Piekielne Wrota i Zielona Grota

I znów się zrymowało, może przerzucę się na poezję 😉

Opuszczamy Komiżę w porannym słońcu, przy lekkim zachmurzeniu, które na szczęście pozostaje za nami i nie zamierza nas gonić. Zapamiętam to miejsce jako wyśmienitą lokalizację do leczenia bezsenności 🙂 I urocze miasteczko oczywiście.

Tymczasem żagle niosą nas w odwiedziny do miejsc stworzonych nie przez człowieka, a przez naturę. Przed nami Piekielne Wrota.

Nieduża zatoka, a w niej oprócz mnóstwa jachtów cel naszej dzisiejszej wyprawy – wąziutki skalny przesmyk. Nie dopłyniemy tam na jachcie, trzeba zakotwiczyć nieco wcześniej. Moglibyśmy wziąć ponton, ponieważ jednak upał nieco doskwiera, a woda taka zachęcająco przejrzysta postanawiamy popłynąć wpław w cudnie błękitnym morzu.

Zostaję z Kapitanem pilnować kotwicy, która jak na złość nie chce trzymać. Po chwili zmieniona przez współzałogantkę wskakuję do chłodnej wody (tylko 28 stopni, gęsia skórka jak w banku 😉 ) i płynę w stronę Piekielnych Wrót. Wydaje się, że za nimi nie ma zupełnie nic. Dopiero bliżej okazuje się, że za wrotami utworzyła się kolejna, miniaturowa zatoczka z piękną piaszczystą plażą.

Cywilizacja dotarła i tutaj – w niewielkim barze można kupić Karlovacko i drinki z palemką. Niestety aparat podobnie jak Floki nie lubi wody, zdjęć więc z tego miejsca nie będzie. A jest naprawdę pięknie. Kto nie wierzy mi na słowo może “wygooglować” (wpisując hasło Vela Stiniva) w wyszukiwarce albo jeszcze lepiej popłynąć. Lub pofrunąć – zdjęcia z powietrza robią ogromne wrażenie. To jedna z tych plaż, na których chciałoby się spędzić resztę życia. A przynajmniej wakacji 😉

Po dopłynięciu z powrotem do jachtu dodatkowa chwila nieodzownej “kąpiułki” i w drogę. Następny punkt programu – Zielona Grota.

O tym, że zbliżamy się we właściwe miejsce świadczą znów “zaparkowane” nieopodal jachty. Jeden skrył się w nadmorskiej jaskini, niczym statek piracki.

Nawet pod samą Zieloną Grotą zakotwiczył jacht, obok niego motorówka. Jaskinia ma dwa wejścia, jedno ogromne, drugie nieco mniejsze. Po środku stoi wielki skalny filar podtrzymujący sklepienie.

Największą atrakcją Zielonej Groty są skoki. Z daleka widzimy śmiałków skaczących znad jaskini prosto do morza. Dziesięć, może kilkanaście metrów. Uwielbiam skakać do wody, ale skok z takiej wysokości napawa mnie strachem. Chyba podobnie jak w przypadku bungee boję się swobodnego spadania. A na dodatek jakoś dziwnie wydaje mi się, że uderzenie w taflę wody z dużej wysokości jest podobnie przyjemne jak upadek na beton.

Wpływamy do groty, tym razem na pontonie. Woda wydaje się bardziej niebieska, niż zielona, nazwa groty dziwi nas więc nieco. Ale tylko przez chwilę. Gdy wpływamy pod skalne sklepienie wyraźnie widać szmaragdową zieleń wody, mieniącą się świetlnymi refleksami. To na pewno Zielona Grota. Nie mam co do tego już najmniejszych wątpliwości.

Sklepienie tworzy nad wodą ogromną kopułę, w której ktoś lub coś wydrążyło niewielki otwór. Zastanawiam się, czy mógł powstać naturalnie, czy też został celowo wydrążony przez człowieka.

Przez tę właśnie dziurę do środka wdziera się światło, tworzące niesamowitą świetlną smugę. Smuga wpada w szmaragdową wodę i rysuje w niej fantastyczny obrazek. Brak wodoodpornego aparatu znów doskwiera (zdjęcia można znaleźć w sieci pod hasłem Green Cave Vis). Widok jest bowiem tak wspaniały, że trudno to opisać. Promienie szeroką wiązką wpadają do wody i biegną przez nią aż na samo dno, oświetlając podwodny głaz. Światło pada równiutko, rozjaśniając zieleń wody i tworząc w niej niesamowite refleksy.

I znów, podobnie jak w Błękitnej Grocie mam wrażenie, że stoję przed magicznym portalem, który przeniesie mnie do innego świata. Choć może to raczej miejsce jak z pirackiej opowieści – gdy w odpowiednim dniu, o odpowiedniej porze spojrzysz na promień wpadający do groty, promień wskaże wejście do podwodnego skarbca pełnego zrabowanych kosztowności. Pomarzyć zawsze można 🙂

Podobno przez ten otwór co ambitniejsi również skaczą do wody. Przy nas nikt się nie odważył, a szkoda. Może mieli za duże brzuchy lub za szerokie ramiona – dziura wydaje się dość wąska.

Wypływając z groty trzeba tylko uważać na skoczków spadających z góry. Jedynym ostrzeżeniem, że ktoś będzie spadać są lecące niczym forpoczta klapki. Najpierw buty pac o wodę, kilka sekund później z nieco większym chluśnięciem ich właściciel. I taka przychodzi mi do głowy refleksja… Dlaczego wśród skaczących nie ma ani jednej kobity? Czy to odwieczna męska pogoń za adrenaliną? Czy po prostu głupota? A może biust uderzający o wodę za bardzo boli 😉 Nie będę sprawdzać.

Opuszczamy grotę udając się w stronę dzisiejszego miejsca noclegu. Czas postawić żagle. Przed nami kilka godzin na wzburzonym morzu, czyli to co tygryski lubią najbardziej, choć jeszcze o tym nie wiedzą 🙂

6 Replies to “Piekielne Wrota i Zielona Grota

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *