Poszukiwania Flokiego w zachodzącym słońcu

Floki niestety nie pojawił się. Nie tracąc jednak nadziei wybieram się na wyprawę poszukiwawczą. Rozglądając się dookoła i wołając od czasu do czasu “Floki! Floczku!” wspinam się na sąsiednie wzgórze. Słońce powoli chyli się ku zachodowi, dzięki czemu wszystko wokół nabiera tej cudownie ciepłej słonecznej barwy.

Cienie z minuty na minutę robią się dłuższe, a na niebie pojawia się księżyc. Zachęcona ciepłem majowego dnia mam na sobie krótkie spodnie. Całe szczęście wykazałam się odrobiną rozsądku i założyłam przynajmniej gumiaki. Dzięki temu udaje mi się przejść przez mokradła, ale całe łydki mam potwornie poparzone pokrzywami… Reumatyzm już mi nie grozi.

Po kilkunastu minutach podejścia przede mną wreszcie  Tatry w całej okazałości! Dziś nic już ich nie skrywa! Jedynie nad górami spory biały obłok, jak parasol dający szczytom trochę cienia.

Świeżo zaorane pole, czeka na ciepłe dni aby się zazielenić. Niewiele w okolicy jest pól uprawnych, raczej łąki na których pasą się krowy i owce. Ciekawe co tu będzie rosło… A w zasadzie zupełnie nieważne co. Jakakolwiek roślinka to będzie, gdy tylko przebije się przez warstwę ziemi będzie mieć przepiękny widok na świat!

Niedaleko boisko, dumnie zwane stadionem. Wicher Dursztyn ma chyba najpiękniej położony stadion w Polsce. Jeśli ktoś widział ładniejsze miejsce do rozgrywania meczów piłki nożnej, chętnie obejrzę. Choć murawa pozostawia sporo do życzenia, trening trwa w najlepsze. A w niedziele to miejsce jest świadkiem wzlotów i upadków Wichru w rozgrywkach klasy C, grupy Podhale Wschód.

Wsi spokojna, wsi wesoła… Iście sielankowy obrazek. Domki jeden przy drugim, z charakterystycznymi dla Spisza stodołami zbitymi z desek na tyłach domów. Na tym zdjęciu dobrze widać jak wąskie są działki w tej okolicy. Dlatego większość domów w centrum wsi przylega do siebie. Do pełni szczęścia brakuje tu nieco urokliwej podhalańskiej drewnianej architektury, ale przecież nie można mieć wszystkiego.

Czerwona Skałka, a za nią Gorce. Po tych polach mogę chodzić godzinami i nigdy mi się to nie nudzi… Wołam Flokiego, ale nadal nic. Chyba jednak nie uda mi się go znaleźć.

 

Na wzgórzu krzyż, z widokiem na Tatry i napisem Droga do Nieba.W takim miejscu nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Jeśli jest jakaś droga do nieba, to musi prowadzić właśnie tędy!

 

 

 

Spoglądam w niebo. Nade mną nieduża biała plamka samolotu pasażerskiego. Zastanawiam się dokąd leci… Rok temu siedziałabym pewnie właśnie na pokładzie takiego samolotu, w wąskiej spódnicy, eleganckiej koszuli i niewygodnych szpilkach, z pełnym makijażem, sącząc białe wino, spoglądając na świat z góry i stresując się czekającymi mnie spotkaniami. Dziś, w krótkich spodniach, w gumiakach, w bluzie schlapanej błotem, z włosami spiętymi w kucyk i rzęsami tylko delikatnie pociągniętymi tuszem (co jak co, ale bez tego z domu się nie ruszę), spokojnie spaceruję przez cichą o tej porze wieś. I choć czasem tęsknię za zgiełkiem lotniska i widokiem świata z góry, to… siadam na trawie, przygryzając soczyste źdźbło, oglądam zachód słońca i jest mi tak niewiarygodnie dobrze…

 

6 Replies to “Poszukiwania Flokiego w zachodzącym słońcu

  1. Floki wróć!!! Już się w Tobie zakochałam!!! Będę tu zaglądała, by znowu spotkać się z Tobą…
    ML pięknie piszesz o otaczającym Cię świecie. Wszystko tu jest cudne, bo ja kocham góry.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *