Skałka, Kazimierz, upał i smakowita ochłoda

Nad Wisłą jestem bardzo częstym gościem. Kościół na Skałce wobec tego widzę równie często – z prawej strony, z lewej strony, z prawego brzegu Wisły, z lewego brzegu Wisły, z daleka, z jeszcze dalsza, ale nigdy z bliska. To kolejne z tych miejsc, w których nie byłam od wielu, wielu lat…

 

Tym razem więc postanawiam zwiedzić ogród kościoła Paulinów. Tylko jak tam się dostać? Chyba jest jakaś furtka od strony Wisły, ale ambitnie postanawiam wejść główną bramą. Szukając wejścia wjeżdżam w ulicę Paulińską i jadę wzdłuż murów. Na rowerze, oczywiście pod prąd. Przydałby się kontrapas 😉 Żadnego wejścia nie znajduję, skręcam więc w prawo w Augustiańską i jeszcze raz w prawo w Skałeczną, wiedziona intuicją (właściwy azymut) i dedukcją (w tę ulicę wjeżdża najwięcej meleksów z turystami).

Wyjeżdżam zza rogu, a tam… gigantyczny gotycki kościół. No dobrze, muszę się przyznać, w tych stronach bywam niezmiernie rzadko. Po drugiej stronie ulicy Krakowskiej jestem nieco bardziej obeznana, za to uliczki bliżej Wisły to dla mnie zupełny labirynt i zagadka. Tymczasem okazuje się, że zanim dotrę na Skałkę trafiam na olbrzymi kościół Augustianów (nie wiedziałam nawet, że w Krakowie taki kościół istnieje).

Gmaszysko wydaje się takie wielkie, bo po pierwsze wielkie rzeczywiście jest, a po drugie stoi pośród kamienic, nad którymi zdecydowanie góruje. Robi niesamowite wrażenie, jakby zupełnie nie pasował w tym miejscu. A przecież stoi tu od XIV wieku! Choć wygląda na to, że nie tylko ja odniosłam wrażenie, że w tym miejscu nie pasuje. Uwzięła się na niego zarówno przyroda – powodzie, dwa trzęsienia ziemi (kto widział trzęsienie ziemi w Krakowie?!), jak i ludzie – Szwedzi zrobili z niego szpital, Autriacy skład broni i siana. Nawet w XX wieku nie było lżej – Niemcy zamknęli braci Augustianów w obozach koncentracyjnych, a komuniści po wojnie rozwiązali zakon. Augustianie powrócili do Polski dopiero w 1993 roku.

Dzisiaj kościół wygląda jak nowy, a w ogrodzie przy nim rosną róże świętej Rity, patronki spraw beznadziejnych. Wygląda na to, że Augustianie wreszcie wybrali właściwą patronkę dla swojej pechowej świątyni 😉

Obejrzane, przeczytane, sfotografowane, w drogę. Przejeżdżam mini-tunelem na Skałecznej, mijając oryginalnego meleksa. Pojazd, sceneria i kolorystyka nieco włoska – z nieba leje się żar, czuję się więc prawie jak w Toskanii 😉

Na końcu ulicy wreszcie znajduję tak długo poszukiwaną bramę kościoła na Skałce. Środek tygodnia, przedpołudnie, upał nieziemski – dzięki temu turystów jak na lekarstwo.

 

 

Przechodzę przez bramę, pierwsze wrażenie – czuję się nie jak na kościelnym dziedzińcu, ale w pałacowym ogrodzie. Na środku w zagłębieniu sadzawka otoczona murem. Zejść można do niej po schodach, na końcu których na spragnionych czeka woda świętego Stanisława, zdatna do picia i wysokozmineralizowana. Jest tak potwornie gorąco, że z przyjemnością próbuję tego smakołyku… hmmm… pijałam już lepsze trunki w swoim  życiu. Trąci nieco zepsutymi jajami, zupełnie jak Zuber z Krynicy (kto próbował, ten wie o czym mówię, kto nie próbował, niech lepiej nie próbuje 😉 ).

Święty Stanisław stoi na  środku sadzawki i zaprasza do spożywania wody. Ma wszystkie członki, choć jak głosi legenda Bolesław Śmiały nakazał je poucinać (niektórzy twierdzą, że zrobił to własnoręcznie). Wygląda na to, że do pomnika pozował jeszcze przed poobcinaniem 😉 W każdym razie choć Skałka była świadkiem straszliwych scen, dzisiaj miejsce jest wyjątkowo spokojne, jakby zaspane. Może to przez ten upał.

Za barokową sadzawką znajduje się Ołtarz Trzech Tysiącleci, zbudowany w 2008 roku. Wcześniej w tym miejscu stawiano ołtarz polowy, na potrzeby procesji świętego Stanisława, która co roku wędruje z Wawelu na Skałkę, a także przy okazji wizyty papieża. Ojcowie Paulini wybudowali reprezentacyjny ołtarz, aby zapewnić godne miejsce dla tego typu uroczystości, a przy okazji można tu na przykład  organizować koncerty muzyki sakralnej.  Ołtarz otaczają figury świętych związanych ze Skałką (św. Stanisław oczywiście), z Krakowem (Jan Paweł II, siostra Faustyna) lub z zakonem Paulinów.

Spojrzenie na barokowy kościół. Wejście po schodach z dwóch stron znów bardziej kojarzy mi się z posiadłością magnacką, niż ze świątynią. No cóż, barok pełną gębą. Kusi mnie, żeby zajrzeć do środka, ale nie bardzo mam gdzie zostawić rower. Promocja zdrowego trybu życia tutaj jeszcze nie dotarła – stojaków brak 😉

Zresztą jak na jeden dzień to o kościołach było aż nadto. Niestety, mieszkając w Krakowie nie da się ich nie zauważać, nawet będąc tak mało-kościółkowym jak ja. Niezależnie od poglądów trzeba tym budowlom przyznać jedno – niewątpliwie upiększają krajobraz Krakowa.

Uff, jak gorąco! Z zachodu nadciąga burza, widać już ciemne chmury, słychać burzowe mruczenie.

Wracam ulicą Skałeczną, przejeżdżając obok grupki młodych chłopaków. Słyszę tylko fragment rozmowy “i wiesz, to potem skręcasz, podpalasz i się zaciągasz…”. Wymiana niezbędnych doświadczeń w toku 😉

Puff, jak gorąco! Czas znaleźć miejsce, gdzie można wypić coś chłodnego, odpocząć od upału i schować się przed deszczem.

 

Przejeżdżam przez ulicę Krakowską. Zatrzymuję się na moment na Placu Wolnica i spoglądam na czarną chmurę wiszącą nad budynkiem dawnego Ratusza. Od zakończenia II wojny mieści się tu Muzeum Etnograficzne. Kolejne miejsce na mojej liście “do odwiedzenia”.  Na placu rozkładane są kramy – wygląda to bardzo podobnie jak na Rynku. Kiedyś, gdy Kraków i Kazimierz były osobnymi miastami te miejsca pełniły podobną funkcję, skojarzenie jest więc jak najbardziej na miejscu.

Burza mruczy coraz głośniej, powietrze robi się duszne i wręcz gęste. Jadę dalej.

Przemierzam uliczki Kazimierza – Bożego Ciała, Miodowa, Podbrzezie i wreszcie docieram do celu. Na rogu Berka Joselewicza i Brzozowej wpadam w chłodne objęcia Przylądka Dobrej Nadziei. Cieniste wnętrze, przyjemny chłód zatrzymany przez grube mury kamienicy – tego mi trzeba w ten upalny parny dzień.

Zamawiam Szakalakę. Co to takiego? Gęsty szejk na bazie zielonej herbaty, banana i kiwi. Zapewne jest w nim jeszcze jakiś magiczny składnik, bo szejk smakuje zabójczo pysznie! Menu jest pełne podobnych wynalazków. Trudno się zdecydować, którą pyszność wybrać 🙂

 

Mogłabym tu siedzieć godzinami, sącząc coraz to nowe afrykańskie herbaciane smakołyki. Do tego fajka wodna i pełen chillout.

Niestety tym razem nie mam czasu na takie przyjemności. Burza chyba przejdzie bokiem, czas wracać do domu. Flokiemu też należy się dziś spacer 🙂

5 Replies to “Skałka, Kazimierz, upał i smakowita ochłoda

  1. Sympatyczna wycieczka i ciekawy lokal. Zastanowił mnie nieco wystrój wnętrza. Właściwie to meble… Jak się tam siedzi?:) Może tak spoczywa na pół-leżąco? Czy po turecku?:)
    Pozdrawiam

    1. siedzi się bardzo wygodnie 🙂 ławy zrobione z palet, siedziska na wysokości nieco powyżej kolan. pełen komfort 🙂 a kto ma ochotę się położyć – droga wolna 🙂

  2. Jak zawsze pięknie opowiedziane. Zgłoszę się do Ciebie, jak będziemy wyjeżdżać w góry – podpowiesz co jeszcze będę mogła odwiedzić. Pozdrawiam Cudowną Przewodniczkę!

  3. Twoja fotografia Ołtarzu Trzech Tysiącleci bardzo mnie zaciekawiła: obiekt przypomina angielski Stonehenge. Być może to nawiązanie do neolitu sprawia, że nowoczesność obiektu, mimo otoczenia z zupełnie innej epoki, świetnie pasuje do miejsca. Pozdrawiam i przełykam ślinę, na myśl, co Konsumowałaś w “Przylądku Dobrej Nadziei” – W.P.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *