Nikifor, konfederaci barscy i słabo śpiący Tylicz

Kolejny przystanek na trasie kursu przewodników beskidzkich. Lądujemy w Krynicy. Krynicy Zdrój, przez niektórych błędnie nazywanej Górską dla odróżnienia od Morskiej. Krynica Zdrój. Innej na południu nie ma. A my jesteśmy tu tylko w przelocie, w drodze do Tylicza.

Tuż nad deptakiem chwilka zadumy przed fontanną, przynajmniej dla tych, którzy akurat nie korzystają z miejskiego szaletu. Za złotówkę. Nie wiem czy jeszcze gdzieś w Polsce można załatwić potrzebę tak tanio 😉

Dzbanek, czy kwietnik? Sądecczyzna odkąd pamiętam zawsze kwitła niesamowitymi kształtami. W Muszynie kwitnie ogromny paw, w Nowym Sączu pod zamkiem zegar. A po drodze widzimy nawet niedużego słonika z kwiatów. Słodkie, nieco tylko kiczowate cudeńko! 😉

Przystanek przy pomniku Nikifora. Patrząc na wyrzeźbioną sylwetkę trudno nie docenić charakteryzacji i aktorstwa Krystyny Feldman w filmie o krynickim artyście. Gdyby Pani Krystyna mieszkała w Ameryce Oskar za tę rolę byłby gwarantowany.

Mało kto wie, że Nikifor to tak naprawdę Epifan Drowniak, syn głuchoniemej łemkowskiej posługaczki i… nie wiadomo kogo, choć plotka niesie, że jego ojcem mógł być nawet Aleksander Gierymski. Wyjaśniałoby to talent domorosłego artysty.

Urodzony w 1895 roku większość życia spędził w skrajnej nędzy. Dopiero w latach trzydziestych jego malarstwo zwróciło uwagę innych artystów. Pierwsza wystawa miała jednak miejsce dopiero pod koniec lat czterdziestych, a prawdziwą sławę poza granicami Polski zdobył na przełomie lat 50-tych i 60-tych. Aby móc wyjeżdżać na wystawy konieczne było wystawienie mu paszportu. Pewną trudność sprawiał… brak żadnego dokumentu potwierdzającego tożsamość, w tym choćby aktu urodzenia. Wtedy też, na potrzeby paszportu Epifan stał się Nikiforem Krynickim – takie dane widniały w dokumencie. Zmarł niedługo później, w wieku 73 lat.

Porzucamy Nikifora z psem, aby podejść pod miejsce związane z inną znaną krynicką postacią  – Janem Kiepurą. Hotel Patria, wybudowany przez słynnego tenora w latach trzydziestych kiedyś był wyjątkowo ekskluzywny, dziś prezentuje się niezbyt ciekawie.

Przed hotelem jeden z kolegów kursantów opowiada o Kiepurze: “Jego ojciec był piekarzem, a matka Żydówką” 🙂 W rzeczywistości pani jeszcze nie Kiepurowa przyjęła chrzest, aby panią Kiepurową się stać. Nie mogła wtedy jeszcze przypuszczać, że jej syn stanie się znanym na całym świecie śpiewakiem. Kiepura między występami na największych scenach operowych Europy i Ameryki lubił zaśpiewać dla tłumów z balkonu, czy z dachu stojącego na ulicy samochodu. Przysparzało mu to sympatię tłumów, lecz niekoniecznie polskich krytyków. Urodzony w Sosnowcu, zaprzyjaźniony z Krynicą, rozpoczynający karierę w Wiedniu, zwiedził cały świat by zakończyć swą ziemską podróż w Stanach Zjednoczonych. Na zawczasu wyrażone życzenie pochowano go na Powązkach.

Zostawiamy Patrię za sobą i suniemy w górę aż do miejsca, gdzie od głównej ulicy odchodzi czerwony i zielony szlak na niewielką górkę – Huzary (864 m n.p.m.). Naszym celem jest Tylicz, położony niedaleko, bo raptem dwie i pół godziny drogi po drugiej stronie wzgórza.

 

Szlak wiedzie lekko pod górę świerkowym lasem. Po kilkuset metrach ciekawy znak – “Uwaga!!! Roboty ziemne na czerwonym i zielonym szlaku turystycznym”. Pierwszy raz widzę taką informację na szlaku. Co ciekawe, żadnych robót ani robotów nie widać 😉

Ścieżka prowadzi trawersem w poprzek zbocza, jedynie lekko nachylona. Przecina las, prześwietlany przez ciepłe promienie słońca.

Gdzieniegdzie powalone pnie, gdzieniegdzie zupełnie uschnięte drzewa. Większość jednak zdrowo pnie się pod niebo, osłaniając nas przed słońcem zielonymi koronami.

Po niecałej godzinie podejścia, docieramy na wzniesienie z usypanym kopczykiem z kamieni. Wygląda mi to na Huzary 😉

To jednak fałszywy alarm. Do szczytu jeszcze kilka minut, to tylko podszywające się pod szczyt wzniesienie.

Jakie to zresztą ma znaczenie? I tak nic nie widać. Szczyty schowane w lesie, żadnych widoków. Możemy sobie jedynie wyobrazić, co mogłoby być widać dookoła, gdyby w ogóle cokolwiek było widać.

Ciekawostka – pojawiły się znaki szlaku kuriersko-przerzutowego w Beskidzie Sądeckim. Można tropić ślady wojennych kurierów, którzy przemierzali te góry w znacznie mniej sprzyjających okolicznościach niż my obecnie.

Przez chwilę towarzyszy nam żółty szlak, który jednak szybko odbija w stronę Parkowej Góry.

My natomiast podążamy czarnym szlakiem w stronę Tylicza, mijając po drodze właściwy wierzchołek Huzarów czyli niepozorny betonowy słupek, ledwo wystający nad ziemię. Sama nazwa wzgórza pochodzi ponoć od potyczki stoczonej na zboczach góry z udziałem konfederatów barskich. Podobno znaleziono tu ślady z tamtych czasów w postaci XVIII-wiecznego granatu oraz szabli z datą 1747.

Czarny szlak prowadzi nas dosłownie przez chwilę. Później prowadzi nas jedynie intuicja, bo znaków nie widać. Po kilkunastu minutach słyszymy wystrzały… Z chwili na chwilę stają się głośniejsze i jakby bliższe. Konfederatów barskich ani kurierów wojennych raczej trudno się tu spodziewać, któż więc strzela? I czemu do nas?

Gdy strzały robią się coraz wyraźniejsze dochodzimy do wniosku, że być może należy sprawdzić gdzie też prowadzi nas szlak… I dlaczego z niego zboczyliśmy. Jak na przyszłych przewodników beskidzkich zupełnie się nie wykazaliśmy. Szlak skręcił w lewo, my poszliśmy jak te cielęta prosto. Prawdopodobnie szliśmy wprost w tereny łowieckie.

A szlak prowadził ścieżką, świetnie zamaskowaną przez powalone drzewa. Wiatr musiał tutaj nieźle poszaleć, bo powalonych i popękanych konarów wokoło sporo. Przeskakiwanie przez kolejne przeszkody spowalnia nasz marsz. Niezbyt nam to na rękę – wszystkim mocno już burczy w brzuchach!

Wreszcie, po prawie dwóch godzinach przed nami pojawia się otwarta przestrzeń. Las kończy się i wychodzimy na polany nad malowniczo położonym w dolinie sennym Tyliczem.

W tle masyw Lackowej.

 

Widać, że cywilizacja coraz bliżej – w lesie porzucona i mocno zdezelowana sławojka, co ciekawe bez dziury w wiadomym miejscu, za to z licznymi otworami okiennymi 🙂 W środku natomiast krzesełko. Czyżby to nie sławojka, a stanowisko myśliwego? Na ambonę trochę jednak za nisko 😉

Podążamy wąziutką ścieżką przez pola, wokół trawy po pas. Idę na końcu, ścieżka jest już więc przedeptana przez dwadzieścia kilka osób. Ci na początku mają chyba nieco gorzej.

Słońce coraz niżej, w brzuchu coraz puściej. I jakby głośniej. Cienie wydłużają się, zachęcając do pośpiechu.

Widoki jednak tak piękne, że chciałoby się rozłożyć w tym miejscu koc i leżąc wśród traw  delektować się ich delikatnym szumem. Gdyby nie to  burczenie 😉 i poganiający organizatorzy…

Nad Tyliczem ciekawa budowla. Z daleka wygląda jak ruiny zamku, ale żaden przewodnik o zamku w tym miejscu nie wspomina.

Dopiero z bliska okazuje się, że to stylizowana na starą kamienna kalwaria. Daliśmy się nabrać na tę architektoniczną manipulację 😉 W gruncie rzeczy to taki mały budowlany koszmarek…

 

Równym krokiem, gęsiego do jadłodajni marsz! Jeszcze nie wiemy, że te pola staną się areną naszych nocnych gitarowych koncertów 🙂 O drugiej w nocy będą prezentować się jeszcze przyjemniej niż teraz. Podobnie jak Rynek w Tyliczu, na którym kończymy noc zawodząc (niezbyt na miejscu swoją drogą) Bieszczadzkie Anioły. Mieszkańcy Tylicza zapewne długo będą wspominać naszą wizytę…

A jeśli ktoś poszukuje nieruchomości, to w Tyliczu jest nie lada gratka! Działka, a wspomnienie po kiosku gratis 😉 Zachęcam. To wyjątkowo sympatyczna miejscowość 🙂

Pisząc korzystałam z:
1. Beskid Sądecki – Przewodnik. Bogdan Mościcki. Oficyna Wydawnicza Rewasz.
2. Mapa Beskidu Sądeckiego.
3. Wikipedia

3 Replies to “Nikifor, konfederaci barscy i słabo śpiący Tylicz

  1. Fantastyczna wędrówka, a zdjęcie wierzchołków drzew – cudo. Już wcześniej zauważyłem, że Masz wyczucie fotografowania pod światło ( to było wspaniałe, bujne drzewo w wędrówce przez Kraków). Przy okazji postaci Nikifora nasunęło mi się skojarzenie ze Stanisławem Zagajewskim z Włocławka. Był on rzeźbiarzem samoukiem, który ukochał glinę i fenomenalne ołtarze wyczyniał w tej materii. Żył w biedzie, bo taki był jego wybór. Gdy próbowano dać mu inny dom, czyli przenieść go do lepszych warunków bytowych, pognał urzędników na cztery wiatry.
    Wrzuć jego nazwisko w googlach i Obejrzyj prace. Naprawdę godne podziwu.
    Bardzo żałuje, że nikt z rady miasta nie pomyślał o jakimś publicznym zleceniu dla niego – choćby o wykonanie portalu dla ratusza. Z Niemiec szły dla niego zamówienia za zamówieniami, bo tam wiedziano, że warto inwestować w oryginalny talent.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *