Na cztery strony świata – Spiskie cuda

Kolejny dzień budzi nas pięknym słońcem! Czas na spacer po najbliższej okolicy. Widoczność jak jedynie lekko stępiona żyletka, widoki są więc obiecujące. Wieś, w której przyszło nam spędzać te milsze chwile życia jest nieduża i niezbyt popularna turystycznie. Ale za to widokowo – niewiele może się z nią równać! Przechodzimy przez centrum, obok kościoła i zmierzamy pod górę, w stronę wysokiego krzyża.

Mijamy tradycyjny góralski dom z malowniczą kwitnącą jabłonią, gruszą, czy inną śliwą. Brakuje tylko kota wygrzewającego się na schodach. Pewnie poszedł łowić myszy. Niedaleko brama z wyrzeźbionym dziewięćsiłem o ośmiu ramionach… Mimo tej drobnej nieścisłości piękna!

Wychodzimy na wzgórze, mijając rowerzystę i nielicznych spacerowiczów. Za naszymi plecami pojawia się widok na Czerwoną Skałkę (ta górka po lewej), którą widać z wielu miejsc na Podhalu, dzięki czemu wiemy, że dom jest blisko. Pasmo Gorców na horyzoncie.

Wiosna! A pod stopami niezbity dowód – dwie żabki podczas odwiecznego rytuału zapewniającego ciągłość gatunku. Wszystkich, którym przyszły teraz do głowy perwersyjne skojarzenia, odsyłam do lektury na temat zjawiska ampleksusu. Łopatologicznie rzecz biorąc: Pan Żaba, będąc samcem pełnym wigoru i odczuwając niezmierną potrzebę przekazania swoich wyjątkowych genów kolejnemu pokoleniu, chwyta upatrzoną wcześniej i zauroczoną nim Panią Żabę pod pachy i ściska tak mocno i tak długo, aż Pani Żaba zniesie wszystkie zebrane w swym ciele jajeczka, zwane skrzekiem. Następnie Pan Żaba wydziela na nie swoje nasienie. Akt może trwać nawet kilka godzin i niejednokrotnie kończy się wykończeniem Pani Żaby. Przyroda bywa okrutna.

Podobnie jak życie, o czym świadczy kolejny przystanek na naszej trasie. Wieść niesie, iż pewnego mroźnego wieczoru, samotna kobieta z niemowlęciem podążała brnąc przez śnieżne zaspy z Łapsz do Dursztyna. Niestety, nie miała siły aby dotrzeć do celu, usiadła więc pod świerkiem, przytuliła kwilące zawiniątko do piersi i zasnęła, aby już nigdy się nie obudzić. Od tamtego czasu jej duch powracał pod rzeczone drzewo i straszył przechodzących tamtędy chłopów. Aby odstraszyć duchy, chłopi postawili kapliczkę z figurką Świętego Jana. Straszyć rzeczywiście przestało, ale też przestało odstraszać złodziei, którzy bezczelnie ukradli  Świętego Jana. Jego miejsce po pewnym czasie zajęła Matka Boża i teraz to ona broni szlaku przed duchami. Chyba skutecznie, bo nic mnie tam nigdy nie straszyło. Wiecej o historii kapliczki na portalu Dursztyn-Spisz.

Druga kapliczka stoi na wzgórzu zwanym Grandeus. Pochodzi z końca XIX lub początku XX wieku, co widać gołym okiem – jest bardzo stara i dość zaniedbana. A jej historia też jest ciekawa. Górale spiscy w tamtym okresie często wyjeżdżali do Ameryki, szukając lepszego życia. Ponoć pierwszy góral z Łapsz, który wyjechał za chlebem, obiecał, że jeśli wróci szczęśliwie, postawi kapliczkę na Grandeusie, przez który wiodła droga do Nowego Targu. I tak też się stało.

Oczywiście podczas żadnego spaceru w okolicy nie obędzie się bez zmory podhalańskich, a głównie gorczańskich szlaków… Tę okolicę szczególnie upodobali sobie wszelkiej maści crossowcy, zapewne ze względu na ponadprzeciętną ilość błota. A niech im będzie na zdrowie, tylko mógłby ktoś wynaleźć cichsze silniki…

Docieramy na wzgórze, pod nadajnik GSM, który nieco zaburza piękno krajobrazu, ale… i tak niewiele złego może zdziałać. Choć to tylko około 800 metrów nad poziomem morza, czuję się jak na czubku świata! Wspaniały widok na wszystkie strony!

Na zachodzie lekko zamglona Babia Góra, 1725m n.p.m. Jej rozłożyste zbocza sprawiają, że z tej strony wygląda jak uśpiony wulkan.

Na południu Gorce, z najwyższym Turbaczem, 1310m n.p.m. Stąd wydają się płaskie, ale na tym właśnie polega ich urok. Po pokonaniu stromego podejścia można godzinami iść przed siebie po halach.

Na południowym-wschodzie widok na grzbiet wiodący na wzgórze Żar, jeden z najwyższych szczytów Pienin Spiskich (ok. 830 m n.p.m.). Z grzbietu, którym wiedzie przyjemny szlak do Niedzicy można podziwiać Jezioro Czorsztyńskie.

Na wschodzie przepiękny widok na Pieniny, z nietypowym ujęciem Trzech Koron (982 m n.p.m) “z profilu”.

A na południu… Tatry! Nie powiem, że w całej okazałości, bo mocno zachmurzone. Ale jednak. Spod czapy szarych chmur, wystają ośnieżone zbocza.

Po spędzeniu dłuższej chwili wygrzewając się w słońcu i napawając się pięknem okolicy, ruszamy grzbietem na zachód. Po drodze nieco flory i fauny lokalnej. Małe białe śliczne kwiatuszki, których nie udało mi się rozpoznać. (Stwierdzam, że lekcje biologii zdecydowanie nie wyglądały tak jak powinny – mitozę i mejozę mam rozpracowaną do dzisiaj, a biednych kwiatków zidentyfikować nie potrafię.) Dziewięćsił choć zeszłoroczny i uschnięty rozpoznać jednak umiem. Choć to zawdzięczam raczej edukacji rodzinnej, niż szkolnej. I jeszcze jaszczurka zwinka (to takie brązowe w trawie), wygrzewająca się w wiosennym słońcu.

Schodzimy niżej leśną autostradą – piękna soczyście zielona łąka prowadzi nas równym szerokim na kilka metrów pasem prosto przed siebie. Nie wiemy dokąd dokładnie nas zaprowadzi, idziemy na azymut lub jak kto woli na czuja.

Zatrzymuję się co kilka kroków aby zrobić zdjęcia, co ma swoje ogromne plusy – cisza i spokój, kiedy wycieczka jest kilkaset metrów przede mną. Ale też i ogromny minus. Widzę jedynie ogonki trzech saren znikających w lesie. Niestety hałasujący panowie idący przodem przepłoszyli je z polany. Za to idąc ostatnia mogę spokojnie powydzierać się przywołując echo (skoro sarny i tak już uciekły), grzecznie informujące mnie, kto zerwał jabłko z drzewa – Ewa! Ewa! Ew….

Pod stopami chlupie błocko. Udaje mi się odnaleźć sprawcę tej podmokłości – wprost z ziemi wytryskuje najprawdziwsze źródełko. Nie wygląda zbyt poetycko, jest jedynie nieco głębszą kałużą, z której nieustannie wydostają się kolejne bąble. Mimo mało zachęcającego widoku próbuję wody. Zimna.

Po drodze przeszkoda w postaci strumienia o nieco burawej barwie po wczorajszym deszczu. Niestety wszystkim udaje się przejść bez większych strat – jak zwykle nic ciekawego do opisania. Następnym razem chyba zorganizuję jakiś sabotaż.

Na koniec moja cierpliwość zostaje jednak wynagrodzona. Na kolejnej polanie sarenka w całej okazałości! Saren ci u nas dostatek jak widać. Następnym razem zaszyję się na skraju polany na kilka godzin i zobaczymy co uda mi się upolować, bezkrwawo oczywiście.

One Reply to “Na cztery strony świata – Spiskie cuda”

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *