Wschód słońca na Babiej Górze

Na Przełęcz Krowiarki docieramy z Agą o ósmej. Wieczorem rzecz jasna. Ja z Krakowa, Aga z Zakopanego, spotykamy się “mniej więcej” po środku. Na parkingu kilka samochodów, tłumów na szlaku raczej nie należy się spodziewać. Gdy wyruszamy niebieskim szlakiem spacerowym na Markowe Szczawiny zaczyna się już ściemniać.

Kiedy byliśmy tu ostatnio w październiku, ten szlak był zamknięty. Prowadzono renowację. Dziś widzimy efekty – ścieżka szeroka na dwa metry, wysypana żwirem, wzmocnienia z prawej strony zapobiegają osuwaniu się ziemi po stromym zboczu.

Idziemy sobie jak gdyby nigdy nic, gadając nieustannie. Dwie baby w ciemnym  lesie… Strach zagląda nam w oczy na każdym zakręcie. Wybujała wyobraźnia widzi czającego się niedźwiedzia, albo inną babiogórską cholerę. Gadamy, gadamy, gadamy. Gęby nam się nie zamykają, gdy jedna przestaje gadać zaczyna druga. Gdy tylko zapada cisza, słychać trzaski, szmery, huki… Nie dajemy jej (tej ciszy) trwać dłużej niż dziesięć sekund. Mniej więcej tyle czasu zajmuje wyobraźni doprowadzenie nas na skraj paniki. Gdy z naprzeciwka w przyspieszonym tempie przybliża się do nas migające światło, przed oczami stają obrazy  z Blair Witch Project… Uff, to tylko biegacz z czołówką. Nasze dwa światła jego zapewne też lekko wystraszyły. Po półtorej godziny, kiedy gardła mamy już zupełnie zdarte od ciągłego gadania, pojawiają się przed nami ciepłe światła schroniska. Uratowane!

To dopiero początek wycieczki. W schronisku czeka na nas banda przyjaciół z kursu przewodników beskidzkich. Wychylamy kilka symbolicznych toastów powitalnych, by po chwili zająć miejsca w wygodnych łóżkach na ostatnim piętrze “hotelu” Markowe Szczawiny. Ze schroniskiem nie ma to zbyt wiele wspólnego, ale w takim towarzystwie nawet w pięciogwiazdkowym hotelu byłoby turystycznie i przytulnie. Zapadamy w głęboki sen… na całe trzy godziny 🙂

2:40 wymarsz. Kierunek – wschód. Dosłownie. Na szczyt mamy jakieś półtorej godziny. Po ciemku. Po śniegu. Przy ujemnej temperaturze. Bajka! 🙂 Śnieg wprawdzie miejscami sprawia nam nieco trudności, ale konsekwentnie brniemy pod górę. Na szczęście powyżej linii lasu śniegu jest już bardzo niewiele i udaje nam się go omijać. Z Przełęczy Brona skręcamy w lewo w kierunku Diablaka, czyli najwyższego punktu w masywie Babiej Góry – 1725 m n.p.m.

Na południowym wschodzie cały czas towarzyszy nam łuna. Świt czy światła nad Krakowem? Moim zdaniem to nadchodzący dzień rozświetla niebo na kilka godzin przed wschodem słońca. Nasz przewodnik twierdzi, że to łuna nad odległym miastem. Nie chce mi się w to wierzyć. A Wy jak myślicie?

Wschód słońca ma nastąpić o 4:45. Jest 3:30, a niebo staje się z chwili na chwilę coraz jaśniejsze. Podchodzimy od zachodniej strony, cały spektakl wstającego dnia chowa się więc przed nami za szczytem Babiej Góry. Po wyjściu z kosodrzewiny robi się na tyle jasno, że wyłączamy czołówki i ostatni fragment trasy pokonujemy w porannym półmroku.

Zmęczeni i niewyspani docieramy na szczyt. Nie jesteśmy pierwsi. Za kamiennym wiatrochronem czai się już grupa innych “Beskidomaniaków”. Ściśnięci w mniejszych grupkach starają się znaleźć choć odrobinę ciepła. O ile niżej było całkiem przyjemnie, o tyle na samym Diablaku pi….dzi koszmarnie zimnym wiatrem! Koszulka termoaktywna, polar, kurtka, skarpety narciarskie, rękawiczki, opaska, czapka, jeszcze jedne rękawiczki. I dalej zimno! Palce grabieją na samo wspomnienie każdego zrobionego zdjęcia.

W grupie górskich pozytywnych oszołomów spotykam Monikę, z którą dzień wcześniej umawiałyśmy się na FB. Niech żyją social media. Pozdrawiam, jeśli to czytasz 😉

W pewnym momencie ktoś rzuca w eter: “Idzie! Jest!” Cała chmara ludzi podbiega kilka kroków w stronę wschodu – właśnie wyłania się tak wyczekiwane słońce…

Cały czas zastanawiam się, czy ludki, których złapałam na zdjęciu powyżej wiedzą, że mają taką sympatyczną pamiątkę z tego wschodu. Ktoś się zidentyfikował? 🙂

Tymczasem na południu… chmury. Ani śladu po Tatrach. Liczyliśmy, że jednak nam się pokażą. Dwóch kolegów nawet założyło się o flaszkę 😉 Wszyscy pozostali uczestnicy wycieczki byli wygrani od początku zakładu – bez względu na wynik, konsumpcja nastąpi przy najbliższej okazji 😉

 

 

Na zachodzie też powoli pojawia się dzień. Widok może nie jest tak spektakularny jak po wschodniej stronie Diablaka, ale i tak warto popatrzeć. Beskid Żywiecki, Beskid Śląski skąpane w porannych mgłach powoli budzą się do życia.

Niewyspana, zmarznięta i zmęczona, cieszę się jak dziecko! Kolejne marzenie spełnione! 🙂 Zawsze chciałam zobaczyć wschód słońca z Babiej Góry. Dla wielu z Was wschód na Babiej to “oczywista oczywistość” – porządny turysta zalicza go przynajmniej raz do roku. Dla innych to zupełna bzdura. Pomyłka, te osoby przestały czytać po pierwszych trzech zdaniach 😉 A dla mnie to właśnie kwintesencja realizacji własnych marzeń, udowodnienie samej sobie, że jeśli na czymś mi zależy to mogę!  I choć wieczorem wykończona pracą miałam ochotę zrezygnować i po prostu wyspać się w schronisku, to teraz nie żałuję ani trochę! Więcej! Już rodzi się plan, że następnym razem świt z Babiej obejrzę w warunkach zimowych, w śniegu i prawdziwym mrozie… Byle do zimy!

 

Po godzinie podziwiania porannego spektaklu przyrody zbieramy się w drogę powrotną. Czerwonym szlakiem podążając wciąż na wschód (niczym Drużyna Pierścienia) kierujemy się na Krowiarki. Przed nami wznoszące się coraz wyżej słońce, które niemiłosiernie razi w oczy. Następnym razem koniecznie trzeba wziąć okulary przeciwsłoneczne.

 

Za to za nami przepięknie oświetlony szczyt Babiej i skąpane w porannym słońcu Beskidy.

Tatr niestety nadal nie widać 🙁

Selfie – ten cień na kosodrzewienie to autorka niniejszych zdjęć i komentarzy 😉

Droga w dół niemiłosiernie się nam dłuży. Ch0ć widoki wokół przecudne, słoneczny majowy dzień w pełnej krasie, to chyba zmęczenie daje o sobie znać. Przed nami jeszcze tylko striptiz na Krowiarkach (czas zrzucić z siebie brudne ciuchy i zamienić je na coś nieco bardziej pachnącego) i cały dzień zwiedzania Żywiecczyzny… Będzie męcząco, ale zdecydowanie było warto! Dla świtu w takim miejscu naprawdę warto się pomęczyć!

5 Replies to “Wschód słońca na Babiej Górze

  1. Tylko pozazdrościć, ja nie tylko wschodu na Babiej Górze nie widziałem, ja nawet tam nigdy w życiu nie byłem… Wiem, wiem, dużo straciłem, ale systematycznie moje górskie braki nadrabiam 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *