Atrakcje spisko-podhalańskie – czyli jak nie zwariować, gdy Floki jest u doktora

Wreszcie nastał ten dzień, gdy trzeba spróbować ucywilizować Flokiego. Od kilku tygodni jest stałym gościem w naszym domu, nic nie wskazuje na to, żeby miał nas opuścić. Brudny nie ma wstępu do środka, mieszka na tarasie. Ale jak długo można oszukiwać się, że przecież tylko wpadł na chwilę, i że na pewno lepiej mu będzie na wolności. Czas zabrać psa do weterynarza. Po długim namawianiu udaje nam się go wepchnąć do samochodu. Zdenerwowany Floki jedzie w nieznane.

 

 Nam kierunek jest znany – klinika weterynaryjna MedVet w Harklowej. Po drodze przejeżdżamy przez Białkę, w której korycie leżą pnie drzew naniesione przez wodę. Tutaj rzeki szalały znacznie bardziej niż w Krakowie.

Przez całą drogę Floki rozgląda się na wszystkie strony, obserwując świat przez okna z tylnego siedzenia. Zachowuje się bardzo grzecznie. Widać zdenerwowanie, ale na pewno nie jest to jego pierwsza podróż autem. Zakładam, że ostatnią była ta, kiedy poprzedni właściciele wyrzucili go z samochodu gdzieś w szczerym polu. (Sku….yny!)

Dojeżdżamy do kliniki. Floki wchodzi do środka i próbuje znakować teren – zły znak, próba sikania w zamkniętym pomieszczeniu… Na szczęście próba zostaje udaremniona. Pan weterynarz daje mu zastrzyk, potem drugi, po których Floki zaczyna lekko tracić świadomość. Niestety, jest to konieczne. Lekarz, gdy tylko zobaczył jego sierść bez ogródek stwierdził, że będzie golenie. Na łyso! Po dredach nie zostanie już nawet ślad. Zabieg ma potrwać 2-3 godziny, mamy więc trochę czasu do zabicia. Widzimy jak Floki na plątających się łapach jest odprowadzany przez weterynarza… Serce mi się ściska, gdy widzę go takiego biednego…


Aby jakoś zabić czas, jedziemy do pobliskiego Dębna obejrzeć zabytkowy drewniany kościółek, jedną z atrakcji Szlaku Architektury Drewnianej. Cały czas mając z tyłu głowy lekką obawę co do losów Flokiego, staramy się jednak wykorzystać ten czas i zająć się czymś pożytecznym.

Podjeżdżamy pod nieduży drewniany kościółek, otoczony drzewami. Oprócz nas tylko kilku turystów. Cisza i spokój.

Kościół zamknięty żelaznymi kratami, udaje nam się jednak zajrzeć przez nie do środka. Wnętrze umajone kwiatami, wszystko w drewnie, pięknie zadbane.

Dookoła kościoła szumią ogromne stare lipy. Wiosennie zazielenione otaczają świątynię dodając jej przytulności. Obchodzimy kościół dookoła, znajdując boczne wejście. Zaglądamy do środka i po chwili pojawia się przewodniczka. Młoda dziewczyna zapewne mieszkająca w sąsiedztwie obserwuje, kiedy ktoś pojawi się przy kościele i za bardzo symboliczną opłatą opowiada ciekawostki na temat kościółka, wpisanego na listę Unesco.

Dopiero od pani przewodnik dowiadujemy się, że w kościele nie można robić zdjęć. Ups… kilka niestety już zrobiliśmy przez dziury w kracie, myśląc, że nie wolno jedynie używać lampy błyskowej. Cóż, jak widać rysunki ostrzegawcze mogłyby być bardziej sugestywne.

W środku pierwsze, co rzuca się w oczy to sufit i ściany pokryte przepięknymi kolorowymi polichromiami! Są to najstarsze zachowane europejskie polichromie – pochodzą z około 1500 roku! To głównie za ich zasługą kościół wpisano w 2003 roku na listę Unesco.

Na belce tęczowej (to ta między nawą główną a prezbiterium) rzeźba przedstawiająca Chrystusa na krzyżu przypominającym pień ze ściętymi gałęziami. Ponoć to Drzewo Życia (tak nazywa się takie przedstawienie krzyża) pochodzi z 1380 roku! Jest najstarszym elementem w kościele, prawdopodobnie zdobiło jeszcze poprzedni kościół parafii Dębno.

Jak każdy warty obejrzenia obiekt i ten ma swoje tajemnice. W kościele można zobaczyć i posłuchać jak grają gotyckie cymbałki. Cymbałki jak to cymbałki, dzyń, dzyń, dzyń. Ciekawostką jednak jest to, że w tych cymbałkach najwyższe tony są wydawane przez najgrubsze klepki, najniższe tony zaś, przez klepki najcieńsze. Jak to się dzieje? Nikt nie wie. Na świecie są jeszcze tylko cztery takie cymbałki, przy czym wszystkie pozostałe znajdują się w Azji.

Na tym nie koniec tajemnic. W Dębnie kręcono scenę ślubu Maryny i Janosika, w serialu Janosik. Co ciekawe, gdy para młoda przechodzi sprzed ołtarza przez drzwi prowadzące do zakrystii… wychodzi już w Dolinie Chochołowskiej! Podobno poprzedni proboszcz parafii, zawsze gdy wchodził do zakrystii bał się, w które miejsce Polski tym razem przerzucą go magiczne drzwi 🙂

Przed kościółkiem największy różaniec jaki kiedykolwiek widziałam – zbudowany na trawniku przykościelnym z otoczaków. Ciekawy pomysł. Kościółek w Dębnie naprawdę warto zobaczyć. Zajmuje to dosłownie chwilę, warto więc zatrzymać się nawet  w drodze w góry, czy na narty. Szczerze polecam!

My tu gadu, gadu, a tam Floki otumaniony przechodzi przez niezwykle nieprzyjemne zabiegi pielęgnacyjne. Minęła dopiero godzina, a ja już wariuję nie wiedząc jak psisko sobie bez nas radzi. Czas płynie wyjątkowo powoli! Postanawiamy więc w ramach dalszego zabijania czasu wybrać się po dzwonki do Niedzicy. Mamy już sporo drewnianych dzwonków indiańskich, teraz czas na sznur metalowych dzwonków jak u owiec. Stragany pod zamkiem w Niedzicy są najlepszym punktem dystrybucji dzwonków, asortyment iście imponujący!

W Niedzicy nasz wzrok przykuwa nowo otwarta restauracja Zadyma (znamy ją z Szaflar, gdzie serwują piwko własnej produkcji, mniam! teraz pojawiła się też w Niedzicy), a przy niej park miniatur i mini park linowy. Cały czas trwają tu prace, ale część obiektów jest już gotowa i można je obejrzeć.  Parki miniatur są od jakiegoś czasu bardzo popularne w Polsce. Ten jednak jest o tyle wyjątkowy, że obejrzeć w nim można tylko miniatury atrakcji Spisza (polskiego i słowackiego) i Podhala.

I tak, można tu zobaczyć obok siebie słowacki Oravsky Podzamok na zdjęciu po prawej i nasz zamek Dunajec w Niedzicy poniżej (oryginał do obejrzenia tutaj lub kilkaset metrów powyżej parku).

 

Przełom rzeki Białki (tymczasowo bez wody).

Malowniczy Dwór w Łopusznej.

 

 

 

Czerwony Klasztor na Słowacji, jest chyba najbardziej rozłożystą miniaturą w parku.

A dalej… miniatura kombajnu 😉 A mówiąc serio – kosiarka jest dowodem na to, że prace cały czas tu trwają. Docelowo w parku ma być 30 obiektów. Teraz jest ich już kilkanaście. Warto tu przyjechać, żeby wiedzieć co jeszcze jest do obejrzenia w okolicy. Na przykład dopiero tutaj dowiaduję się, że w Szaflarach jest zamek (choć bardziej przypomina pałac). Obsługa przesympatyczna. Polecam szczególnie w środku tygodnia – jesteśmy jedynymi zwiedzającymi 🙂

 Czas płynie powoli… wracamy do domu i próbujemy zająć się czymkolwiek. Po upływie trzech godzin bez telefonu od weterynarza zaczynam się denerwować. Po czterech godzinach sama dzwonię, zapytać co z Flokim. Jest! Wykąpany, ostrzyżony, po drobnej operacji (po ogoleniu okazało się, że ma narośl na lewym boczku, którą trzeba było usunąć), czeka na swoich państwa. Pędzimy więc po naszego psiaka.

Gdy przyjeżdżamy jest zupełnie zdezorientowany. Po narkozie jeszcze plączą mu się łapki, ma rozbiegany wzrok. Nie wiem czy nas poznaje. Bidulka… Gorzej, że my też nie bardzo go poznajemy 🙂 Ogolony wygląda na dużo mniejszego i jakby młodszego. Troszkę szkoda mi tych długich kudłów, ale z drugiej strony, jego nowa sierść jest wyjątkowo miękka i przemiła w dotyku. Pies jak nowy! Floki dostaje jeszcze kilka zastrzyków ze szczepionkami i własną książeczkę zdrowia psa. Sympatyczny weterynarz daje nam specjalny środek przeciwpchłowy i tabletkę na odrobaczenie. Floki, wygląda na to, że trafiłeś w dobre ręce.

 

 

Do wieczora Floki jest lekko zagubiony, kładzie się przy swoim panu na ławce i zasypia…

Chyba trochę trudno odnaleźć mu się w nowej sytuacji, ale znosi to dzielnie. Widać, że był kiedyś chowany w domu. Potrafi sygnalizować, że potrzebuje wyjść na spacer, umie zachować się w domu, niczego nie niszczy. Uwielbia chować się w zakamarkach – wchodzi pod stół w kuchni, pod kominek. Wydaje się, że miejsca w których jest otoczony  z kilku stron dają mu poczucie bezpieczeństwa.

Na następny dzień wracają mu wszystkie siły witalne. Znów jest radosnym psiakiem. Nic dziwnego, jest młody – stan uzębienia wskazuje na półtora roku do dwóch lat. Czuję, że zaczyna się nowy rozdział w naszym życiu… Jeszcze długo będziesz z nami psisko! 🙂

4 Replies to “Atrakcje spisko-podhalańskie – czyli jak nie zwariować, gdy Floki jest u doktora

  1. Świetna fotorelacja 🙂 trochę się cieszę, że nie zauważyliście zakazu robienia zdj. 😉
    Ogolony psiak wygląda jak nowy! Śliczny, a sierść odrośnie raz dwa!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *