Z wizytą u braci Słowaków – Łomnica

W obliczu niepowodzenia włosko-chorwackich wojaży, a zarazem przy ogromnej potrzebie wyjazdu za granicę, wybraliśmy się… na Słowację. Wystarczy przejechać kilkanaście kilometrów i już jesteśmy na obcej ziemi, na której na dodatek płaci się w euro. Europa pełną gębą!

Po drodze przez Trybsz i Czarną Górę przepiękne widoki Tatr!

Przejście graniczne (jeśli w dzisiejszych czasach w ogóle takie pojęcie jeszcze istnieje) w Jurgowie jest chyba najpiękniej położonym przejściem granicznym w Polsce. Nad Tatrami czarne chmury, z których dokładnie w momencie przekroczenia granicy zaczyna lać deszcz… Słowacja wita nas rzęsistą ulewą.

Tuż za granicą przejeżdżamy przez rozległą jak na słowackie warunki miejscowość Zdiar. Zdiar ciągnie się przez kilka kilometrów, ciesząc nasze oczy bardzo malowniczą drewnianą architekturą i licznymi wyciągami narciarskimi. Wrócimy tu w zimie. Zabudowa dość gęsta, ale może dzięki temu wydaje się jeszcze bardziej przytulna.

Niedaleko za wsią po prawej stronie zaczyna się pas lasu zniszczonego przez wiatr, czyżby jeszcze efekty huraganu z 2004 roku? Taki krajobraz towarzyszy nam do Tatrzańskiej Łomnicy.

Po chwili ukazuje nam się Łomnica (Lomnicky Stit, 2634 m n.p.m.) drugi co do wysokości szczyt Tatr, cel naszej wyprawy.

Zabrzmiało ambitnie, ale niestety wybieramy się tam kolejką. Zresztą na sam szczyt nie prowadzi żaden ogólnodostępny szlak turystyczny, można tam wejść jedynie z przewodnikiem. Jakiż spotyka nas zawód, gdy przy kasie okazuje się, że na ten dzień wszystkie bilety zostały wykupione. Możemy wyjechać jedynie do Łomnickiego Stawu (Skalnate Pleso). Czteroosobową gondolką wyjeżdżamy do pierwszej stacji, następnie przesiadamy się do 15-osobowego wagonika, który wywozi nas nad staw.

Łomnica góruje nad nami, na przemian  tonąc w chmurach i pojawiając się w pełnym słońcu. Wysiadamy z kolejki i…

… dokładnie rozumiemy, dlaczego zabrakło biletów na wyjazd na samą Łomnicę. Na szczyt bowiem można wyjechać jedynie maleńkim wagonikiem, sunącym po rozwieszonych nad przepaścią linach. Między stawem a szczytem nie ma żadnej podpory. Wagonik wygląda jak mała czerwona biedronka na tle olbrzymich skał!

Kursuje tam i z powrotem, zabierając na pokład kilka, może kilkanaście osób. Porównując to z przepustowością kolejek prowadzących do Łomnickiego Stawu trudno się dziwić, że niewielu turystów może wyjechać na samą górę. Trzeba jednak przyznać, że to wycieczka dla odważnych, a przynajmniej dla tych, którzy nie mają lęku wysokości.

Zawiedzeni niepowodzeniem wyprawy, postanawiamy jednak miło spędzić czas na wysokości 1751 m n.p.m. (to i tak o 26 metrów wyżej niż nasza Babia Góra). Łomnica pięknie odbija się w wodach jeziora. To miejsce porównywane jest z Morskim Okiem. Porównanie bardzo trafne, ale jedynie jeśli chodzi o ilość turystów. Poza tym nie widzę podobieństw. Nad Morskim Okiem jest się w sercu Tatr. Tutaj, mimo, że Wysokie Tatry są w zasięgu ręki jest się jedynie na obrzeżach – cały czas widać życie na słowackim Podhalu.

 Turystów dużo, również takich niezbyt pasujących do krajobrazu… Kolejką wyjechać może każdy, nawet motocyklista, ciekawe – czy  z motorem? Mimo, że to park narodowy, widzimy kilka psów. W polskich  Tatrach nie do pomyślenia.

Obok stacji kolejki Słowacy postawili obserwatorium astronomiczne. Aby ułatwić transport sprzętu i zapasów, do obserwatorium prowadzą szyny – podobne do szyn w kopalni soli w Wieliczce.

Przedgórze Tatr na Słowacji, pomiędzy Tatrami Wysokimi i Niskimi  bardzo przypomina Podhale. Płaskie tereny, pola, niewiele lasu, zbiorniki wodne. Patrzymy na południe, wiedząc, że po drugiej stronie Tatr na północy jest bardzo podobnie. I tak samo pięknie.

Niestety widok spod obserwatorium psuje budynek kolejki… Wiem, że takie budowle są na przykład w Alpach na porządku dziennym, ale… w naszych małych Tatrach to po prostu boli…

Spacer wokół stawu,  w ramach rozruszania kości. Emeryci. Trochę po śniegu, trochę po kamieniach, rzuconych tak, aby wyeliminować turystów w klapkach.

No dobrze, a teraz przejdźmy do mniej miłej części. Czy to miło wyjechać sobie na 1750 metrów? Albo na 2600? Czy to miło pospacerować sobie bez wysiłku, w stroju motocyklowym albo w klapkach po Tatrach? Czy to miło zjechać na nartach ze świetnie przygotowanego stoku? Miło. Za jedyne 20 euro te atrakcje są na wyciągnięcie ręki. Ale… jakim kosztem?

Pas kosodrzewiny pod kolejką. A raczej wspomnienie po kosodrzewinie.

Trasa zjazdowa o tej porze roku to po prostu pas żwiru i ziemi, na którym widać maty przytrzymujące śnieg podczas sezonu narciarskiego. Wygląda to naprawdę paskudnie. Trasa nie jest bardzo szeroka, ale serce się kraje patrząc na takie zniszczenie.

 

Tereny wokół stacji kolejki wyglądają jak pustynia. Może kiedyś na nowo wyrosną tu drzewa lub chociaż trawa, ale równie dobrze może się okazać, że powstanie tu deptak w stylu Krupówek.

Sama jeżdżę na nartach. Ale patrząc na taką dewastację przyrody zastanawiam się, czy w tych miejscach naprawdę warto… W tych naszych maleńkich bądź co bądź Tatrach, czy to polskich, czy słowackich, szkoda każdego kamienia, każdego źdźbła trawy… Może Tatry powinny być tylko dla tych, którzy potrafią o własnych siłach wejść, czy to na nartach czy pieszo, a potem jeszcze zjechać czy zejść…?

Aby jednak koniec nie był tak katastroficzny, jest i promyk nadziei. Wygląda na to, że mimo zniszczeń słowackie Tatry są nadal na tyle dzikie, że pojawił się w nich Yeti! 🙂

 

One Reply to “Z wizytą u braci Słowaków – Łomnica”

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *