Przemierzając Krowodrzę

Tym razem moje dwa kółka zaprowadziły mnie w dawno nieodwiedzane okolice ulic Królewskiej i Kazimierza Wielkiego. Miejsca, które kojarzą mi się nieodłącznie z okresem liceum i studiów. Później zniknęły na dłuższy czas z mojej mapy Krakowa. Bez specjalnego powodu. Raczej zwykła kolej rzeczy – każdy etap w życiu ma swoich ludzi i swoje miejsca. Tak jak można spotkać kogoś po latach na ulicy, tak można dawne miejsce odwiedzić choćby w przelocie.
W Parku Krakowskim przyjemnie zielono, wiosna budzi się do życia. Wikipedia twierdzi, że na początku ubiegłego stulecia Park Krakowski był miejscem pełnym życia, z kawiarniami, basenem, kręgielnią, areną kolarską. Dziś trudno w to uwierzyć. Jedyne co rzuca się w oczy to wątpliwej urody abstrakcyjne rzeźby. W moim odczuciu przypominają nieco tablice nagrobne. Ale co tam, każdy ma swoje poczucie estetyki.
 
Ławeczki jak wszędzie zasiedlone przez matki z dziećmi i babcie w wnukami. Park Krakowski ma jednak również swój własny specyficzny motyw przewodni – ławki na których czwórkami cisną się mocno dojrzali przedstawiciele narodu. Bliżej Czarnowiejskiej na ławeczkach siedzą panie, ściśnięte jak kwoki na grzędzie, plotkując niemiłosiernie. Od strony Królewskiej z kolei panowie, w podobnej liczbie, wystawiają blade twarze do słońca. Co ciekawe panom chyba nieco wygodniej – skłania mnie to do refleksji, że na stare lata panie rozrastają się nieco bardziej.
Ponoć jedynym elementem pozostałym po Parku Krakowskim sprzed I wojny światowej jest sadzawka, oczywiście zmodernizowana całkiem niedawno. Kiedyś pływały w niej łabędzie. Teraz wody niewiele, a ptactwa żadnego nie uświadczysz. Mimo to jest naprawdę przyjemnie. I dość tłoczno. Jak za “moich czasów” sporo młodzieży – przed, po, a najpewniej w trakcie lekcji.
Przejeżdżam na drugą stronę Królewskiej, odwiedzić Alejki Grottgerowskie. Chyba jakiś dobry duch prowadzi mnie w tamte strony, bo spotykam dawno nie widzianą koleżankę. Spotkanie okazuje się ważne. W kilku zamienionych zdaniach poruszamy zaskakująco istotne sprawy i to co słyszę jest jak ciepły letni deszcz kapiący na małą roślinkę zmiany, która od dłuższego czasu kiełkuje w mojej duszy (rozpoetyzowałam się). Dziękuję.
Okolica bardzo podobna do Osiedla Oficerskiego. Równie piękne rozłożyste stare wille z kipiącymi zielenią ogrodami. Podobna cisza i złudne wrażenie, że życie płynie powoli. Podobnie wiele magnolii. Mogłabym tu kiedyś zamieszkać.
Na Alejkach kilku chłopców z piłką do nogi zmierza w stronę boiska. Na oko dwunastoletni… głośno rozmawiają o funduszach europejskich i ile procent dofinansowania można z nich uzyskać! Signum temporis. A obok pomnik upamiętniający rozstrzelanie 20 osób przez Hitlerowców w 1943 roku. Smutne… ale pozostaje się cieszyć, że żyjemy w jak na razie spokojniejszych czasach.
Kawałek dalej plac z przyrządami treningowymi – siłownia na świeżym powietrzu. Słyszałam o takich miejscach w miejscowościach uzdrowiskowych, na przykład w Muszynie, ale nie wiedziałam, że w Krakowie też mamy takie wynalazki. Podoba mi się ten pomysł. Jeśli tylko rzeczywiście służy do celu w jakim został stworzony, a nie jako ławki do wieczornego picia piwa przez okolicznych meneli, to jestem jak najbardziej za.

Kolejny zadbany ogródek działkowy. Wielobarwne kwiatki cieszą oko. I kapliczka. Tym razem nie zapomniana, a wyraźnie często odwiedzana.

Przejeżdżam do końca alejkami i wyjeżdżam w stronę Kazimierza Wielkiego. Mój wzrok przykuwa ogromna łopata. Reklama Ogrodu Łobzów, dużego sklepu ogrodniczego na terenach starych ogrodów królewskich. Wygląda w tym miejscu nieco absurdalnie, jakby wbita w ziemię przez gigantycznego ogrodnika. Ale niewątpliwie przyciąga uwagę.
Przy Kazimierza Wielkiego dom na sprzedaż… Piękna stara willa! Fascynują mnie takie miejsca. Patrząc na stare mury zaniedbanego domu myślę o tym, jak musiało wyglądać w nim życie przed wojną. Wyobrażam sobie eleganckie panie w powiewnych jasnych sukniach, dzierżące w dłoniach przykrytych koronkowymi rękawiczkami obowiązkowe białe parasolki i wykwintnych dżentelmenów we frakach, służących im ramieniem. Przechadzają się dystyngowanym krokiem po ogrodach, prowadząc nic nieznaczące uprzejme konwersacje. Tak wiem, naczytałam się za dużo powieści.

A dalej… proza życia. Łatanie pozimowych dziur w asfalcie i dowód na to, że w Polsce wszyscy są od zarządzania, a niewielu od roboty…

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *