Pierwsze kroki w Słowenii – Jezioro Bled

Co warto zobaczyć w Słowenii?

Słowenia wpadła mi do głowy znienacka. W planie była Grecja, ewentualnie Sycylia, ale po przeliczeniu budżetu uznaliśmy, że wolimy tych kilka tysięcy złotych przeznaczyć na dalszą podróż w zimie. Tak na horyzoncie pomysłów wyrosła Słowenia, w wersji średniobudżetowej. Spakowaliśmy namiot, śpiwory i w sobotni poranek wyruszyliśmy w drogę.

Czechy, Austria. Non stop potworny upał. Najgorętszy weekend tego lata. Podobno w Polsce też. Termometr przez całą drogę pokazuje 37 stopni. Stan podgorączkowy 😉 Niebo idealnie czyste, aż do granicy słoweńskiej. Tam nagle na horyzoncie wyrastają czarne chmury, przecinane co chwilę błyskawicami. W ramach ograniczania wydatków decydujemy się na przejazd przez góry, aby ominąć autostradę. Winiety słoweńskie są ważne 7 dni, my planujemy zostać w Słowenii dwa dni dłużej, a winieta będzie nam potrzebna w drodze powrotnej. W pierwsze dwa dni będziemy więc omijać płatne drogi.

W górach wpadamy w samo centrum burzy! Pioruny, grad, ściana deszczu! A to wszystko na potwornie krętej drodze. Widoczność prawie żadna, co chwilę wpadamy w potoki płynące drogą. Niezbyt miłe powitanie 😉 Na szczęście po drugiej stronie gór już tylko lekko  siąpi.  Jest szansa, że uda nam się rozbić namiot na sucho.

Pierwszy przystanek na naszej trasie i zarazem pierwszy nocleg to okolice miejscowości Bled. Miejsce ku naszemu przerażeniu okazuje się słoweńskim Zakopanem. Krupówki w środku sezonu… Tysiące turystów, korek jak z Zakopanego do Poronina w długi weekend, komercja potworna. Zdecydowanie to nie miejsce dla nas! Szybko podejmujemy decyzję – jedziemy nad pobliskie Jezioro Bohinj, może tam będzie nieco spokojniej.

Jest już wieczór, powoli robi się ciemno. Nad Bohinj też sporo ludzi, ale już znacznie przyjemniej – jezioro przepiękne! Niestety jesteśmy tak zaaferowani szukaniem campingu, że zapominam zrobić choćby jedno zdjęcie 🙁 Trzeba będzie pojechać tam jeszcze raz 😉

Dopiero na trzecim campingu z kolei udaje nam się znaleźć miejsce. Wciskamy nasz namiot w trawiastą dziurę pomiędzy innymi namiotami i przyczepami. Samochód zostaje kilkadziesiąt metrów dalej. Niezbyt wygodnie, zero prywatności, ale na szczęście jesteśmy tu tylko na jedną noc.

Jeżdżenie po campingach mamy opanowane – objechaliśmy już tak pół Europy. Tym  razem jesteśmy naprawdę dobrze przygotowani – nowiutkie fotele i stół rodem z Decathlonu, dmuchane maty do spania. No właśnie… od zeszłego roku zdążyliśmy już zapomnieć jak cholernie niewygodne są te pieprzone maty… Przypominamy sobie o tym dopiero w środku nocy, gdy przy każdej próbie przewrócenia się z boku na bok a to biodro, a to bark wbija się boleśnie w ziemię. Najgorsze jednak przychodzi nad ranem… Równo o szóstej budzi nas potwornie głośne bicie dzwonów! Biją jak szalone! Mam wrażenie, jakbym spała na kościelnej wieży. Wieczorem nawet nie zauważyliśmy, że kościół jest tak blisko. Paranoja… Jedyny plus jest taki, że dzięki tej brutalnej pobudce mamy znacznie dłuższy dzień przed sobą 🙂

Idziemy na spacer nad bardzo malowniczą rzekę. Jej szum też budził nas przez całą noc 😉 Jemy szybkie śniadanie, składamy namiot i w drogę.

Przez przepiękną dolinę Bohinj jedziemy w stronę Bledu. Chcemy korzystając z wczesnej pory zobaczyć to miejsce zanim ponownie obsiądą je tłumy turystów.

Po drodze poznajemy pierwsze uroki Słowenii – urocze kościółki stoją tu w każdej dolinie, na każdym wzgórzu, nadając bajkowego charakteru widokom za samochodowym oknem. A góry… ech… cudne te Alpy Julijskie! Przejeżdżaliśmy już kiedyś przez nie, ale dopiero teraz oglądamy je naprawdę z bliska. W kolejnych dniach znajdziemy się w samym ich sercu. Już nie mogę się doczekać 🙂

Przed nami uroczy samochodzik, wypakowany po brzegi. Po drodze zobaczymy jeszcze kilka takich aut – garbusy, stare citroeny zapakowane po dach, a w nich młodzi ludzie przemierząjący Europę. Hipsterstwo pełną gębą. Ale urocze 🙂

Wreszcie docieramy nad Bled. Długo szukamy odpowiedniego miejsca do zrobienia zdjęć. Zaparkowanie samochodu choćby na moment graniczy z cudem. Wreszcie jednak udaje się. Widok wynagradza nieprzespaną noc – kościół usadzony na niedużej wyspie pośrodku jeziora. Pocztówkowy symbol Słowenii.

Za wyspą na wzgórzu zamek. Magiczne miejsce. Zdecydowanie warto je zobaczyć, ale…

Szkoda tylko, że wszystko jest tu tak bardzo komercyjne. Sami niejako przyczyniamy się do tego – jadąc z Polski do Bled, specjalnie dla tego widoku. Na szczęście wszystkie kolejne miejsca, które odwiedzimy w Słowenii będą już miały zupełnie inny charakter. A przynajmniej nam uda się je zobaczyć w całkiem przyjemny sposób, bez dzikich tłumów dyszących za plecami. To dopiero poranek drugiego dnia. Co będzie dalej?

To już w kolejnej notce – przepiękny Wąwóz Vintgar!

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *