“To już nie komuna, a jeszcze nie kapitalizm”. Trzy gwiazdki po ukraińsku.

Po dniu pełnym wrażeń (dojazd pod Pikuj, wejście na Pikuj, zwiedzanie Mukaczewa) nareszcie docieramy do upragnionego miejsca noclegu. Wszyscy marzymy tylko o zimnym piwie, gorącej kąpieli, smacznej kolacji, jeszcze jednym zimnym piwie i miękkim łóżku. W takiej kolejności.

Gdy podjeżdżamy pod hotel naszym oczom ukazuje się to…

 

Trzygwiazdkowy hotel Inturist Zakarpacie w Użhorodzie. Betonowy moloch, którego fasada pod czarnymi zaciekami skrywa wystające gdzieniegdzie ślady szarawego tynku. Z zewnątrz wygląda na dawno opuszczony. Jakby od dwudziestu lat nikt poza narkomanami i bezdomnymi nie przekroczył jego progu.

Przekraczamy drzwi wejściowe i na moment robi się jakby lepiej. Przy czym “jakby” to słowo klucz. “Marmurowe” posadzki  w typowo socjalistycznej estetyce, ale w końcu w Polsce słynny Gołębiewski w Wiśle ma podobny wystrój 😉 Problem jedynie w tym, że w tym hotelu wyłączono większość świateł. Oszczędność posunięta do granic absurdu. Niemrawe światełko rojaśnia tylko recepcję, reszta holu tonie w egipskich ciemnościach. Pobieramy klucz i po kilku chwilach poszukiwania windy wyjeżdżamy na dziewiąte piętro. Na szczęście winda jest względnie nowa i należy do jednego z tych niewielu pomieszczeń, w których światło się świeci.

Kantorek pani etażowej. Kto to taki ta etażowa? Według Słownika Języka Polskiego “w byłym Związku Radzieckim kobieta mająca pod opieką jedno przypisane sobie piętro w hotelu dla cudzoziemców”.  Czyli trafiliśmy we właściwe miejsce, w końcu jesteśmy cudzoziemcami. Na każdym piętrze małe biureczko, przy którym zapewne w czasach świetności tego miejsca stała uśmiechnięta hoża dziewoja oficjalnie służąca pomocą, a nieoficjanie prowadząca dyskretną inwigilację wrogiego elementu zza żelaznej kurtyny.  Dziś po świetności, dziewoi i Związku Radzieckim pozostało jedynie biureczko.

Wchodzimy w korytarz. Pełne zaciemnienie. Ani jedna lampa nie działa. Mam w ogóle wątpliwość, czy jakakolwiek ostała się od wizyty ostatniego gościa w tym miejscu, czyli od jakichś dwudziestu lat.

Na końcu widać światełko w tunelu, jednak do naszych drzwi jego blask nie dociera. Po omacku odnajdujemy dziurkę od klucza i przekręcając klucz ozdobiony ciężką drewnianą gruszką z numerem, której nie da się upchać do żadnej kieszeni, wchodzimy do tylko lekko zalatującego stęchlizną pokoju. Dwójka. Komfortowo.

Pierwsze wrażenie niezłe. Udało nam się zapalić lampę. Jedną z trzech, reszta nie działała, ale dobre i to. W jej ciepłym świetle zrobiło się nawet jakby, nie zawaham się użyć tego słowa, przytulnie. Biednie, skromnie, ale akceptowalnie. Jedyne co bym zmieniła to ten eufemistycznie mówiąc “zapach”…

Bliższe spojrzenie na pokój nie jest już tak optymistyczne. Fotel stojący w kącie pod lampą wygląda, jakby go ktoś specjalnie na tę okazję wyciągnął ze śmietnika. Obszarpane podłokietniki, rozdarte poszycie siedzenia… Lepiej, gdyby go tu w ogóle nie było. Zupełnie nie rozumiem, po co trzymają tutaj takie paskudztwo. Odpowiedź jednak zapewne jest prosta. Z każdą chwilą narasta we mnie przeświadczenie, że w tym hotelu bardzo dawno nie było żadnego gościa. Choć wytarte oparcia świadczą o częstym używaniu mebla w przeszłości, to jednak ta przeszłość wydaje się dziś bardzo odległa.

Czas odetchnąć świeżym powietrzem. Jest i balkon, luksus. Widok… trochę jak w Nowej Hucie, nie obrażając Nowej Huty oczywiście. Drzwi od balkonu zamknąć się nie da. Całe szczęście, że dotarliśmy tu w czerwcu, gdy noce są gorące.

Nieco bliższe spojrzenie na otaczające budynki. Widząc otaczającą biedę robi mi się wręcz głupio z powodu wszystkich komentarzy. Ale tylko na chwilę.

Rzut okiem na łazienkę. O zgrozo… Na suficie grzyb. Nie w jednym miejscu, raczej na większości powierzchni. Kafelki nie zmieniane od czasu wybudowania hotelu. Miejmy jedynie nadzieję, że czyste. Jak wiadomo nadzieja matką głupich. Prysznica brak, to znaczy jest w wannie, ale brak do niego jakiegokolwiek uchwytu o zasłonce nie wspominając (może lepiej, o jedno siedlisko grzyba mniej). No cóż, zachlapiemy całą łazienkę biorąc kąpiel.

Odkręcam kurek. Zimna. Czekam chwilę, może ciepła musi dopiero dopłynąć na nasze dziewiąte piętro. Po trzech minutach nadal zimna. Po pięciu bez zmian. Po dziesięciu dochodzę do wniosku, że odległość od kotłowni nie ma tu większego znaczenia. Ciepłej wody po prostu brak.

Po całym dniu wędrowania i podróżowania autokarem po prostu się kleję. Nie mogę wytrzymać sama z własnym smrodem. Każdy milimetr kwadratowy skóry woła o kąpiel! Cóż, odważnie wchodzę do wanny i z całych sił starając się powstrzymać rodzący się w gardle krzyk polewam się lodowato zimną wodą. Próbuję sobie wmówić, że jest tylko chłodna, ale to tak jakby stwierdzić “na Antarktydzie temperatury bywają niskie”. Woda jest po prostu kur%#$ko lodowata! Ociekając zimną wodą, lekko obmyta, z czystymi włosami wychodzę z wanny i dopiero wtedy uzmysławiam sobie, że weszłam tam na bosaka. Już wyobrażam sobie te chmary grzybów atakujących moje stopy. Trzeba będzie po powrocie zadziałać leczniczo. Na wszelki wypadek.

W tym momencie słyszę pukanie do drzwi. Otwieram owinięta ręcznikiem i ociekająca wodą. Koledzy z sąsiedniego pokoju.

– Macie ciepłą wodę?

– Nie – odpowiadam, szczękając zębami na samo wspomnienie lodowatej kąpieli.

– No właśnie my też nie. O, ale macie światło!

Okazuje się, że w sąsiednim pokoju nie ma żadnej działającej lampy. A raczej żadnej działającej żarówki. Wszystkie przepalone. Wygląda na to, że nam i tak się udało 😉

Lekko obmyci schodzimy na kolację. Umieramy z głodu, jesteśmy więc skłonni zjeść wszystko. Jedzenie jest zaskakująco akceptowalne. Miła niespodzianka.

Jadalnię dla nas zorganizowano w sali konferencyjno-balowej. Wyobrażam sobie jakie imprezy musiały odchodzić na tych sofach obitych skajem 😉 Kawior podlewany szampanem, wódka lejąca się strumieniami. Socjalistyczny przepych pełną gębą.

Po kolacji spacer do recepcji w celu złożenia reklamacji wodno-elektrycznej. Relamacja przyjęta. Tylko co z tego – palacza w kotłowni nie ma, ma dziś wolne. Ciepłej wody nie będzie.

Schodzimy do hotelowego baru, gdzie za śmieszną kwotę nabywamy wino czerwone o wdzięcznej nazwie Bastardo 🙂 Piwko też jest. Dostępne w podobnie sympatycznych pieniądzach 🙂 To niewątpliwy plus Ukrainy – czujemy się tu bogaci jak Norwegowie przyjeżdżający do Krakowa 😉

W barze poza naszą grupą dosłownie kilka osób. W tle leci meczyk, wszak to sam środek mistrzostw świata. Ściana baru nagle rozbłyska mieniącymi się girlandami światełek w najbardziej wyszukanych dyskotekowych kolorach. Oczopląs murowany… Jesteśmy zbyt mało asertywni by poprosić o ich wyłączenie.

Wtem… otwierają się szklane drzwi i do środka wtaczają się trzy obfite, mocno wyeksponowane biusty, poprzedzające wyjątkowo skąpo odziane właścicielki. Od progu cel wizyty tych trzech pań jest jasny – jak co wieczór zamierzają realizować najstarszy zawód świata. Widok mógłby być zapewne dla niektórych pociągający, gdyby nie to, że panie ten sam zawód wykonywały jeszcze za czasów Gorbaczowa. Na dodatek średnia waga oscyluje wokół setki… Balerony ud wylewają się ze zdecydowanie zbyt krótkich spódniczek w panterkę. Tlenione blond włosy upięte w misterne koki, makijaż widoczny z drugiej strony ulicy. A jednak panie znajdują amatorów swoich wdzięków. Kompletnie pijany jegomość wydaje się w pełni usatysfakcjonowany jakością proponowanych usług.  Cóż, być może tak właśnie procentuje doświadczenie.

Zniechęceni towarzystwem dopijamy trunki i idziemy się wyspać. Dzień zaczął się bladym świtem zatem drzemka staje się powoli niezbędna. Wzdragam się przed położeniem w hotelowej pościeli, ale nie bardzo mam wyjście. Pościel wydaje się jednak czysta, świeżo wyprana i wykrochmalona, więc jedyne co mi grozi to spacery karaluchów po każdej nie zakrytej części ciała. Omotana kocem obleczonym w pościel (kołdry nie ma, ale w Anglii też spotkałam sie z takim systemem, więc nie oburza mnie to zbytnio), zamykam oczy na najbliższych kilka godzin.

Pobudka, szybkie mycie w nadal zimnej wodzie, pakowanie plecaka i marsz na śniadanie. Śniadanie, to brzmi dumnie. Oprócz tego co na zdjęciu zaserwowany został omlet. Zimny oczywiście.

Napojów nie przewidziano. A przynajmniej nie w czasie posiłku. Dopiero gdy kończymy jeść pojawiają się kawy. Serwowane w papierowych kubeczkach “espresso” wzbudza ogólny rechot na sali. Hotel w którym nie ma filiżanek? No cóż, w zasadzie nie powinno nas tutaj już nic dziwić.

 

Na szczęście po śniadaniu wyjeżdżamy. Na drugie szczęście również po śniadaniu pojawia się… ciepła woda! 🙂 Palacz się obudził. Z przyjemnością myjemy zęby.

Na pożegnanie rzut okiem na obowiązkowe matrioszki. Jedziemy zwiedzać Użhorod. Po tym co widzieliśmy dotychczas zastanawiamy się, czy w ogóle ma to jakikolwiek sens.

Ostatnie spojrzenie na Inturist Zakarpacie. To miejsce na długo zostanie w mej pamięci 🙂 Zdarzało mi się spać w różnych warunkach. Na kempingach, w samochodzie, na trawie, przy ognisku, w bacówce bez wody i prądu, na balkonie, na podłodze, pod stołem. Ale żadne z tych miejsc nie wywarło na mnie takiego wrażenia jak ukraiński hotel trzygwiazdkowy. Ech… przynajmniej jest co wspominać 🙂

A na koniec jeszcze magia fotografii… Tak wygląda Inturist na zdjęciach.  Przyjemnie, prawda? 🙂 Nigdy nie wierzcie fotografiom!

 

A tutaj możesz obejrzeć filmik z Zakarpacia przygotowany przez zabieszczaduj.pl

P.S. Nieco przypadkowym, acz mimo to zasłużonym ojcem tytułu tej notki jest autor jednego z moich ulubionych blogów: http://pasinski.blog.pl/ 🙂

 

 

One Reply to ““To już nie komuna, a jeszcze nie kapitalizm”. Trzy gwiazdki po ukraińsku.”

  1. Droga Marto!
    Boję się o Ciebie. Im dalej, tym większy horror cywilizacyjny. Odnoszę wrażenie, że ta Twoja eskapada na Ukrainę to jakiś survival. Mam nadzieję, że Dożyjesz powrotu i prócz atrakcji turystycznych nie Będziesz musiała zaliczyć atrakcje tamtejszej służby zdrowia (małe podtrucia, drobne salmonelle, płukania żołądka). Trzymam kciuki. Z drugiej strony w “Inturist Zakarpacie” Mogłaś się poczuć jak Jack Nicholson w hotelowej pustce w “Lśnieniu” Kubricka.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *