Z wizytą u Długich Szyj

O Długich Szyjach usłyszałam po raz pierwszy (zapewne jak wielu z Was) w programie Martyny Wojciechowskiej “Kobieta na krańcu świata”. Wydawało mi się to wtedy tak egzotyczne, tak odległe! W najśmielszych snach nie przypuszczałam, że kilka lat później sama odwiedzę to miejsce. A jednak – stało się. Górskie plemiona odwiedziliśmy (a może należałoby raczej napisać “obejrzeliśmy”) podczas naszej podróży po Tajlandii, w okolicach Chiang Rai na północy kraju.

Zderzenie wyobrażeń z rzeczywistością okazało się jak zwykle zaskakujące. Przeczytajcie, co mnie najbardziej zdziwiło.

Po pierwsze, choć górskie plemiona rzeczywiście żyją w odludnych wioskach, to nie są to miejsca aż tak niedostępne, jak podsuwała mi moja wyobraźnia. Widziałam już to przedzieranie się przez dżunglę do wioski, w której jeszcze nie wynaleziono koła… Ignorancja podróżnicza pełną gębą. W rzeczywistości do wioski można dojechać autokarem… Turystów na szczęście niewielu, znów procentuje zwiedzanie Tajlandii poza sezonem. Wejście prowadzi przez bambusowy pawilon, w którym przymierzamy metalowe obręcze noszone przez  kobiety – żyrafy. Ciężkie jak cholera, to muszę im przyznać.

Po drugie, choć znajdujemy się na terenie Tajlandii, to ludność górskich plemion pochodzi głównie z sąsiedniej Birmy,  a także z Tybetu, Chin – uciekając przed wojną, głodem i dyskryminacją górskie plemiona osiedliły się w bardziej liberalnej Tajlandii. Choć Tajlandia zgodziła się na pobyt ludności napływowej na swoim terenie, to z asymilacją było już znacznie gorzej. Plemiona zostały “umieszczone” w wyznaczonych miejscach, w których założyły swoje wioski. Coś na kształt indiańskich rezerwatów. Do dziś Tajowie pogardzają sąsiadami, a i górscy sąsiedzi ponoć nie garną się do integracji z lokalną ludnością.

Po trzecie, choć niewątpliwie kobiety – żyrafy przyciągają turystów to odwiedzane przez nas miejsce, zamieszkuje nie tylko plemię Długich Szyj, a kilka różnych plemion. Na niewielkim spłachetku ziemi mieszkają plemiona pochodzące z różnych krajów, kultywujące różne tradycje i zwyczaje. To co najbardziej rzuca się w oczy to ich zupełnie odmienne stroje. Zobaczycie sami na dalszych zdjęciach.

Po czwarte, choć mieszkańcy żyją w bambusowych chatach, to cywilizacja jak najbardziej dotarła w te strony. Pola uprawia się nie motyką a traktorem, przed chatami stoją skutery, gdzieniegdzie za ażurową bambusową ścianą prześwituje światło telewizora, a Długie Szyje w przerwach od pozowania turystom rozmawiają przez komórki. Trudno się dziwić, to w końcu XXI wiek…

Po piąte, komercja, komercja, komercja… Zabrzmi brutalnie, ale górskie plemiona to taki sam biznes jak jazda na słoniu, czy odwiedzanie klatek z tygrysami. Różnica jedynie taka, że tutaj obiekty zainteresowania to ludzie. Choć mam wrażenie, że wielu turystom nie robi to różnicy…

Zapraszam Was zatem na spacer – wioska za wioską, czyli podglądanie górskich plemion

Nie ukrywajmy, wszyscy przyjechaliśmy tu obejrzeć kobiety noszące na szyjach ciężkie metalowe obręcze. Organizatorzy tego skupiska wiosek też o tym wiedzą – dlatego wioska Długich Szyj ulokowana jest na końcu trasy zwiedzania. Na pierwszy ogień idzie natomiast plemię Akha.

Niezwykle strojne nakrycia głowy kontrastują z brudnymi t-shirtami. Czepiam się, wiem 😉 Stroje Akha są bogato zdobione, kolorowo wyszywane, na swój sposób naprawdę piękne!

W ramach atrakcji turystycznej kobiety z plemienia Akha odśpiewują dla nas pieśń, przy akompaniamencie wystukiwanym bambusowymi tykwami. Ich miny są bezcenne… Przyzwyczajeni do zawsze uśmiechniętych Tajów nie możemy wręcz uwierzyć, że ktoś w Tajlandii potrafi zachować aż taką powagę. Powagę, czy znudzenie? Czyżbyśmy byli pięćdziesiątą grupą dzisiaj, dla której trzeba odśpiewać lokalny przebój? A może setną? I choć po chwili sama jestem znudzona tą pogrzebową atmosferą, to przede wszystkim budzi się we mnie współczucie… Mieszkańcy wioski dla przysłowiowej miski ryżu obnażają swoją plemienną tradycję, wystawiając ją na widok złaknionych “egzotyki”, a zarazem zupełnie ignorujących ich turystów. Po tym występie artystycznym pozostaje jedynie niesmak i w zasadzie nie mam ochoty iść już dalej… Nie, nie dziwię się ich brakowi entuzjazmu. Chodzi jedynie o to, że właśnie w tej chwili, w pierwszej chacie obnażona zostaje paskudnie komercyjna i obłudna strona tego miejsca.

Wszystkie plemiona, w tym Akha trudnią się rękodziełem. Stragany z różnokolorową biżuterią i wyszywanymi torebkami zachęcają do zakupów. Trochę jak pod Gubałówką 😉 Dla górskich plemion zainteresowanie turystów to być, albo nie być.

Wszystkie chaty w wiosce wykonane są z bambusa i ustawione na palach. Pale są nieodzowne – podczas rzęsistego tropikalnego deszczu czerwona ziemia spływa błotnistymi strumieniami, porywając wszystko co stanie jej na drodze.

Wejścia do następnej wioski chronią ustawione ukośnie patyki. Mają odstraszać złe duchy. Ale, ale, przyjrzyjcie się lepiej 🙂 Widzicie co jeden patyk ma “między nogami”? Tak, męskie przyrodzenie 🙂 Ponoć duchy właśnie tego elementu boją się najbardziej, bo… same go nie mają 🙂 Ile w tym prawdy, nie wiem, ale taką wersję usłyszeliśmy od naszego przewodnika.

Kolejne plemię to pochodzące z Chin plemię Mien-Yao. Zwróćcie uwagę na zupełnie inny strój! Ubranie wydaje się grube i ciepłe, a przecież jesteśmy w upalnej Tajlandii.

Sympatyczna pani oferuje nam tkane na miejscu chusty i szale. Niektóre naprawdę piękne!

Stragany, stragany, stragany…

A pod straganem… Spiderman 🙂 Pisałam już, że cywilizacja dotarła też tutaj? 🙂 Kobieta przy straganie uśmiecha się widząc, że fotografuję superbohatera. Odwzajemniam uśmiech; ona wie i ja wiem, że ta figurka burzy nasze europejskie wyobrażenie, o wioskach plemiennych na krańcu świata, ale przecież tutaj dzieci też chcą żyć normalnie i też mają swoich bohaterów – jak widać takich samych.

 

W następnej wiosce wita nas plemię Lahu. Zadaszona chata, choć to chyba określenie na wyrost dla konstrukcji, która nie ma ścian, służy jako miejsce spotkań mieszkańców, jako estrada, na której uskutecznia się tańce dla turystów i jako chrześcijański kościół, o czym świadczy wiszący w centralnym punkcie wizerunek ukrzyżowanego Chrystusa. Multi-funkcyjność poziom ekspert.

Do tego dopełniający klimatu napis Merry Christmas. To nic, że jest właśnie kwiecień 😉

Trzeba oddać sprawiedliwość architektowi tego miejsca – napięcie pod tytułem “gdzie te Długie Szyje!?” rośnie z każdym krokiem. Szwendamy się zgodnie z kierunkiem zwiedzania od dłuższego czasu, a na naszej drodze zamiast Długich Szyj wyrastają co najwyżej zaspane świnie.

O tym, że jesteśmy coraz bliżej świadczą tylko pojawiające się na straganach drewniane figurki z charakterystycznymi obręczami (jedna oczywiście przyjechała z nami do domu 😉 )

 Palong! To jeszcze nie to, ale już blisko. Kobiety z tego plemienia noszą w uszach olbrzymie kolczyki.

O, na przykład takie. Na ich szyjach można też dojrzeć pojedyncze metalowe obręcze, które jednak swobodnie zwisają, nie tworząc charakterystycznych szyj żyrafy.

Złączone w wysokie segmenty metalowe druty kobiety Palong noszą natomiast pod kolanami i wokół kostek. Jak przekonamy się za chwilę Długie Szyje również przystrajają kolana i kostki.

Jesteście jeszcze ze mną? Wstrzymajcie oddech, bo kto dotarł aż tutaj wreszcie zobaczy Kobiety o Długich Szyjach! Tadam!

Internet pełen jest informacji o plemieniu Padaung lub Kayan. Kto chętny może zajrzeć na przykład tutaj albo tutaj, dlatego pozwólcie, że nie będę powielać informacji i jak to u mnie ograniczę się do osobistych przemyśleń.

Widzicie miny tych pań? Fotografuję je i jednocześnie czuję się obrzydliwie, wchodząc w ich prywatne życie z aparatem i z butami. Bo niby prywatne, a jednak wystawione na pokaz. Bo tylko nieliczne potrafią się uśmiechnąć…

Z każdym naszym krokiem w głąb wioski na kolejnych bambusowych gankach pojawiają się kobiety. Jak fala niesie się przez kolejne domostwa wieść o nowej grupie turystów. Długie Szyje rzucają wszystko i pędzą na nam na spotkanie. Przysiadają w wystudiowanych i wyćwiczonych przez cały sezon pozach, zabierają się przygotowane na ten cel robótki ręczne, jakby właśnie tak ktoś wyreżyserował ten spektakl. Bo przecież tego turysta z Europy oczekuje w tym żywym skansenie – dżungla, bambusowa wioska, kobieta – żyrafa i akt tworzenia rękodzieła. Bo przecież ma być “naturalnie”.

Gdzieniegdzie można załapać się również na taką scenkę familijną. Nawet w takiej rodzinnej wersji trudno znaleźć uśmiech – powaga pozowania jak na czarno-białych fotografiach z początku XX wieku.

Jak to jest z tym robieniem zdjęć? Przewodnik informuje nas, że w zamian za pozowanie wypada podarować paniom drobny żeton wdzięczności, a już szczególnie jeśli chcemy zrobić sobie z nimi wspólne zdjęcie. My idziemy, panie siedzą, pstryk, pstryk, żetonik, żetonik. Wszystko zgodnie z planem zwiedzania.

Upalnie, spokojnie, sennie. Powiecie, że mało wrażeń? Długaśne metalowe obręcze niewątpliwie robią wielkie wrażenie. I choć wiemy już, że wydłużenie szyi jest jedynie zjawiskiem optycznym, wynikającym częściowo z obniżenia obojczyków wywołanego ciągłym uciskiem, to szczególnie po przymierzeniu kilkukilogramowych obręczy robi mi się jeszcze goręcej, gdy pomyślę, że miałabym coś takiego dźwigać bez przerwy. Kiedyś ponoć dla ochrony przed tygrysami albo jako swoisty pas cnoty (na szyi?! jak Ci ludzie się rozmnażają?!), a dziś przede wszystkim dla pieniędzy. Bo gdyby nie obręcze nie byłoby biznesu.

Zdecydowanie najwięcej emocji wzbudzają dziewczynki… bo cóż z tego, że to XXI wiek, cóż z tego, że w dłoni iPhone, a pod stołem Spiderman skoro na naszych oczach małe kobietki są wtłaczane w tradycję jak ze średniowiecza. Szacunek dla lokalnego folkloru jak najbardziej, ale przepełniony europejskim poczuciem, że jednak w dzisiejszych czasach takie rzeczy nie powinny mieć miejsca.

Ta prześliczna mała księżniczka nawet się uśmiecha 🙂 To jeden z niewielu uśmiechów w wiosce Kayan, dzięki czemu jeszcze cenniejszy!

Dziewczęta bez obręczy w wiosce zaobręczowanych kobiet wyglądają natomiast jakoś nieswojo. Jakby ktoś wstawił je w niewłaściwe miejsce. Jakby były nie stąd. Ciekawe czy tak też się czują – gorsze od swoich koleżanek? Nie wzbudzające zainteresowania turystów? No właśnie, co wyrośnie z małych kobiet, dla których podstawą bytu jest wystawianie się na żer aparatów fotograficznych za pieniądze?

Na koniec najsympatyczniejsza postać całej wioski. Tej pani jako jedynej uśmiech z twarzy nie schodził 🙂 Jako jedyna wydawała się naprawdę zadowolona z życia. Może potrafi mieć do tego wszystkiego dystans? A może zorientowała się, że za uśmiech turyści są skłonni więcej zapłacić?

Nie mogę przestać myśleć, że choć nie ma klatek, ani zwierząt to jednak jesteśmy w pewnego rodzaju ogrodzie zoologicznym, gdzie człowiek podgląda innego człowieka. A może jestem niesprawiedliwa w swych ocenach. Może kobiety-żyrafy są zadowolone ze swojego życia, może tak samo jak my obserwujemy je, one obserwują nas. Przecież dla każdego “egzotyka” to coś innego.

Znacie już moje wrażenia, jak zwykle dość krytyczne. I nie zrozumcie mnie źle – cieszę się,  że odwiedziłam to miejsce, choćby po to, żeby mieć własną opinię. Boli mnie jedynie, że z ludzkiego życia robi się tutaj przedstawienie.

A co Wy o tym myślicie? Czy razi Was takie wystawianie ludzi na pokaz? A może byliście w wiosce górskich plemion w Tajlandii? Jakie są Wasze wrażenia?

11 Replies to “Z wizytą u Długich Szyj

  1. Bardzo interesujący opis i zdjęcia. Słyszałam o tym plemieniu ale nie zdawałam sobie sprawy, że to w Tajlandii, tak popularnej ostatnio pod kątem turystycznym. Daje do myślenie, bo faktycznie z jednej strony ciekawe zjawisko ale z drugiej wydaje się, że stoi za tym ogromne cierpienie tych kobiet…

  2. Moja mama jest w tej wiosce w tym momencie, dostałam na razie kilka zdjęć, jeszcze nie osobiste wrażenia po wizycie. Twój opis jest trochę smutny, ale tak chyba już jest wszędzie na świecie – komercja przez duże “K”.

    1. Mam nadzieję, że Twojej mamie mimo wszystko się spodoba. Tak, opis jest smutny, bo uczucia po tej wizycie są bardzo mieszane… ale nadal uważam, że warto takie miejsca zobaczyć.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *