Przez spiskie łąki na Przełom Białki

Za oknem nieśmiało przebłyskuje słońce, w tle szumi Raz Dwa Trzy, a ja przeglądam zeszłoroczne zdjęcia wirtualnie przenosząc się na majowo zielony spacer przez mój spiski kraniec świata. Z okna sypialni w pogodny dzień widzę rozpartą wygodnie na zachodzie Babią Górę, a “tuż” przed nią zawadiacko wystający lesisty czubek Kramnicy, jednej ze skał tworzących Przełom Białki. Wystarczy tylko wyjść przed dom, skierować się na zachód i iść przed siebie. Do Babiej mamy nieco zbyt daleko 😉 Kramnica jest jednak jak najbardziej w zasięgu przedpołudniowego spaceru dla naszej grupki.

Z pierwszego wzniesienia lekko zachmurzone wyłaniają się Tatry, nad którymi zawisły podszyte szarością kłębiaste obłoki.

Zieleń traw, szarość skał i prześwitujący błękit nieba. Kwintesencja soczystej wiosny.

 Jeszcze kilka kroków przez trawy, na najbliższe wzgórze, a tam…

 …pojawia się cel naszego spaceru, czyli…

Ten właśnie niepozorny wystający wśród pól ciemnozielony lesisty pagórek ciągnie nas dziś do siebie. Nie prowadzi tam żaden szlak. Idziemy po prostu przed siebie, brnąc przez kwitnące łąki w trawie po k0lana. Dla zdrowego człowieka nie ma nic przyjemniejszego niż spacer po takiej łące. Dla alergika natomiast… ech, Ania, nasza biedna kursowa alergiczka musi zrezygnować z dalszego spaceru – pociągając nosem i ledwo widząc cokolwiek spod zapuchniętych załzawionych powiek wolnym krokiem wraca do domu. My natomiast brniemy przez łąki dalej beztrosko wdychając odurzające zapachy wiosny.

Za to właśnie kocham mój kraniec świata… Że można tu iść i iść przed siebie, nie spotykając po drodze zupełnie nikogo przez dobrych kilka godzin. Właśnie ta swoboda i przestrzeń sprawiają, że trudno nie zakochać się w tym miejscu. W zasadzie nie powinnam Wam o tym pisać, bo po co mi tu więcej turystów 😉 Zatem w ramach zniechęcania – oprócz tryliardów alergenów mamy na naszym krańcu świata miliony kleszczy, chmary myszy, liczne żmije, no i nie ma w okolicy zdobyczy cywilizacji w postaci McDonalda, czy choćby budki z piwem 😉

Podobno chcą tędy poprowadzić dalszą część ścieżki rowerowej wiodącej wokół Tatr… sama nie wiem czy cieszy mnie ten pomysł. Z jednej strony miło będzie wsiąść na rower pod domem i objechać Tatry dookoła, z drugiej jednak boję się, że ten cichy zakątek przestanie być taki cichy… A może po prostu trzeba wykorzystać koniunkturę i otworzyć budkę z piwem 😉

Na razie jednak cieszmy się dzikością tych łąk. W dole spiska Maczuga Herkulesa, czyli Gęśle, jedna z Lorencowych Skałek (ta skała wystająca po prawej stronie na zdjęciu poniżej). Jedyne miejsce w okolicy, gdzie znajdziecie ławeczki i dokąd czasem docierają ludzie. Przy skale znajduje się nawet skrytka geocaching. Nie zdradzę Wam dokładnie gdzie, sami poszukajcie 🙂

Jeśli nie wiesz co to takiego geocaching, zapraszam na moje pierwsze spotkanie z tą zabawą.

Za nami zawadiacko wystający czubek (zdjęcie niżej) to Czerwona Skałka nad Dursztynem. Skał Ci w okolicy dostatek. Wierzcie bowiem lub nie, ale jesteśmy w Pieninach. Tak, tyle, że w ich części zwanej Pieninami Spiskimi, inaczej Hombarkami. W ich zachodniej części nie znajdziecie wysokich wzniesień, jedynie łagodne pokryte łąkami pagórki, z których co jakiś czas wyrastają wapienne skały, zwane Skalicami Spiskimi. Między rzeką Białką, a miejscowością Dursztyn jest ich ponoć około 50!* Nie liczyłam, ale wierzę na słowo.

Choć większość trasy wiedzie po prostu przez łąki, fragmenty pokonujemy polnymi drogami, które lubią kończyć się w najmniej oczekiwanym momencie lub zakręcać w kierunku zupełnie odwrotnym od naszego azymutu. Floki z nosem przy ziemi szuka właściwej drogi 😉

Spacer na azymut poza przyjemnością ma drobną niedogodność – co jakiś czas musimy przeskakiwać przez elektryczne pasterze – czasem pod napięciem, sprawdzone doświadczalnie. Do tego musimy po drodze pokonać kilka strumieni, a raczej ich błotnistych pozostałości. Ale przynajmniej dzięki temu coś się dzieje 😉

No bo w gruncie rzeczy to nuda tak iść i iść 😉 Wiatr targa włosy, skowronki śpiewają wysoko nad naszymi głowami, słońce lekko opala blade po zimie ramiona, łąki upajają zapachem… I nic się nie dzieje.

Ech, żeby tak mogło być jak najdłużej!

Za nami na górce zabudowania Dursztyna (zdjęcie powyżej).

Po prawej stronie na horyzoncie pasmo Gorców (zdjęcie niżej). A na bliższym planie przed nimi zabudowania miejscowości Krempachy. Stamtąd też można wybrać się na Kramnicę.

Wspinamy się na jedną ze skałek – stąd już znacznie bliżej do Kramnicy. W dole, po prawej Nowa Biała (zdjęcie niżej). Przez ciemny pas lasu płynie rzeka Białka, której stąd nie możemy jeszcze zobaczyć, ale uwierzcie mi, że tam jest. Pojawi się w swoim czasie.

 A na południu Tatry – stąd przesłonięte sąsiednim wzniesieniem.

Floki buszuje wśród traw. W pewnym momencie znika nam w lesie. Ślad po psie zaginął, nie pomaga wołanie, prośby i groźby. Dopiero po dłuższej chwili na polanie pojawia się… sarna, a za nią zdyszany Flok. Na zdjęciu niżej to brunatne w trawie nieco na prawo od środka to właśnie przepłoszona sarenka. No cóż, nie dla wszystkich to spokojne przedpołudnie 😉 Floki na szczęście jest na tyle zmęczony, że po chwili wraca do nas rezygnując z dalszego pościgu.

Im dalej odchodzimy na zachód, tym więcej Gorców pojawia się po naszej prawej. Widać już wznoszący się nad Jeziorem Czorsztyńskim Lubań (w czasie naszego spaceru jeszcze bez wieży widokowej).

A tymczasem przed nami Kramnica w całej okazałości. Halo, gdzie się podział jej stromy wierzchołek? Z tej perspektywy Kramnica jakoś się spłaszczyła… Wygląda zupełnie niepozornie. Wrażenie okazuje się jednak bardzo mylące.

Na przełaj docieramy do granicy lasu, wchodzimy w zarośniętą ścieżkę, która niestety kończy się po kilkuset metrach. Nie pozostaje nam nic innego jak skręcić w las i dotrzeć na szczyt przebijając się przez leśne chaszcze. Stromo jak cholera, pod nogami spróchniałe badyle, na wysokości naszych głów gałęzie czające się tylko, żeby wbić się komuś w oko. A żeby tego było mało co chwilę twarz oblepiają paskudne pajęczyny. Istny survival 😉 Dobrze, że trwa to najwyżej kilka minut.

Wreszcie docieramy na “grań”, jeśli można użyć tu takiego określenia. Wąska leśna ścieżka prowadzi wzdłuż całej Kramnicy jej ostro zakończonym grzbietem. Po jednej stronie las, przez który tu dotarliśmy, po drugiej skalne urwisko, a pod nim koryto Białki.

Znajdujemy pierwsze okna z widokiem, prześwitujące spomiędzy drzew. Dolny bieg Białki poniżej przełomu meandruje między wyspami otoczaków. Urokliwie, ale cały czas czujemy niedosyt. Kierujemy się więc naszą leśną ścieżką w przeciwną stronę,by po chwili…

 …dotrzeć w miejsce, z którego rozpościera się niesamowity widok na Tatry! Żadne zdjęcie nie odda tego jak tu pięknie! Las ustąpił miejsca skałom, dzięki czemu siedząc na wąskim skalnym ganku możemy rozkoszować się cudną panoramą. Trzeba tylko uważać, żeby nie spaść.

 Białka widziana z Kramnicy ma niesamowitą zieloną barwę, dzięki której przypomina alpejskie rzeki. I choć daleko jej choćby do złowrogo spienionej Soczy, po której pływaliśmy w Alpach Julijskich w Słowenii, to przecież jest na swój sposób najpiękniejsza – bo NASZA 🙂

Jeśli chcesz poczytać o raftingu na słoweńskiej Soczy – zapraszam na relację tutaj.

Jeszcze kilka spojrzeń przed siebie. To jedno z takich miejsc, w których chciałoby się, żeby czas się zatrzymał. Żeby można było tylko patrzeć, słuchać szumu rzeki i po prostu być. Niczego nie musieć, nie spieszyć się donikąd, odpłynąć myślami w zielony bezkres wiosny. Żeby jednak nie zastała nas tu zima musimy powoli wracać do domu. Baaardzo powoli 🙂

Schodzimy inną drogą, znajdując stromą skalistą ścieżkę na końcu urwiska. Stromo, oj stromo, jest dokąd spadać. Wolę jednak to niż pajęczynowy las 😉

 Pod nami Przełom Białki, po drugiej stronie Obłazowa – więcej o tym miejscu możesz przeczytać w tej ralacji.

 

Docieramy na dół, do koryta Białki. Z tej strony bardzo często na Kramnicy można spotkać wspinaczy. Dzisiaj spotykamy natomiast grupę trenującą sporty wodne, a może raczej przeprowadzanie akcji ratunkowej w górskiej rzece.

Majowa temperatura Białki nie nastraja pozytywnie do kąpieli. Latem jednak z przyjemnością skorzystamy z jej krystalicznie czystej wody.

Spod Kramnicy wracamy na “nasze” łąki przechodząc przez polanę, którą widzieliśmy ze szczytu. Ostatnie spojrzenie na Tatry – widać stąd tylko ich wycinek, ale miejsce aż prosi się, żeby wybrać się tu kiedyś na piknik. Może uda się tego lata?

Po każdym takim spacerze zostawiam tu, na Spiszu kolejną cząstkę mojego serducha. Aż dziwne, że choć trochę go jeszcze zostało 🙂 Za każdym razem coraz trudniej jest wracać do krakowskiego zgiełku i smogu. Najważniejsze jednak, że zawsze mogę tu wrócić i naładować akumulatory. Oby jak najczęściej!

 Jeśli szukasz innych pomysłów na spędzenie czasu na Podhalu i Spiszu koniecznie zajrzyj tutaj:

Podhale i Spisz na weekend

 

 *Informacje krajoznawcze pochodzą z przewodnika Pieniny, autorstwa Józefa Nyki, wydanie XII, 2015

 

 

4 Replies to “Przez spiskie łąki na Przełom Białki

  1. Gdy po raz pierwszy wędrowałam szlakami Polskiego Spisza wiedziałam, że jeszcze tu wrócę. Wróciłam i mam nadzieję, że będzie mi dane wrócić jeszcze nie raz… Spisz urzeka 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *