Bangkok z podniebnej perspektywy

Po dwóch miesiącach od powrotu z Tajlandii dojrzałam wreszcie do podjęcia próby opisania wyprawy. Początek właśnie dziś.

Tajlandia w zasadzie wyszła nam przez przypadek. Skłamałabym pisząc, że marzyłam o tej wycieczce od dawna, że przygotowywałam się do niej miesiącami czytając przewodniki i wodząc palcem po mapie. Nic z tych rzeczy.

Internet pełen jest opowieści z wypraw organizowaych za kilka dolarów na dzień. To nie będzie taka opowieść. Tu będzie o tym jak  w sposób szybki, wygodny, bezpieczny zobaczyć kawałek świata. Czy tanio? Nie wiem. Dla jednych tak, dla innych nie. Ale jak mawia mój kolega Warszawiak: “Osiągnąłem już taki status materialny, że mogę pozwolić sobie na…” w miejsce trzech kropek należy wstawić to na co kogoś stać 😉

Marzył nam się daleki wypad. W tym roku zdecydowanie chcieliśmy wreszcie wyskoczyć gdzieś dalej niż Europa, czy północna Afryka. Kusiła nas Tanzania… Niestety urlop mogliśmy wziąć dopiero w kwietniu, a wtedy lista kierunków znacznie się już zmniejsza. Kiedy jeszcze doda się pewne ograniczenia budżetowe, zostaje co? Właśnie Tajlandia. Tanzania, Tajlandia, brzmi podobnie 😉

Opowieści na pewno będzie sporo. Wszystkie z punktu widzenia kompletnego laika. Dowiecie się jak przeciętny Europejczyk reaguje na wizytę w zupełnie obcym kraju, w obcej kulturze. Nie będzie udawania mentora, nie będzie  wygłaszania prawd jedynych słusznych i niepodważalnych. Będzie sporo zadziwienia, emocji, naiwności i niespodzianek.

Na pierwszy rzut idzie Bangkok, w którym rozpoczyna się nasza wyprawa. Przed nami 12 dni zwiedzania kraju. 12 dni w autokarze, 12 dni poznawania państwa zupełnie innego niż wszystko co widziałam dotychczas. 12 dni przygody!

Zacznę więc delikatnie. Jak na potencjalnego przewodnika górskiego przystało – od panoramy 🙂 A żeby była panorama, musi być punkt widokowy. Jeden z wieczorów w Bankgoku poświęcamy więc na obejrzenie miasta z góry.

Spacerem przez superszerokie ulice, na których nie obowiązują żadne przepisy ruchu drogowego docieramy pod Baiyoke Sky Tower – najwyższy budynek w Bangkoku.

Pierwsza winda wywozi nas na 77 piętro. Kolejna na osiemdziesiąte któreś. Ostatnie dwie, może trzy kondygnacje wchodzimy na piechotę. Jeszcze tylko wejść na metalowy pomost otaczający szczyt budynku i przed nami otwiera się taka właśnie panorama…

Wieżowce, wieżowce, wieżowce. Jak okiem sięgnąć ciągną się szeregi drapaczy chmur. Pomiędzy nimi, dla kontrastu przycupnęły bambusowe chaty – ich właściciele czekają aż ktoś zaproponuje im jak najwyższą cenę za wykup ziemi pod budowę kolejnego betonowego molocha. Bangkok – miasto kontrastów i sprzeczności, o czym przekonamy się jeszcze wielokrotnie.

Miasto, które w zasadzie nie wiadomo ilu ma mieszkańców. 5 milionów? 10 milionów? 15 milionów? Tak dokładnie nie wie tego nikt. Pewne jest jedno – Bangkok jest ogromny! A z tej perspektywy jego ogrom widać jak na dłoni.

Na wysokości 328 metrów przynajmniej trochę wieje. Na dole panuje koszmarny zaduch. 40 stopni, wysoka wilgotność powietrza. Gorąco i nie ma czym oddychać. Tutaj – lekka bryza sprawia, że jest znacznie przyjemniej.

Stoimy na metalowym “chodniku”, który obraca się powoli wokół budynku. Oprócz nas na górze nie ma nikogo – ogromny plus podróżowania poza sezonem! Przypuszczam, że w sezonie trudno się dopchać do barierki, żeby zrobić zdjęcie. Dziś nie ma z tym najmniejszego problemu.

Wybraliśmy się na górę o najlepszej możliwej porze! Słońce właśnie chyli się ku zachodowi. Oglądamy Bangkok w wersji dziennej, w świetle zachodzącego słońca, a na koniec zobaczymy go jeszcze w nocnym wydaniu.

Estakady zapchane samochodami – ruch w Bangkoku nigdy nie ustaje. To miasto żyje bez przerwy. W środku nocy ulice są pełne samochodów i ludzi. Korki, mimo pięciu pasów w jedną stronę to standard.

Zachód słońca trwa dosłownie chwilę. Słońce na moment przybiera pomarańczową barwę, by obniżyć się w bardzo szybkim tempie i utonąć…

… w smogu. Niestety, z tej wysokości świetnie widać jakim smogiem przykryte jest miasto. Ktokolwiek śmie narzekać na powietrze w Krakowie powienien obowiązkowo być wysyłany za karę na miesiąc do Bangkoku! 🙂

Spektakl przestaje być chwilowo interesujący – poza smogiem nie widać zbyt wiele. Przenosimy się więc do baru kilka pięter niżej, gdzie sącząc obowiązkowe Mai Tai z nowo poznanymi współtowarzyszami podróży czekamy aż zapadnie ciemność. Ciemność zapada po mniej więcej dwóch koktajlach na głowę. Wdrapujemy się więc ponownie na najwyższy poziom.

Bangkok by night robi jeszcze większe wrażenie… Morze świateł…

 Pięknie, ale… przecież nocy w Bangkoku nie ogląda się z góry! Noc w Bagkoku trzeba przeżyć na własnej skórze! 🙂

Strzelamy kilka obowiązkowych nocnych fotek i zjeżdzamy na dół kontynuować ten jakże obiecująco rozpoczęty wieczór. Przed nami tyle niesamowitych przeżyć!

Tajlandio! Nadchodzimy! 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *