Słoneczna inauguracja chorwackich wojaży – Szybenik

Wyjazd z Krakowa o siódmej rano, przed nami kilkanaście godzin w samochodzie. Nawigacja prowadzi nas sprawnie wskazując kierunki ciepłym głosem Krzysztofa Hołowczyca, zwanego przez całą naszą piątkę dla ułatwienia po prostu Krzysiem.

Chyżne, malownicza dolina Wagu, Bańska Bystrzyca. Półtorej godziny w samym centrum Budapesztu, gdyż tak akurat Krzysiowi przyszło do głowy. Dziękujemy za dodatkowe niezamierzone atrakcje turystyczne.  Od Budapesztu autostradą przez Zagrzeb wprost do Szybenika. Przez większość drogi narzekamy… że ta Chorwacja jakaś taka swojska. Żadnych palm, zielone góry, nie widać morza. Rzeczywiście śródlądowa część  Chorwacji nie różni się niczym od Węgier, Słowacji, czy Polski.

Dopiero niedaleko przed Szybenikiem, po przebiciu się tunelami przez góry otwiera się przed nami niesamowita panorama. Słońce właśnie zachodzi nad Adriatykiem, my na ciepło oświetlonych stokach, a w dole malownicze zatoki, przypominające norweskie fiordy. Bajka! Niestety nie ma się gdzie zatrzymać, zdjęć więc brak.

Na camping docieramy po ciemku. Recepcjonista przyjmuje nas z otwartymi ramionami, zapomina jedynie wspomnieć, że miejsc na campingu brak. Po koszmarnie długich poszukiwaniach udaje nam się znaleźć skrawek wysuszonej trawy tuż obok śmietnika. Śmietnik pusty nie jest więc najgorzej. Aż do szóstej rano. Wtedy zaczyna się wędrówka wszystkich okolicznych campingowiczów do “naszego” kosza na śmieci. Hałas trzaskającej klapy może spokojnie służyć za dźwięk budzika dla najgorszego wroga.

Zmęczeni podróżą i poirytowani warunkami mieszkaniowymi marzymy już tylko jednym – o plaży! Szybki prysznic, śniadanie, pakujemy namioty, wyjeżdżamy spod śmietnika i… zostajemy tam na kolejne pół godziny. Tyle mniej więcej zajmuje nam zlokalizowanie Czecha, który beztrosko zaparkował samochód blokując drogę wyjazdową. Na usta cisną się same niecenzuralne sformułowania, na razie jednak jeszcze się powstrzymam.

Camping należałoby nazwać małą Holandią. Poza Holendrami dosłownie kilka samochodów innych narodowości. Charakterystyczne niderlandzkie pochrząkiwanie, które swoją drogą darzę ogromną sympatią, słychać wszędzie. Całe szczęście, że to nie szwabskie szwargotanie. Dopiero teraz zdajemy sobie sprawę na jak ogromny camping trafiliśmy! Pole  namiotowo-camperowe ciągnie się i ciągnie, wydłużając niemiłosiernie drogę nad morze. Gdy jednak tam docieramy…

W jednej chwili cała irytacja i zmęczenie znikają. Woda chłodna, ale tak cudownie szmaragdowa! Moja natura rybki daje o sobie znać. Najchętniej wcale bym nie wychodziła na brzeg. Sądzę, że ktoś tam w górze pomylił się przypisując mnie do gatunku prowadzącego lądowy tryb życia.

Plaża, hmmm, pozostawia wiele do życzenia. To moja pierwsza wizyta w Chorwacji i choć nie spodziewałam się piaseczku, to jednak żwir na plaży niezbyt mi odpowiada. Nie ma jednak wyjścia, trzeba wyłożyć tłuste, blade cielsko na tym co akurat ma się w zasięgu kocyka.

 

Po chwili smażenia idziemy na rekonesans. Camping gigant. Miejsce gdzie spaliśmy to tylko maleńki wycinek całego resortu. Bungalowy, domki w stylu safari, restauracje, hotele, parki zabaw dla dzieci, aquapark i poza morzem wody, morze ludzi… Dobrze, że nie musimy tu spędzać zbyt wiele czasu.

Przed nami bowiem tydzień na jachcie. Bez hałasu, gwaru, tłoku. Tylko morze, żagle, wiatr i szum fal. Ten dzień jest jedynie na przeczekanie – dopiero wieczorem będziemy się mogli zaokrętować. Tymczasem po kilku godzinach plażowania decydujemy się obejrzeć niedaleki Szybenik.

Zwiedzanie zaczynamy od twierdzy. Nad miastem góruje kilka fortyfikacji, wybieramy jednak tę najbliższą staremu miastu – twierdzę św. Michała. Jak na budowlę obronną przystało znajduje się na wzgórzu. Niestety wspinanie się na nie w 40-stopniowym upale nie należy do przyjemności. Wleczemy się pod górę, jeszcze bardziej doceniając nasze przyjemnie chłodne Beskidy. Docieramy do kasy, wpłacamy symboliczne 30 kun (15 zł) od osoby i już możemy rzucić się w wir zwiedzania. Jak to zwykle bywa opłacało się “wyspindrać” na górę… Widok po prostu nieziemski!

Na północy zatoka, nad którą leży nowa część miasta. W zasadzie to nie tyle zatoka, co ujście rzeki Krka do Adriatyku. W tle most autostradowy, za nim marina z której będziemy jutro wypływać w rejs.

Nieco z tyłu również nowe miasto, z paskudnymi gmachami socjalistycznych bloków psującymi urok czerwonej śródziemnomorskiej dachówki.

Na południu zaś przepiękna część Szybenika – nadmorskie stare miasto, wpisane w całości na listę Unesco.

W dole nabrzeże, z przycumowanymi niewielkimi z tej perspektywy łupinkami łódek.

Lekko po lewej przesmyk, którym musi przepłynąć każdy statek czy łódź chcące dostać się do Szybenika. Za przesmykiem otwarte morze i wyspy, wokół których będziemy pływać przez najbliższy tydzień.

A w twierdzy trwają przygotowania do koncertu. Szczyt fortyfikacji przerobiono na spory amfiteatr. Wieczorem odbędzie się koncert, szkoda, że nie będzie nam dane go posłuchać. Jestem pewna, że w takim miejscu to niezapomniane przeżycie.

Lubię zaczynać zwiedzanie od góry. Dzięki temu łatwiej jest się zorientować w terenie na dole. Z twierdzy wspaniale widać majestatyczną katedrę św. Jakuba, którą zamierzamy odwiedzić. Schodząc na dół wiemy już jaki obrać azymut.

Schodzimy z wystawionej na bezustanne działanie promieni słonecznych twierdzy, w zaciszne i cudownie cieniste uliczki. Nie tylko my doceniamy ich zbawczy cień – gdzieniegdzie na schodach przycupnęli mieszkańcy, aby sącząc chłodne napoje dzielić się sąsiedzkimi plotkami.

Uliczki, uliczki, uliczki. Gubimy się w labiryncie wąskich korytarzy. Miasto leży na wzgórzu, ulice więc poprzecinane są stopniami. W prawo, w lewo, prosto, znów w prawo. Gdyby nie to, że ciągle idziemy w dół zupełnie straciłabym orientację. Urokliwe miejsca. Wykute w białym kamieniu dają ożywczy chłód, nadając miastu wyjątkowo przytulny charakter.

 

 

 

 

 

 

Nie tylko my szukamy chłodu w ten upalny dzień. Szybenickie koty przysypiają, zupełnie wbrew polskiej kociej naturze szukając chłodu, nie ciepła.

 

 

 

 

 

Włóczymy się po mieście natrafiając na coraz bardziej urokliwe zakątki. Niektórych budynków nie jesteśmy w stanie zidentyfikować mimo korzystania z dwóch przewodników. Miasto ma bardzo długą i bogatą historię. Pierwsze wzmianki  o nim pochodzą z XI wieku, lokowane było pod koniec XIII stulecia. Na każdym kroku stykamy się więc z historią.

Znak wina  identyfikujemy natomiast bezbłędnie 😉 Niestety tym razem nie mamy czasu na degustację. A knajpeczka wygląda niezmiernie zachęcająco.

A cóż to? Ryby na środku ulicy? Z daleka wyglądają jak żywe. To znaczy niekoniecznie żywe, ale świeżo złowione. Dopiero po bliższych oględzinach okazuje się, że rybki są porcelanowe, fantazyjnie pomalowane. I tu popełniamy pierwszy błąd z cyklu: “Podoba Ci się – kupuj od razu!” i nie kupujemy.

Od tego momentu wizyta w każdym kolejnym miasteczku wiąże się z poszukiwaniem rybek. Czy skutecznym? To się dopiero okaże 😉

Gdzie ta katedra? Kręcimy się w kółko od dłuższej chwili, a po niej ani śladu. Największy budynek w mieście ukrył się tak skutecznie, że dopiero po kilku okrążeniach udaje się nam go znaleźć.

Przepiękna… Trójnawowa, wykuta w całości w kamieniu. Z misternie rzeźbionym portalem i delikatną choć kamienną rozetą. Niestety nie udaje nam się wejść do środka. A podobno w środku robi jeszcze większe wrażenie. Cóż, jeszcze jeden powód, żeby wrócić do Szybenika 🙂 Warto, naprawdę piękne miasto.

A tymczasem komu w drogę, temu wiatr w żagle. Czas ze szczura lądowego przemienić się w morskiego wilka!

Pisząc korzystałam z:
1. Chorwacja. Przewodnik dla zmotoryzowanych. Wydawnictwo Pascal
2. Mapa Chorwacji
3. Wikipedia

4 Replies to “Słoneczna inauguracja chorwackich wojaży – Szybenik

  1. Oj TY podróżniczko! Zazdroszczę! A jak zobaczyłam, jak pływasz w tym morzu zazdroszczę do kwadratu! Dzięki za zdjęcia – może ja w następnym roku… kto wie? Pozdrawiam serdecznie!

  2. Hej, dzięki za wizytę na moim blogu 😉 byłam w Szybeniku kilka lat temu, też na campingu i też jedną noc 😀 ale w drodze powrotnej. Ja ogólnie kocham Chorwację, byłam tam już z 7 razy i nigdy mi się nie nudziła 😉 plaże najbardziej lubię w środkowej części, a moim ulubionym miastem jest czarodziejski Dubrownik 🙂 zazdroszczę podróży jachtem, to jedno z moich marzeń. Pozdrawiam serdecznie! 😉

  3. Ojj jak miło wrócić choc wirtualnie w to piękne miejsce. Nasza podróż poślubna i zwiedzanie niestety w pospiechu tego miasta. Przewodnik mowil nam, ze miasto założyli ludzie można rzec malopolanie. Skąd kiedys przybyli, choc wtedy to jeszcze o malopolskim regionie nikt tak nie mówił. Katedra zbudowana na zasadzie klocków czy puzzli bez zaprawy, bez kleju do tej pory glowie się architekci nad tym majstersztykiem.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *