Przełęcz Vrsic i Bovec – raj górskich szaleńców

Co warto zobaczyć w Słowenii?

Znad turkusowego jeziora wyruszamy w drogę przez Alpy Julijskie. Przed nami wyjazd z około 800 na 1611 m n.p.m. Droga liczy sobie w sumie ponad 40 serpentyn, każda z nich oznaczona jest numerem, wraz z podaną wysokością, na której właśnie się znajdujemy.

 Już po kilku zakrętach pojawiają się pierwsze widoki. Niestety w większości zasłaniają je drzewa, ale od czasu do czasu udaje nam się spojrzeć przez “okno”. To znaczy mnie się udaje, druga połówka patrzy tylko przed siebie, w skupieniu starając się utrzymać nas w zakrętach. Większość zakrętów zmienia bowiem nasz kierunek jazdy o 180 stopni.

 

My z trudem trzymamy się w fotelach, a tymczasem pod górę zasuwa całkiem sporo rowerzystów. Jedni szybciej, inni bardzo powoli, wszyscy tak samo zmęczeni, wszyscy wyglądają jakby właśnie utracili wiarę w sens życia. I cóż ich tak pcha pod tę górę?! No cóż, swoisty rodzaj masochizmu 🙂 I wbrew pozorom mówię to z ogromną dozą szacunku.

Dobrze, że w górach temperatura nie osiąga 37 stopni, tak jak w dolinach. Tu jest tylko 28 😉

Zatrzymujemy się na przydrożnym parkingu, aby spojrzeć na panoramę. To tak jakby wjeżdżać na Halę Gąsienicową w Tatrach (schronisko Murowaniec znajduje się 1500 m n.p.m.). Z jednej strony przyjemnie wywieźć dupsko samochodem, by obejrzeć takie widoki, z drugiej jednak, gdyby ktoś chciał puścić taką drogę przez Tatry udusiłabym go gołymi rękami.

Tu też jesteśmy na terenie parku narodowego – Triglavski Park Narodowy to jedyny taki park na terenie Słowenii. Nazwa pochodzi oczywiście od najwyższego szczytu – Triglav, 2864 m n.p.m. Wyjątkowa góra dla Słoweńców, odwołująca się do pradawnych słowiańskich wierzeń w boga Triglava. Góra na tyle ważna, że znalazła swoje odzwierciedlenie w herbie i na fladze Słowenii, stając się symbolem młodego państwa. Swoją drogą Triglav w herbie zdecydowanie przypomina nasze Trzy Korony z płynącym pod nimi Dunajcem 🙂

 

Wysoko ponad nami w skale prześwituje kamienne okno.

A teraz znajdźcie je na zdjęciu poniżej 🙂 Natura potrafi tworzyć niesamowite zjawiska.

W drogę! Zakręt numer 17, do przełęczy Vrsic jeszcze tylko 8 serpentyn i niecałe 200 metrów wysokości.  

Im wyżej, tym piękniejsze widoki. Szkoda, że większość zdjęć muszę robić w locie, bo droga jest tak wąska, że nie ma mowy o zatrzymaniu się na fotografowanie krajobrazu.

Wreszcie docieramy na Przełęcz Vrsic. 1611 m n.p.m. Dla porównania Śnieżka w Karkonoszach ma 1602 m.

 A na górze ledwo żywi kolarze. Po drodze minęliśmy co najmniej kilkunastu cyklistów – masochizm jest bardzo modny w Słowenii 🙂 Przekonany się o tym jeszcze kilka razy.

Oprócz kolarzy… mnóstwo samochodów! Na przełęczy samochody stoją gdzie popadnie – na parkingu, wzdłuż drogi, na niewielkim wypłaszczeniu i na stromiźnie. Te stojące na pochyłości pod koła mają podłożone kamienie, aby nie zsunąć się w dół.

Zostawiamy na chwilę nasze auto, wierząc, że ręczny wystarczy i oddajemy się podziwianiu widoków. Pięknie… choć przyznam szczerze, że widoki po drodze były znacznie bardziej imponujące. Niestety większości nie udało mi się złapać w obiektyw – leśne okna były zbyt małe.

Chwila zadumy nad pięknem świata… i czas w dół. Wprawdzie to wakacje, ale harmonogram mamy mocno napięty 🙂 Z doświadczenia wiemy, że nic tak nie zabija jak bezczynność i nuda.

Przed nami kolejne zakręty. Tym razem w dół. Nie ma wyjścia – do miejscowości Bovec, która jest naszym dzisiejszym celem prowadzi stąd tylko ta droga.

 Jadąc w dół widzę znacznie więcej niż podczas podjazdu. Druga półowka na moje “ochy” i “achy” reaguje raczej alergicznie – nadal nic nie widzi wpatrzony w kolejne zakręty 😉 Piękne jest życie pasażera 🙂

Zjeżdżamy w głęboką, wąską dolinę o bardzo stromych zboczach. Na szczytach królują skały, w dolinę opadają stoki pokryte lasem.

O ile jadąc pod górę mijaliśmy głównie rowerzystów, o tyle zjeżdżając w dół spotykamy znacznie więcej motocyklistów. Składają się w zakrętach, prawie dotykając asfaltu kolanami. Na jednej z serpentyn niestety trafiamy na wypadek – chwilę wczesniej motocyklista wypadł z zakrętu. Przeżył, ale konieczna była interwencja pogotowia. Mam nadzieję, że nie stało się nic poważnego. Na szczęście na tych zakrętach nawet wariaci nie są w stanie rozwinąć zbyt dużych prędkości.


Swoją drogą Słowenia jest mekką motocyklistów. Widzimy ich wszędzie, na drogach, na campingach, w górach, nad morzem. Znajomi, którzy byli wcześniej w Słowenii też w większości zwiedzali ją z dwóch kółek. Stosunkowo łagodny klimat i dostarczające wrażeń i adrenaliny kręte drogi przyciągają miłośników podróży jednośladem.

Biorąc jednak pod uwagę komfort jazdy zdecydowanie preferuję samochód 🙂 Szczególnie, gdy nawet Krzyś plącze się w zeznaniach – “za sto metrów zakręt w prawo, za 200 metrów zakręt w lewo”. “Prowadził Cię Krzysztof Hołowczyc.”

 

Trzeba łapać widoki póki są. Zanim na dobre zjedziemy w doliny.

Droga nadal prowadzi w dół, ale już znacznie spokojniej. Zatrzymujemy się znów na chwilę, aby spojrzeć za siebie – w miejsca, z których właśnie zjechaliśmy. Przejeżdżamy przez niewielkie miejscowości, aby dotrzeć do górskiego miasteczka – Bovca.

 Do Bovca dojeżdżamy wczesnym popołudniem. Miejsce okazuje się pełne niezwykle pozytywnej energii 🙂 Położone w kotlinie, us stóp słoweńskiego Matterhornu (tak mieszkańcy Bovca mówią o górze widoczej na zdjęciu poniżej po lewej stronie – rzeczywiście kształt łudząco podobny, tylko wysokość nie całkiem ta 😉 ) stanowi centrum sportów ekstremalnych! Otaczające Bovec góry, pobliska rzeka Socza i znajdujące się w samej miesjcowości lotnisko  sprawiają, że dla uzależnionych od adrenaliny Bovec jest rajem na ziemi. Paralotniarstwo, skoki ze spadochronem, kolarstwo górskie, wspinaczka, kajakarstwo górskie, canyoning, czy rafting – każdy pozytywnie zakręcony wariat znajdzie tu coś dla siebie.

My też przyjechaliśmy tu właśnie dlatego… na kolejny dzień umawiamy się właśnie na rafting! Będzie się działo! 🙂

A tymczasem znajdujemy przemiły camping o nazwie Vodenca, gdzie wszyscy są tak samo pozytywnie zakręceni 🙂 Starsi państwo na dachu samochodu wiozą rowery i kajaki górskie, wszyscy wokół suszą (a może raczej wietrzą) buty po górskich wędrówkach, z pewnością uzbierałoby się tu kilkaset metrów lin i spora liczba kasków do wspinaczki. Cudne miejsce! Ludzi niewielu, przestrzeni całkiem sporo. Po poprzednim campingu w okolicach Bled, gdzie powierzchni życiowej mieliśmy tyle ile zajmował namiot, tutaj czujemy się jak w luksusowym apartamencie.

Przed snem idziemy na spacer nad rzekę, zobaczyć po czym też przyjdzie nam jutro płynąć. Zdejmuję klapki, wchodzę boso do wody i… dosłownie wykręca mi kości! Woda jest lodowata! Reumatyzm murowany 😉

Rzeką płyną ostatni spóźnieni kajakarze. Słońce za moment skryje się za górami. Czas ułożyć się do snu, na jakże niewygodnej macie i śnić o tym co czeka nas kolejnego dnia… Rzeko! Przybywamy 🙂

Koniecznie przeczytaj o naszej przygodzie z raftingiem!

2 Replies to “Przełęcz Vrsic i Bovec – raj górskich szaleńców

  1. Wciąż to podkreślanie masochizmu, podczas gdy jazda rowerem dla nas rowerzystów to naprawdę większa frajda, niż sterczenie godzinami nieruchomo w samochodzie i lizanie świata przez szybę. Prawda, że tych wychwalanych widoków to mieliście tyle, ile zdążyliście uchwycić z samochodu podczas jazdy? A my możemy stanąć kiedy tylko zapragniemy i czuć prawdziwe powietrze, a nie klimatyzację… 🙂

    Nasze Julijskie plany rowerowe:

    http://www.znajkraj.pl/alpy-julijskie-na-rowerach

    Odłożone na kolejny rok, bo w tym wypadła Islandia. Oczywiście rowerem.

    Pozdrawiam! 🙂

    1. Szymon, z tym lizaniem świata przez szybkę zdecydowanie masz rację 🙂 Tyle, że dla mnie rower pozostaje miejskim środkiem lokomocji, w góry to jednak zazwyczaj na piechotę 😉 W dużej mierze dlatego, że kondycji na rowerowanie nie wystarcza… I stąd wrażenie, że każdy rowerzysta jadący pod górę uprawia masochizm – mnie by to po prostu bolało 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *