Bomba i cyrk na kółkach

Dzień zaczął się bombowo! Dosłownie. Wybrałam się z aparatem w miejsce, gdzie znaleziono dziś w Krakowie niewybuch z czasów drugiej wojny światowej. Straż pożarna, policja i… nic się nie dzieje. Podobno niewybuch to pocisk moździerzowy o średnicy 12cm, znaleziony podczas remontu piwnicy. I tyle z sensacji. Nic nie wybuchło, nikogo nie ewakuowano. I dobrze. Ale nudno.
Aby zaznać nieco atrakcji wybrałam się więc do cyrku.  A raczej w okolice cyrku, który stanął pomiędzy M1, a budynkiem telewizji. W pierwotnym zamierzeniu był zakup biletów, aby obejrzeć to widowisko. Ostatni raz miałam okazję być w cyrku jako kilkulatka, uznałam więc, że miło byłoby obejrzeć taki pokaz dla odmiany z pełną świadomością.
Cyrk, jak to cyrk. Namiot, kasy, mnóstwo samochodów transportowych i zwierzęta poupychane na niewielkich wybiegach. Tuż obok centrum handlowe i bardzo ruchliwa droga. Zupełnie nie czuje się tej cyrkowej atmosfery. Z dzieciństwa pamiętam cyrk na Błoniach, tam jakoś bardziej pasował. Tutaj wydaje się zupełnie nie na miejscu.
Mała lama spogląda na mnie ze zdziwieniem, albo wręcz z politowaniem. Chyba jest przyzwyczajona do obiektywu, ewidentnie pozuje. Choć trudno mówić o uśmiechu, jej kaprawe oczka wyglądaja wręcz niesympatycznie. Odsuwam się w pośpiechu zanim mnie opluje – ona lub jej mama.
Wielbłądy jakby nigdy nic wyniośle spacerują pięć metrów w jedną i pięć metrów w drugą, bezustannie przeżuwając. Ich spacerniak jest tak nieduży, że przy zawracaniu słabo wyrabiają się na  zakrętach. Obok wielbłądów stajnie dla koni, one nawet nie mają wybiegu.
Żyrafa dobrze schowana na tyłach cyrku, z dala od gapiów, skubie okoliczne młode listki. Ciekawe czy smakują jak afrykańska akacja?  Wstyd się przyznać, ale pierwszy raz w życiu widzę żyrafę! I to na dodatek od razu w płaszczyku.
Próbuję zajrzeć do środka cyrku przez rozchyloną połę namiotu. W środku przygotowania do wieczornego występu, ale niewiele da się stąd dojrzeć.
Z dawnych lat nie pamiętam w cyrku bydła rogatego. Tymczasem tu jest sporo egzemplarzy. Ściśnięte na wybiegach jeszcze mniejszych niż ten dla wielbłądów, pałaszują siano. Pora lunchu. Włochaty rudy jegomość, którego nazwa gatunkowa nie jest mi znana wygląda na potwornie znudzonego.
Na tyłach cyrku obozowe życie – pakowanie, rozpakowywanie, pranie, suszenie.  Przed każdą przyczepą leżaki lub krzesełka turystyczne. Większość pracowników ma ciemny kolor skóry, wyglądają jak Cyganie. Tabor – naturalne środowisko.
Ostatecznie nie kupuję biletów. Po obejrzeniu w jakich warunkach trzymane są zwierzęta nie mam ochoty dotować tego przedsięwzięcia. Poza tym… w dzieciństwie marzyłam, żeby zostać “cyrkówką”. Cyrkówka w moim rozumieniu była po trochu akrobatką, po trochu treserką zwierząt, ale przede wszystkim żyła w cyrku, żyła cyrkiem. Tyle, że ten cyrk to były tylko fascynujące występy, przepych, kolory, światła. Tymczasem cyrk od zaplecza to mnóstwo ciężarówek, życie w ciągłej drodze, kiepskie warunki sanitarne, brak domu… Już nie żałuję, że ten pomysł na życie nie wypalił.

One Reply to “Bomba i cyrk na kółkach”

  1. Bardzo piękna relacja. I dociekliwa. Słusznie Postąpiłaś, rezygnując z udziału w wieczornym przedstawieniu: nasze człowieczeństwo objawia się także w naszym stosunku do zwierząt. O skomplikowanym i zakorzenionym w tradycji cyrkowym podejściu do zwierząt traktuje reportaż Witolda Szabłowskiego “Tańczące niedźwiedzie”. Rzecz o Cyganach w Bułgarii, którzy od wieków tresują te ssaki i… nie wiedzą, że są okrutni. Szczerze polecam.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *