosferze wystawy.

W kolejnej sali niespodzianka – w budynku zostawiono stare dworcowe ławki! Jeszcze kilka lat temu na tych ławach pasażerowie odliczali kwadranse do odjazdu swoich pociągów, a bezdomni próbowali ogrzać się w mroźne dni. Dziś dawna poczekalnia stała się miejscem obcowania ze Sztuką, przez duże “S”. Cieszę się, że w taki sposób udało się zachować dawny charakter tego miejsca, a jednocześnie wykorzystać praktycznie jego infrastrukturę.

Ponad ławkami i w tej sali wyświetlane są obrazy. Na przykład ten – Pokój van Gogha w Arles. I znów mam wrażenie, jakbym znalazła się w obrazie, a nawet więcej – w pokoju artysty.

W jednej z sal można spróbować swoich sił w rysowaniu. Sztalugi, ołówki i wyświetlane na ekranach instrukcje. Sama spróbowałam swoich sił, przekonując się bez wielkiego zaskoczenia, że może lepiej jeśli zostanę przy pisaniu i muzyce 😉

Ostatnia sala poświęcona jest głównie listom Van Gogha i przesyconym emocjami autoportretom.

Podobnie jak w poprzednich salach i tutaj wygodne pufy zachęcają do spokojnej kontemplacji, a metalowe filary nawiązują do charakteru starego dworca.

Liczyliście na to, że będzie więcej o samym van Goghu? Nic z tego 🙂 Kto chce wiedzieć więcej – zapraszam na wystawę, gdzie poza wirtualnymi obrazami znajdziecie też “analogowe” tablice z życiorysem malarza, z reprodukcjami najważniejszych dzieł i ich interpretacją. Warto je przeczytać – znacznie łatwiej będzie Wam wczuć się w klimat wystawy.

I choć nastawiłam się na wielkie “WOW!”, a było tylko skromne “och”, to zdecydowanie wolę takie obcowanie ze sztuką! Jeśli spodziewacie się wirtualnego szaleństwa zmysłów – świetlnych fajerwerków i kanonady dźwięków, to tego tu nie znajdziecie. Znajdziecie natomiast wyważoną emocjonalnie atmosferę oddającą to co w duszy artysty dziać się mogło. Bez wątpienia takie zwiedzanie jest o niebo ciekawsze i znacznie bardziej oddziałuje na odbiorcę, niż oglądanie obrazów w muzeum. Wirtualnym wystawom mówię zdecydowane TAK!

Więcej o wystawie znajdziecie tutaj: Van Gogh Alive

P.S. Nie jest to wpis sponsorowany! 🙂

7 Replies to “Van Gogh wirtualnie

  1. Chyba jednak wolę Van Gogha w oryginale. Nie poszłabym na taką wystawę.
    W trakcie oglądania prawdziwych, oryginalnych obrazów miałam to świetne uczucie, że on przecież kiedyś dotykał WŁAŚNIE TEJ deski, tego płótna 🙂
    A wirtualne… To mogę w każdej sekundzie wyświetlić sobie w domu.

  2. Vincent van Gogh to ciekawa postać, szkoda, że u większości sprowadza się tylko do postaci bez ucha, malującej słoneczniki.

    Gdybym była w Krakowie, z pewnością wybrałabym się na wystawę, ale niestety z Wrocławia mi nie po drodze 🙂
    Widzę, że wystawie też niestety nie pod drodze do mnie 🙁

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *