Forever Young!

Zawsze Młoda! Polska sztuka ok. 1900. W oddziale Muzeum Narodowego, w Kamienicy Szołayskich przy Placu Szczepańskim zebrano dzieła artystów początku XX wieku. Przemierzając kilka sal wystawy poznajemy sztukę tamtych czasów. W czwartkowe przedpołudnie ma to szególny urok – jestem jedyną zwiedzającą wystawę. Mogę smiać się i wzruszać na przemian, spędzając po kilka minut przed prawie każdym obrazem!
Zacząłem obserwować samego siebie – samą istotę moją. Stan był trochę tylko odmienny – trochę niezwyczajny, a już zwrócił uwagę tego drugiego ja, który zaczął obserwować. Józef Mehoffer
W pierwszej sali autoportrery. Wojciech Weiss, Jacek Maczewski, Olga Boznańska. Malczewski w śmiesznym nakryciu głowy, jednak od razu widać odmienną, jaskrawą kolorystykę, która przeważa w większości jego obrazów. Nie jestem specjalistą, nie znam się na sztuce, wiem jedynie, że obrazy Malczewskiego zawsze wzbudzały we mnie ogromne emocje. A chyba o to chodzi w Sztuce…przez wielkie “S”.
Dalej sala pełna grafik i plakatów. Zaproszenia na przedstawienia Zielonego Balonika, w Jamie Michalika. “Michalik patrzy i patrzy, a mur ma coraz pstrokatszy” – tak pisał Boy-Żeleński o kawiarni, do której wstępowali biedni studenci ASP, którzy nie mając na kawę płacili za nią obrazkami. “Bierz ten kicz; przylepisz se go do ściany, będziesz mieć lokal ubrany.”
Imprezy odbywały się też w Kawiarni Turlińskiego, przy ulicy Szpitalnej 38, gdzie artyści odwiedzający kawiarnię zostawiali swe rysunki, komentarze, autografy na płótnie wielkości 6×3 metry, które dziś zdobi ścianę Kamienicy Szołayskich. Na płótnie można znaleźć ślady zostawione przez Wyspiańskiego, Rydla, Tetmajera, Mehoffera.
Kolejna sala – sala pełna pejzaży krakowskich. Tu będą tylko dwa, reszta pojawi się w swoim czasie. Wyspiański króluje!
… był to okres, kiedy w Krakowskiej Akademii, na przekór epigonom Matejki, fabrykującym tzw. “kobyły historyczne”, rodziła się pod bokiem samego mistrza, dość surowym okiem patrzącego na te igraszki, szkoła pejzażu polskiego. Dolatywały z zachodu pierwsze jaskółki Impresjonizmu: słowa “kolor”, “światło”, “plein air” dźwięczały jak nowe rewolucyjne hasła. Tadeusz Boy-Żeleński
Niech ten obraz, Ranek w borze ciemnosmreczyńskim, Leona Wyczółkowskiego będzie najlepszym komentarzem do tego cytatu. Pejzaży utrzymanych w podobnej żywej kolorystyce jest w Muzeum mnóstwo!

I znów mój ulubiony Malczewski… obraz Moje modele. A niedaleko obok znana mi od zawsze, z szatni  w przedszkolu Główka Helenki Wyspiańskiego.

Obok świata zmysłom dostępnym, uderza cały inny jeszcze świat  niewytłumaczalny jak gdyby nadnaturalny, który nierozłącznie wiąże się z pierwszym. Zenon Przesmycki
Jedyny obraz nieznanego mi dotychczas autora, Vlastimila Hofmana, który zapada w pamięć. Wiosna… dlaczego taki tytuł? Czy dlatego, że jaskółka, czy może budzenie się do życia? Dla mnie najważniejszy tu jest malutki faun, kilkuletni chłopczyk, o włochatych nogach zakończonych kopytami, o niewielkich różkach wyrastających z drobnej główki… W dłoniach trzyma malutkiego ptaszka (wszelkie skojarzenia poczytuję za ze wszech miar niewłaściwe). Pytanie, czy to z troski, czy raczej chce mu zrobić krzywdę? Po spojrzeniu ukrytym pod przymkniętymi powiekami nie da się rozpoznać, czy spogląda na pisklę z ciekawością, czy nienawiścią.
Rzeźba, bodajże Madonny, autorstwa “niepamiętamkogo”, ale niewątpliwie urzekająca. W tle obraz Puste sieci Zbigniewa Pronaszko, odznaczający się jaskrawą kolorystyką na tle wszystkich innych eksponatów tej wystawy. Jako mistrzynie czwartego planu przemiłe panie pilnujące, abym przypadkiem nie próbowała zrobić zdjęcia z lampą błyskową. Gdy zorientowały się, że to im zupełnie nie grozi wróciły do zwykłych rozmów: ” Cholera! Poszło mi oczko w rajstopach!”
Spoglądam na Portet żony przy stole Ignacego Pieńkowskiego i nie mam najmniejszych wątpliwości, że ten artysta kochał swoją żonę z całego serca! Jej twarz i dłonie wyrażają tyle czułości, troski, miłości… Każda kobieta chciałaby zostać tak namalowana…
W młodopolskim salonie znajdzie się też jednak i miejsce dla Pani Dulskiej. Portrety w złoconych  ramach zdobiły naonczas wnętrza większości zarówno szlacheckich, jak i drobnomieszczańskich domów. Surowe matrony spoglądały na gości, elegancko konsumujących podwieczorek. Obłuda.
A stąd, jako przeciwieństwo, prosta droga do natury, której odzwierciedleniem był lud. Im bardziej góralski, tym lepiej. Efektem są zarówno portrety górali jak i liczne pejzaże górskie, o zachodzie słońca, wschodzie księżyca, wschodzie słońca i tak dalej.
Obraz Włodzimierza Tetmajera Zaloty stanowi dla mnie podsumowanie wystawy: chłopi, kolor, światło. Światło, światło i jeszcze raz światło! To trzeba zobaczyć na własne oczy.

Na zakończenie kalendarz na rok 1907. Dziś mamy chyba więcej długich weekendów, ale takich kalendarzy już nie uświadczysz.

Wystawa czynna do końca sierpnia. Gorąco polecam!

P.S. W tekście wykorzystałam fragmenty mojego wypracowania z czwartej klasy liceum 🙂  Wtedy byłam znacznie mądrzejsza niż teraz…

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *