Użhorod. Urokliwa stolica Zakarpacia.

Na zakończenie poznawania ukraińskiego Zakarpacia zwiedzamy Użhorod. Po dotychczasowych doświadczeniach i przebudzeniu w obskurnym  hotelu Inturist nie mamy zbyt wygórowanych oczekiwań. W zasadzie nie mamy już żadnych oczekiwań poza postojem w supermarkecie 😉

Parkujemy w pobliżu centrum i rozpoczynamy spacer po mieście wśród mocno zaniedbanych budynków. Po kilkuset metrach docieramy do rzeki. I tu, co ciekawe, powoli zaczynamy być znów zainteresowani zwiedzaniem. Rzeka Uż. Chyba najkrótsza znana mi rzeka, w której na dodatek można zrobić aż dwa błędy ortograficzne 😉 Spokojnie sunie przez centrum, sprawiając, że miasto z chwili na chwilę robi się coraz ładniejsze i ciekawsze.

Woda spokojna, gdzieniegdzie poprzecinana  żyłkami amatorów wędkowania. Stoją po pas w wodzie odziani w gumowe buty sięgające po pachy. Zawsze zastanawiam się co w tym może być przyjemnego 😉

Po drugiej stronie rzeki wzrok przykuwa ciekawy budynek, w złocisto-szkarłatnych kolorach. Zmierzamy w jego kierunku.

Przechodzimy przez most. A na moście – nowa świecka tradycja. Jeśli jesteście zakochani wyryjcie na kłódce swe imiona lub chociaż inicjały, powieście kłódkę na moście, a kluczyk wrzućcie do rzeki, aby nikt nigdy go nie wyłowił i tym samym aby wasza miłość została przypieczętowana na wieki. Naiwni 😉 Do Użhorodu ta tradycja też dotarła. Ale takich kłódek jak tutaj próżno byłoby szukać w Krakowie. Obok zwyczajnych skromnych kłódeczek królują ogromne rzeźbione serca. Niektóre osiągają doprawdy zadziwiające rozmiary. Czy to ładne? Sami oceńcie 😉

 

 

 

 

Ciekawy budynek po drugiej stronie rzeki okazuje się starą synagogą, później przerobioną na filharmonię. Nie tylko nam się spodobał – okupują go jaskółki, które w każdym możliwym załomie murów przykleiły swoje niewielkie gniazdka.

 

 

 

 

Główną ulicą zmierzamy do centrum stolicy Zakarpacia. Dla nas to Zakarpacie, bo znaduje się po drugiej stronie łuku Karpat. Dla narodów z południa to w zasadzie “Przedkarpacie”. Tubylcy stosują jednak nomenklaturę przyjętą również w Polsce.

Miasteczko nie ma tak szerokich ulic jak Mukaczewo i może właśnie dlatego wydaje mi się znacznie bardziej przytulne. Spacerujemy wąskimi uliczkami oglądając w większości ładnie odnowione kamienice. Miasto od zawsze było wielokulturowe – oprócz Ukraińców pełne Rosjan, Węgrów, Słowaków, Niemców, Żydów, Romów. Przed II wojną światową w Polsce używana była węgierska nazwa miasta – Ungvar. Dziś ta wielokulturowość jest może nieco mniejsza, ale jej ślady pozostały widoczne w architekturze.

 

 

 

 

 

 

 

Ponoć w tej bramie mieści się wyśmienita winiarnia. Po skosztowaniu wina w Mukaczewie chętnie sprawdziłabym i to użhorodzkie. Wygląda na to,  że Zakarpacie winem płynie. Niestety na degustację jest nieco za wcześnie. Nie, nie dla nas. Dla właścicieli 😉

Wino jednak udaje nam się nabyć w pobliskim sklepie. Na degustację przyjdzie czas po powrocie. Albo (za sprawą sympatycznych sąsiadów z siedzenia obok) w trakcie powrotu, jak pokazują kolejne godziny 😉 Piękne butelki idealne na flakony docierają jednak do Polski.

 

Jak wszystkie miejsca, które widzieliśmy dotąd na Ukrainie tak i Użhorod jest pełen sprzeczności i kontrastów. Obok pięknie odrestaurowanych kamieniczek starego miasta straszy potworek – pamiętające socjalistyczną świetność kino Użhorod. Wygląda na zamknięte. U nas też były takie kina. Gdzieniegdzie nadal pewnie działają.

A w wąziutkiej niepozornej zapomnianej uliczce – Apple Shop. Signum temporis.

Włócząc się po mieście docieramy pod dawny kościół jezuitów, który po kasacji zakonu został przekazany na katedrę greckokatolicką.

Podchodzimy bliżej katedry. Z każdym krokiem coraz piękniej słychać chór śpiewający w jej wnętrzu. Właśnie odbywa się nabożeństwo, nie uda nam się więc wejść do środka. Z przyjemnością słucham niezwykle pięknie zgranych głosów. Coś czego w naszych kościołach zazwyczaj usłyszeć nie można.

Przechodzimy przed katedrą i zmierzamy uliczką w górę. Wyszliśmy z samego centrum. Od razu to widać. Znów pełno kontrastów. Pod kościołem mercedesy, a obok Cyganka w domowych kapciach i w chuście na głowie.

 

 

 

 

Większość budynków nie widziała remontu od bardzo dawna. Obdrapane, zaniedbane. Ale przy tym wyjątkowo urokliwe. Może to kwestia tych wąskich brukowanych uliczek, które pną się lekko pod górę ocienione drzewami wyrastającymi z niewielkich klombów. Może to za sprawą niskiej zabudowy, która nadaje wszystkiemu niezywkle uroczy charakter. To jedno z tych miasteczek, w których nie tyle podziwia się zabytki, ale w których można poczuć duszę miejsca. Zatrzymaną w murach historię.

Mijając motoryzacyjne cudeńka ( 😉 ) docieramy pod zamek.

XVI-wieczna twierdza (choć znalazłam również inne informacje o pochodzeniu tej budowli) wybudowana na wzgórzu, otoczona jest do dziś świetnie zachowanymi murami.

Próbujemy wejść na dziedziniec, jednak zostajemy grzecznie wyproszeni. Z kolei zapraszają nas do zwiedzenia skansenu obok zamku. Nie mamy jednak na to czasu. Kilka zdjęć murów obronnych i dalej przed siebie.

Okrążamy centrum miasta z drugiej strony, przemykając przez kolejne malownicze ulice.

 

 

 

 

 

 

 

 

Wybłagana chwila wolnego czasu! 🙂 W mniejszej podgrupie docieramy na targ. A tam mnóstwo świeżutkich owoców, porzeczki, maliny, mniam. Wyglądają tak smakowicie, że chciałoby się skonsumować je na miejscu. Szczególnie w tym upale. Potrzebna nam jakaś ochłoda.

 

Kolejna perełka motoryzacyjna. A w zasadzie dwie perełki za jednym zamachem 🙂

Skwar doskwiera nam coraz bardziej. Znajdujemy bardzo sympatyczną knajpkę, z cudnie zimnym piwem. Ukraińscy przechodnie dziwnie się na nas patrzą – z daleka widać, że jesteśmy obcokrajowcami. Robimy tyle hałasu co Rosjanie na Krupówkach. A gdyby ktoś  miał wątpliwości co do naszej narodowości pod stołem znajdzie jej niezbity biedronkowy dowód 😉 Co ciekawe reklamówka należy do jedynej w kaszym gronie… Ukrainki 🙂

 

 

 

 

 

 

 

Sączymy zimne piwko, niektórzy przekąszają małe conieco, tymczasem kilkadziesiąt metrów od nas na ulicy siedzi kobieta. Omotana czarnymi łachami klęczy na chodniku i zbiera kopiejki do emaliowanego garnka. Wrzucić, nie wrzucić?  Nie. Za dużo naoglądałam się programów o sposobach wyłudzania pieniędzy przez Romów. Dobrze, że tu przynajmniej nie ma małego dziecka.

 

 

Tymczasem na mur po drabinie wspina się latarnik. Jak sto lat temu, tak i dziś pilnuje ulicznych świateł. Takich naściennych rzeźb w Użhorodzie jest więcej. Dodają miastu wiele uroku.

Zmierzamy spacerem z powrotem w stronę rzeki. Przemykamy obok malarza uwieczniającego Uż i znanym nam już mostem wracamy do autokaru.

Przed nami kilka godzin jazdy do Polski przez Słowację, od której dzieli nas raptem kilka kilometrów. Użhorod znajduje się na ukraińsko-słowackiej granicy. Zostajemy bardzo szczegółowo skontrolowani i po mniej więcej dwóch godzinach spędzonych na przejściu wracamy w objęcia Unii Europejskiej.

Cieszę się, że miałam okazję odwiedzić Ukrainę. Choć pewne sprawy tu mnie smucą, inne śmieszą, jeszcze inne irytują to widzę niesamowite piękno tego kraju. Skoro tak oczarował mnie ten skrawek, leżący najbliżej Polski – reszta, czyli ogromna Ukraina z pewnością jeszcze bardziej mi się spodoba. Wiem, że na pewno tu wrócę. Mam tylko nadzieję, że sytuacja polityczna na to pozwoli.

A tutaj możesz obejrzeć filmik z Zakarpacia przygotowany przez zabieszczaduj.pl

6 Replies to “Użhorod. Urokliwa stolica Zakarpacia.

  1. Pięknie Pokazałaś to miasto: z jednej strony zapóźnienie cywilizacyjne, z drugie świadomość tego i ze słabości chęć uczynienia swego atutu. Mam nadzieję, że swoją wyjątkowość w pędzie do nowinek Użhorod nie zatraci. Przy okazji oddycham z ulgą, że żadne więcej “luksusy hotelowe” i nieszczęścia sanitarno-epidemiologiczne Cię nie spotkały. Pozdrawiam – W.P.

  2. Dzięki za relację, miło poczytać cos jeszcze oprócz wikipedii (która jak jest każdy widzi).
    Nie powiedziałbym że Zakarpacie to Ukraina; szczególnie mocno trzymam się tej tezy po zobaczeniu grafiki jak duże są tam wpływy j. węgierskiego. Genetycznie Rusini zakarpaccy też mają więcej wspólnego z ludnością basenu Dunaju niż Ukraińcami. Gdyby ktoś mnie pytał; rozwiązanie jakie stosują w Hiszpanii dla swoich regionów autonomicznych dla Zakarpacia byłoby idealne. Węgry i Polska graniczyłyby, bo Zakarpacie byłoby samorządną republiką autonomiczną w ramach Węgier, a i Ungvar miałby się lepiej.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *