Bergen – z tęsknoty za Norwegią

Od kilku tygodni zaczytuję się w kryminałach Jo Nesbø i tak mi się tęskno zrobiło za Norwegią… Przez dwa lata mojego życia Norwegia była stałym punktem programu zagranicznych korpo-wojaży. Przez ten czas zdążyłam ją pokochać i znienawidzić… Pokochać za przepiękne widoki, skandynawski ład i letnią połowę roku, gdy słońce w ogóle nie zachodzi. Znienawidzić za odrywanie mnie od domu, skandynawskie ceny i wpędzające w depresję zimowe miesiące, gdy dzień trwa 4 godziny. Ludzka pamięć ma jednak tę zaletę, że chętnie wypiera przykre wspomnienia, a przynajmniej dobrze ukrywa je w podświadomości. Dlatego dzisiaj staram się pamiętać tylko te dobre chwile! Jedną z takich chwil była moja pierwsza wizyta w Bergen – jednym z piękniejszych miast jakie kiedykolwiek miałam okazję odwiedzić. Na tę wizytę zapraszam dzisiaj i was.

Moje podróżowanie do Norwegii było stricte służbowe. Na szczęście jak to zwykle na służbowych wyjazdach bywa, jeśli tylko się chce można znaleźć chwilę na zwiedzenie okolicy. Zawsze staram się skorzystać z tej okazji, bo przecież być i nie zobaczyć to po prostu wstyd! A już szczególnie w takim miejscu jak Bergen.

Plus podróżowania służbowo jest taki, że śpi się w miejscach, o których korzystając z własnego budżetu człowiek mógłby tylko pomarzyć. Tak też stałam się na kilka dni szczęśliwą mieszkanką pokoju business class w Radissonie przy samym Bryggen, czyli przy niezwykle malowniczym nabrzeżu, które zobaczycie na każdej pocztówce z Bergen. Wystarczyło zrobić kilka kroków by znaleźć się w tym bajkowym miejscu.

Drewniany kompleks domów w 1979 został wpisany na listę Unesco, jako jeden z obiektów światowego dziedzictwa. I jak zwykle w przypadku Unesco – to miejsce na pewno Was nie zawiedzie. Wąskie drewniane domy przyklejone do siebie stały w tym miejscu już w XIV wieku, kiedy to Bergen stało się siedzibą biura Ligi Hanzeatyckiej i tym samym ważnym ośrodkiem handlu morskiego na północnych morzach. Przez liczne pożary, zabudowa, którą możemy oglądać dzisiaj pochodzi ze znacznie późniejszego okresu. Prawdopodobnie największy pożar, który doszczętnie zniszczył Bryggen miał miejsce w 1702 roku, natomiast ostatni pożar, który pochłonął na szczęście tylko część budynków odnotowano relatywnie niedawno, bo w 1955 roku.

Dzisiaj Bergen to drugie co do wielkości miasto w Norwegii, liczące 270 tysięcy mieszkańców. A w sezonie drugie, albo i trzecie tyle turystów… Na nich też nastawione jest obecnie Bryggen – w każdym z drewnianych domów znajdziemy a to sklepik z pamiątkami, a to restaurację, a to klub nocny. Komercja pełną gębą, ale w stonowanym skandynawskim wydaniu. Ceny… nie, nie chcecie wiedzieć 😉 Nie zmienia to jednak faktu, że warto zainwestować w kawkę, czy piwko, przysiąść w letnim ogródku przy nabrzeżu i obserwując spacerujących turystów chłonąć urok tego miejsca.

To wszystko oczywiście pod warunkiem, że nie pada deszcz. A jest to warunek niebagatelny… Cytując za Nesbø – “W Bergen jesienią pada tylko dwa razy – od września do listopada i od listopada do Bożego Narodzenia” 🙂 W innych porach roku sprawa ma się bardzo podobnie. Trafić na słoneczny dzień w Bergen, to jak wygrać szóstkę w totka. Jestem więc tym razem ogromną szczęściarą! Moje kolejne wizyty w tym cudownym miejscu nie były już tak pogodowo łaskawe – w Bergen pierwszy raz widziałam deszcz, który padał całkiem poziomo! I nie ma w tym ani odrobiny przesady. Parasol można tu sobie wsadzić w… (a wsadźta sobie gdzie tam lubita 🙂 ), w każdym razie przez większość roku bez porządnego sztormiaka i rybackich butów po pachy lepiej nie wyściubiać nosa z domu. Dziś na szczęście możecie obejrzeć Bergen w jego najlepszej, słonecznej odsłonie.

Z Bryggen kieruję się w stronę wzgórz nad miastem. Przemykam przez wąskie przejście między domami. Dopiero stąd widać, że to nie tylko malownicze fasady, ale całe rzędy drewnianych piętrowych domostw wciśnięte w głąb lądu.

Przechodząc wąskim korytarzem, a potem patrząc na dachy widzę jak łatwo tutaj o pożarowe nieszczęście. Jedna iskra i wszystko poszłoby z dymem.

Wąskimi uliczkami pnę się pod górę w kierunku dolnej stacji kolejki na górę Fløyen. Jest już późne popołudnie nie mam więc czasu na podchodzenie i skorzystam z wersji dla leniwych. Spacer urozmaicam sobie idąc opłotkami. Cała zabudowa tej części Bergen utrzymana jest w tradycyjnym norweskim stylu – wszystko w drewnie, pomalowane na biało lub w delikatnych pastelowych kolorach.

 Czysto, schludnie, czyli to co stanowi niewątpliwy atut Norwegii. Chciałoby się, żeby u nas ludzie tak dbali o swoje otoczenie.

Bergen położone jest wśród gór – niewysokich, bo najwyższa z nich Ulriken osiąga 643 m n.p.m., ale perspektywa zmienia się nieco, gdy zdamy sobie sprawę, że wyjść na szczyt trzeba z poziomu morza. Z jednej strony morze, z drugiej zbocza gór – miasto nie miało wyjścia, musiało rozbudowywać się w górę. Dzięki temu spacer po uliczkach Bergen chociaż męczący na każdym kroku daje przepiękne wrażenia widokowe.

Wyjazd kolejką linowo-terenową (coś jak na naszą Gubałówkę) zajmuje kilka chwil. Informacje praktyczne (ceny, rozkład jazdy) znajdziecie tutaj.

A na górze… Ech, co tu dużo mówić pięknie 🙂

Góry i morze – czegóż chcieć więcej? Mówi się o Bergen jako o mieście siedmiu gór. A to za sprawą niejakiego Ludviga Holberga, pisarza i dramaturga urodzonego w Bergen, który używając tego określenia w swojej sztuce chciał ambitnie przyrównać Bergen do Rzymu. Do dziś mieszkańcy sprzeczają się, które siedem gór autor miał na myśli, ponieważ jest ich wokół znacznie więcej.

Jednak na potrzeby corocznego marszu siedmiu gór, w którym uczestniczą nie tylko mieszkańcy Bergen ale i zagraniczni turyści, przyjmuje się jedną oficjalną wersję. Uczestnicy marszu mają do wyboru dwie trasy – pierwszą prowadzącą przez wszystkie siedem gór, o łącznej długości ponad 30km i sumie przewyższeń ok. 2200 – 2400 metrów (w zależności od źródła) oraz wersję dla słabszych kondycyjnie obejmującą 4 z 7 gór, o łącznej długości i sumie przewyższeń mniejszych o połowę. W tym roku oficjalny 7-fjellsturen, bo tak nazywa się po norwesku ta impreza odbędzie się 29 maja – jeszcze można się zdecydować 🙂 Myślę jednak, że lepiej wybrać się tam w innym terminie – w tym konkretnym dniu będziemy wędrować z tłumem innych turystów. Więcej o marszu 7 gór znajdziecie (po angielsku i norwesku) tutaj i tutaj.

Choć nogi bardzo by chciały, niestety na wędrówkę przez siedem gór tym razem się nie wybiorę. Jestem przecież w pracy 😉 Będzie musiał wystarczyć mi spacer z Fløyen z powrotem na dół do Bergen. Również niezwykle malowniczy.

Rzut oka na szczyt Ulriken – stamtąd dopiero muszą być niesamowite widoki! Na górę również można wyjechać kolejką.

Rundka nad jeziorem położonym nieopodal górnej stacji kolejki Fløibanen. Oprócz mnie wokół całkiem sporo spacerowiczów, biegaczy, rowerzystów. Wszyscy korzystają z przepięknej pogody i z niezwykle długiego dnia. Mamy czerwiec, zatem czas, gdy noce w Norwegii są naprawdę krótkie. Można by wręcz pokusić się o stwierdzenie, że noc tu po prostu nie zapada. O tym, że nadchodzi wieczór świadczą tylko wydłużające się cienie. Nie chciałabym o zmroku znaleźć się w środku lasu, schodzę więc powoli w dół.

I słusznie! Zza drzew bowiem zachęcony wieczorną porą wychynął pierwszy troll 🙂 Sprawia wprawdzie dobroduszne wrażenie, ale z trollami nigdy nie wiadomo 😉

 

Okazuje się, że troll pilnuje pobliskiego przedszkola. Wyobrażacie sobie chodzić do przedszkola w takim miejscu!? Wokół góry i las, przyroda na wyciągnięcie ręki, a na zmarzniętych przedszkolaków czekają dostosowane do ich niewielkich wymiarów urocze domki. Aż chciałoby się zostać norweskim dzieckiem 🙂

Spacerowym tempem schodzę w kierunku Bergen. Co jakiś czas przy ścieżce przygotowano punkty widokowe, z których można podziwiać widok na miasto. A jest co podziwiać! W dole otwiera się wyjątkowo malownicza panorama – położone nad morzem równe rzędy Bryggen i wyglądające stąd jak zabawki domki usytuowane nieco wyżej. Bergen z tej perspektywy wygląda jak miasteczko dla lalek.

Idealne rzędy ulic, białe fasady i w większości czerwone dachy. Norweski porządek jak na obrazku. Aż żal, że los poskąpił mi talentów plastycznych –  chciałoby się przysiąść na ławce, wyciągnąć farby i malować…

Wszystko co dobre szybko się kończy. Podobnie mój spacer po górze Fløyen. Szybciej niż sądziłam docieram z powrotem na wąskie uliczki Bergen. Chylące się ku zachodowi słońce dodaje jeszcze malowniczości skandynawskim białym domkom.

Zwiedzanie Bergen dobiegło końca. Nie zdążyłam zajrzeć do bergeńskich muzeów, nie miałam czasu na chodzenie po górach. Ale przynajmniej udało mi się poczuć klimat tego miasta i nacieszyć oczy niezwykłymi widokami. Teraz tylko przysiąść z kuflem piwa na Bryggen i zapatrzyć się w zachodzące słońce… Koło północy na chwilę zrobi się tu nawet prawie ciemno 😉

Moje kolejne wizyty w Bergen niestety zawsze były deszczowe. Mam jednak nadzieję, że uda mi się jeszcze kiedyś odwiedzić to miejsce przy pięknej pogodzie. Dobrze byłoby wtedy mieć znacznie więcej czasu – powłóczyć się po górach, wybrać się na wycieczkę przez fiordy… Marzenia… Ale już wiecie jak to u mnie z marzeniami bywa – od marzeń tylko krok do planów, a od planów tylko krok do ich realizacji. Zatem – Norwegio, jeszcze wrócę! 🙂

  Jeśli chcesz poczytać o moich innych korpo-wycieczkach zajrzyj tutaj:

Relacja z Bolonii

Relacja z Aten

2 Replies to “Bergen – z tęsknoty za Norwegią

  1. Oj tak, Bergen jest cudowne 🙂 mieszkam tu od ponad roku i nadal się tym miastem zachwycam. Oczywiście, gdy pada i jest szaro i buro to łatwo wpaść w deprechę, ale gdy zaświeci słońce i miasto ukazuje się w pełnej krasie – nie można oderwać oczu 🙂 Dobrze że trafiłaś na pogodę która pozwoliła Ci dostrzec piękno Bergen 🙂
    Pozdrawiam!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *