Beskidy już nieco jesienne… Mogielica

Kolejny weekend na kursie przewodników beskidzkich. Po suto zakrapianej nocy zakończonej o dość nieprzyzwoitej porze, nadal lekko zamroczeni wyruszamy z Przełęczy Chyszówki, zwanej również Przełęczą Rydza-Śmigłego na Mogielicę. Przed nami dwie godziny podejścia zielonym szlakiem na najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego, 1170 m n.p.m.

Zanim jednak wymaszerujemy, krótka informacja na temat miejsca, z którego przyszło nam wyruszać. Przełęcz od dawien dawna zwana Chyszówkami, wywodzi swą nazwę od wołoskiego “chysza” czy też “chyża” co oznacza ni mniej ni więcej tylko multifukcyjną zagrodę wołoską, w której pospołu zamieszkiwali ludzie, krowy, kozy, owce, psy, koty i wszystkie inne wiejskie stworzenia, którym udało się wślizgnąć do środka.

W 1938 roku przełęcz została przemianowana na Przełęcz Edwarda Rydza-Śmigłego. A wszystko to dla uczczenia marszałka, który dwadzieścia cztery lata wcześniej jeszcze jako major  podczas pierwszej wojny światowej dowodził w tym miejscu akcją, w wyniku której wzięto do niewoli 83 Kozaków. Dla upamiętnienia tego wydarzenia na tej dwuimiennej przełęczy stanął krzyż i obelisk. Jak to na kursie bywa i tym razem nie może obyć się bez wpadki któregoś z kursantów – i tak  Rydz-Śmigły  zostaje przemianowany na Rydza-Śmiałego, a obelisk na Obelixa 🙂

W wyśmienitych humorach, choć lekko chwiejnym krokiem ruszamy pod górę. Na początku szlak prowadzi łagodnie przez łąki, otwierając przed nami urokliwą panoramę najbliższych wzgórz. Nauczka – nigdy nie należy stwierdzać, że jakaś panorama jest prosta. Po takim właśnie stwierdzeniu zostaję brutalnie wyrwana do odpowiedzi i po chwili plątania się w zeznaniach, która przypomina mi nieco nagłe wyrwanie do tablicy udaje mi się wydukać, że to zapewne będzie Ćwilin, Śnieżnica i Łopień. Upokarzające przeżycie 😉

Tym bardziej, gdy po chwili po lewej stronie otwiera się znacznie szersza panorama, którą kolega z kursu opisuje jak gdyby przez całe życie nie oglądał żadnego innego widoku niż właśnie ten. Ja nawet teraz z mapą nie jestem w stanie rozszyfrować co tak naprawdę tu widać 😉 Na szczęście do egzaminu jeszcze sporo czasu. A poza tym, coraz częściej łapię się na tym, że największą przyjemność sprawia mi wcale nie to, żeby wiedzieć co widzę, tylko żeby po prostu było pięknie…

Przecinamy w poprzek szeroką bitą drogę. Oznacza to, że właśnie mijamy mniej więcej połowę drogi oraz że odtąd będzie już coraz stromiej. Bardzo pozytywnie zaskakuje mnie moja kondycja. Mimo nieprzespanej nocy idzie mi się wyjątkowo lekko. Nawet podejścia nie dają się we znaki tak jak zazwyczaj.

Po przejściu dłuższego odcinka przez las wychodzimy na polanę zwaną Wyżnikówka. Stąd wreszcie widzimy szczyt Mogielicy z charakterystyczną wieżą widokową. Wydaje się, że jest już tak blisko, prawie na wyciągnięcie ręki. W rzeczywistości dzieli nas od niej jeszcze 20 minut marszu.

Widoki z Wyżnikówki wspaniałe! Choć dokoła krążą chmury akurat tu na chwilę wychodzi słońce, a niebo pokazuje nieco swojego błękitu. Trawy mają już ten cudnie jesienny płowy kolor, przepięknie kontrastujący z lazurową świeżością nieba.

Chciałoby się położyć w tej głębokiej trawie, zakopać się w niej na godzinę lub dwie, patrząc w niebo śledzić błądzące po nim chmury i po prostu być. Albo raczej nie być. Nie musieć być. Zniknąć, zapomnieć się, odpłynąć…

Nie tym razem. Tym razem obowiązkowy opis panoramy (znów moja ignorancja daje o sobie znać) i marsz pod górę.

Przy dość stromym podejściu, wiodącym częściowo po skałach zalegających szlak mijamy charakterystyczny płaski głaz zwany Zbójnickim Stołem. Legenda głosi, że na nim rozbójnicy przeliczali swoje łupy. Z kolei to czego nie wydali od razu ukrywali w znajdujących się na stokach Mogielicy jaskiniach. Ponoć skarb nie został nigdy odnaleziony, może więc warto wybrać się na wyprawę poszukiwawczą 😉

Dziś na poszukiwania nie mamy niestety czasu – kierunek szczyt. I wreszcie jest! O tym, że dotarliśmy do celu świadczy nie pozostawiająca wątpliwości tabliczka z nazwą rzecz jasna i drewniana konstrukcja wieży widokowej.

Podobna wieża stoi również na Radziejowej w Beskidzie Sądeckim, mam jednak wrażenie że tamta jest nieco solidniejsza. Ta tutaj wydaje się wyjątkowo lekka. Jakby najmniejszy podmuch wiatru mógł wyrwać ją z ziemi i unieść w powietrze. Jest to oczywiście mało prawdopodobne, ale jednak pewien dyskomfort podczas wychodzenia na górę pozostaje. Szczególnie, że na szczyt wieży wiodą wąskie drewniane stopnie kątem nachylenia przypominające raczej drabinę niż schody.

Kilka osób ewidentnie walczy z sobą z każdym stawianym krokiem. A wyjść trzeba. Bowiem ze szczytu Mogielicy nie widać zupełnie nic – to znaczy nic poza lasem. Dopiero wspinając się na wieżę z każdej kolejnej platformy można podziwiać coraz szerszą panoramę.

A z samej góry… Ech… Widok zapiera dech w piersiach! Jak okiem sięgnąć tylko góry, i góry, i góry…

Na południowym zachodzie rozległa polana to Hala Stumorgowa. Będziemy nią schodzić. Za nią Krzystonów i Jasień odchodzące bocznym pasmem od Mogielicy. A całkiem z tyłu moje kochane Gorce.

Na północy Polana Wyżnikówka, z której przyszliśmy a za nią pojedyncze wyspy Ćwilina, Śnieżnicy i Łopienia (zdjęcie poniżej)

Spoglądam na wszystkie strony świata, nie mogąc się zdecydować dokąd patrzeć – wszędzie jest tak samo pięknie! Z północnego zachodu nadciągają chmury z każdą minutą zasłaniając część krajobrazu. Dzięki nim jednak widok jest jeszcze ciekawszy. Nadają mu nieco złowrogi charakter, dosłownie “coś wisi w powietrzu”.

Na południowym horyzoncie momentami przebłyskują szczyty Tatr. Przed nimi widać dosłownie wszystko – Pieniny, Gorce, bardziej na wschód Beskid Sądecki.

Tymczasem po kilku minutach podziwiania krajobrazu jesteśmy kompletnie przewiani. Nie czuję dłoni – należało jednak zabrać rękawiczki. Tym bardziej, że w dół schodzimy znów po drabiniastych stopniach, na których pomoc dłoni jest konieczna. Na dole czekają już kolejni turyści wyglądający z góry jak mrówki. Wszyscy chcą obejrzeć ten oszałamiający widok zanim czarne chmury zakryją cały widnokrąg.

Chwila na regenerację i marsz w dół. Nieco pod szczytem odbijamy na ścieżkę prowadzącą pod malowniczo położony krzyż. Papieski ponoć, jak wszędzie. Widok spod krzyża rzeczywiście przepiękny, już nie na wszystkie strony świata, ale nadal imponujący.

A na polanie wokół krzyża w najlepsze rodzinny piknik. Zapach kiełbasy pieczonej na ognisku, rozmowy, śmiechy – polanę oblega co najmniej kilkadziesiąt osób. Zniechęceni tłumem i pierwszymi kroplami deszczu ruszamy w dalszą drogę. Kierunek Hala Stumorgowa, a dalej zejście w stronę miejscowości Półrzeczki.

Każdy fragment tej trasy to krajobrazowe cudo! Idziemy przez halę mając rozległe panoramy z każdej strony. Nie wiadomo nawet na co spoglądać. W podjęciu decyzji pomaga nam dopiero deszcz, którego rzęsistość zmusza nas do patrzenia wyłącznie pod nogi. Z wąskiego przesmyku kaptura udaje mi się jednak zrobić kilka zdjęć tego jesiennego krajobrazu. “Jesienność” na razie zasadza się w kolorze traw. Lasy nie nabrały jeszcze złoto-czerwonej barwy, ale to już tylko kwestia dni…

Na końcu Hali ostatnie spojrzenie na szczyt Mogielicy. Odbijamy w prawo w las, schodząc nieznakowanym szlakiem do Półrzeczek. Po drodze co chwilę dogania nas deszcz, irytująco kapiący przez kilka minut po to, żeby na parę chwil zniknąć i ponownie wrócić. Lekko przemoczeni, ale w wyśmienitych humorach docieramy na dół. Dopiero na przystanku autobusowym dopada nas rzęsista ulewa. I całe szczęście – w planie było bowiem jeszcze wyjście tego samego dnia na Ćwilin. Choć kondycyjnie dzień był nie najgorszy, to jednak nie miałabym ochoty na dalszą wędrówkę. W ten  sposób okazało się więc, że i z deszczu może wyniknąć coś dobrego 🙂

A jesień… czyha za rogiem. I dobrze! Październik przed nami, a w górach to najpiękniejszy miesiąc!

2 Replies to “Beskidy już nieco jesienne… Mogielica

  1. No ale żeby nie powiedzieć, że ten zieleniec czasem prowadzi podejściami obmywanymi strumieniem?!? A mróz był i lód jak ta lala… Toż moje kolana, uda jak i 4 litery dawno już nie dostały tak w kość 😉 Pozdrawiam serdecznie!

  2. Świetny wpis Marta i zdjęcia też. U nas także było pięknie złoto i jesiennie. Panoramy to dla mnie okropnie ciężki orzech do zgryzienia. Zostaje chyba tylko pamięciówka. Pierwszy zjazd rewelacyjny był. Wróciłam do Krakowa pełna pozytywnych wrażeń. Oby tak dalej i zdać potem te egzaminy. Boję się na samą myśl o tym. Pozdrawiam serdecznie i do zobaczenia na kursie. Klara Góralka
    http://www.kasinyswiat.blogspot.com

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *