Po dziewięciu miesiącach permanentnego zmęczenia, zadyszki, senności i nie oddalania się od toalety na więcej niż 100 metrów każde wyjście z domu jest teraz niesamowitą atrakcją. A dzisiejszy pierwszy dłuższy spacer przyniósł mi tyle radości ile gwiazdka i Dzień Dziecka w jednym! I choć nie w górach, to w miejscu równie mi drogim – moim Krakowie.
Maleństwo do wózka – przed nami jego pierwsza, jeszcze nieświadoma wizyta w samym sercu Krakowa.
Planty mimo sezonu turystycznego całkiem puste. Mijamy pojedynczych przechodniów, a turystów jak na lekarstwo. Dwóch zwiedzających na segway’ach i trzy skośnookie kobiety w sile wieku z wyładowanymi po brzegi plecakami.
Mijamy Dominikańską. Kwintesencja Krakowa w jednym ujęciu – kościół, niebieski tramwaj i obowiązkowo melex 🙂
Nogi same niosą mnie na Wawel. Nie byłam tu całe wieki, nawet trudno mi sobie przypomnieć. Przez całą drogę gadam jak pokręcona do mojego małego szkraba, opowiadając trochę o Krakowie, trochę o historii Polski, trochę o tym co mijamy. Młody oczywiście nic sobie z mojego gadania nie robi – smacznie śpi wtulony w błękitny kocyk. I tylko przechodnie patrzą na mnie jak na pokręconą 😉 No cóż, potrzeba gadania jest silniejsza ode mnie 🙂
Wychodzimy na Wzgórze Wawelskie w ogonku turystów. Tu już niestety jest ich znacznie więcej – należało się tego spodziewać. Udaje nam się jednak wykroić dla siebie nieco przestrzeni życiowej.
Widoki z murów zamku jak zawsze przyjemne, dziś dodatkowo udekorowane puszystymi obłokami.
Powinnam częściej tu zaglądać. Niekoniecznie w lipcu, kiedy na Wawelu łatwiej usłyszeć wszelkie języki świata niż Polski, ale w na przykład w takie jesienne przedpołudnia powinno być znacznie luźniej i tym samym przyjemniej. Dziś niestety słychać głównie język naszych sąsiadów zza zachodniej granicy – nigdy nie polubię tego szwargotania…
Dach kaplicy zygmuntowskiej pokryty szczerym złotem lśni w słońcu.
Rzut oka na renesansowy dziedziniec. Kiedyś, w zamierzchłej przeszłości brałam udział w ogólnokrakowskim konkursie dla dzieci “Renesans w Krakowie”, zajmując (pochwalę się prehistorycznym sukcesem, a co! 🙂 ) chwalebne drugie miejsce. Choć było to naprawdę daaawno temu, do dziś kołaczą mi po głowie zupełnie zbędne informacje kwalifikowane do tak zwanej wiedzy ogólnej, w tym wypadku jednak należałoby powiedzieć szczególnej. Tak samo nieprzydatne w codziennym życiu jak numery nieistniejących już telefonów stacjonarnych do niewidzianych od 20 lat koleżanek (tak, tak, recytuję z pamięci o dowolnej porze dnia i nocy 😉 ).
Na wzgórzu jak zawsze strasznie wieje, czym prędzej schodzimy więc na dół, żeby nie przeziębić małego noska. Wracamy w zaciszny cień Plant.
Spacer po Krakowie bez obwarzanka – nie do pomyślenia 🙂 Pod filharmonią trafiam na całkiem nienajgorsze. Moja babcia zawsze mówiła o nich bajgle i choć nie jest to poprawne określenie, (obwarzanek i bajgiel to dwa różne wypieki) to dla mnie zawsze obwarzanki mają w sobie sporo babcinej “bajglowatości” 🙂 Najważniejsze, żeby dało się pojedynczo odrywać wypieczone pasemka ciasta, tworząc spiralny wzór wokół całego obwarzanka. Ale takiego idealnego egzemplarza nie miałam w ustach od dobrych piętnastu lat.
Odzwyczajone od długich spacerów nogi dają się we znaki, przecinamy więc pełen turystów Rynek i wolnym wózkowym krokiem zmierzamy w stronę domu. Nawet teraz, w sezonie, spacerowanie po Krakowie to dla mnie ogromna przyjemność.
I tak poszło nieźle – 10 kilometrów jak na pierwszy dłuższy spacer to dla mnie chwilowo spory sukces 😉 Pierwsze kilometry PIECHOTĄ PRZEZ LATO zaliczone! A kto jeszcze nie dołączył do wakacyjnego wyzwania – najwyższa pora 🙂 Szczegóły znajdziecie tutaj:
Emocjonalny wpis 🙂 Niedawno miałam taki spacer po nie tak znowu długo niewidzianym Krakowie. Jest coś w tym mieście, co sprawia, że przyciąga, nie daje o sobie zapomnieć, chyba jedyne takie miasto które jednocześnie można kochać i niekochać, odkochać się nie da 🙂
U mnie zawsze emocjonalnie 😉 A Kraków kocham nieustannie 🙂 Nienawidzę go tylko w smogowe październikowo-listopadowe poranki… 😉
Uwielbiam Kraków, za niedługo wybieram się do Polski na urlop i napewno zrobię sobie podobny spacer po mieście 🙂