W POSZUKIWANIU TEIDE
– Myślisz, że to on?
– No chyba…
– Ale jakiś taki mały się wydaje… Może to jednak nie on? Że niby 3718 m n.p.m.?
Wątpliwości rozwiewają się, gdy oglądamy Teide z okolic Los Gigantes, w którym spędzamy ten gorący zimowy urlop. Charakterystyczny stożek wulkanu nie pozostawia wątpliwości z kim mamy do czynienia. Od tej chwili Jego Wysokość Teide towarzyszy nam na Teneryfie non stop, kusząc, oj, jak bardzo kusząc. Choć z wybrzeża wygląda nieco mniej majestatycznie, niż to sobie wyobrażałam, to jednak otwarty krater, który podobno wybucha co sto lat, a ostatnio w 1909 roku, czyli już spóźnia się o 8 lat, sprawia, że nasze wakacje podszyte są leciutkim dreszczykiem emocji.
Jak zobaczyć Teide z bliska? Najlepiej wynająć samochód i podjechać pod dolną stację kolejki Teleferico. My samochód wynajmowaliśmy już na miejscu w sieci Oasis. Oczywiście można wynająć go jeszcze z Polski przez Internet, jednak lecąc nie wiedzieliśmy dokładnie kiedy i na ile będzie nam potrzebny, dlatego wynajem na miejscu był wygodniejszą opcją.
Wyruszamy z okolic Playa de La Arena około 9:30. Droga pnie się łagodnie pod górę, co zaskakujące bez zakrętów. Okazuje się, że osławionych kanaryjskich serpentyn w tej części wyspy nie uświadczymy. (Załapiemy się na nie dopiero w drodze do miejscowości Masca, ale to juz zupełnie inna historia.) Z początku droga na Teide wiedzie otwartą przestrzenią z widokami na ocean. Akurat dziś widoczność jest kiepska, nie widać więc sąsiedniej La Gomery.
Po kilku kilometrach wjeżdżamy w piniowy las. Nie byłoby w nim nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że wyrósł na lawie! Zdjęcie z jadącego samochodu nie oddaje w pełni tego widoku, ale uwierzcie mi na słowo, że pnie sterczące spośród rumowiska zastygłej lawy wyglądają jakby ktoś je tam na siłę wetknął i posypał wokół piniowymi szpilkami. Dziwaczny las.
Im wyżej tym roślinność coraz skromniejsza. Rozsiane z rzadka drzewa otaczają pierwszy z mijanych po drodze szlaków pieszych. Będziemy ich widzieć na zboczach Teide jeszcze sporo. Niestety z 9-miesięcznym Słonkiem musimy zdecydować się na wersję zwiedzania dla emerytów. Lub rodzin z małymi dziećmi. Czyli kolejka.
STĄPAJĄC PO LAWIE
Wyjeżdżamy na płaskowyż od zachodu. Przecinamy czarne rumowisko zastygłej lawy. Gdy słyszeliśmy o księżycowym krajobrazie Parku Narodowego Teide, właśnie tak wyobrażaliśmy sobie to miejsce. Ogromne połacie pokryte ostrymi skałami w kolorze smoły. Aż strach zejść z wytyczonego szlaku, bo można by zagubić się w tym wulkanicznym gruzowisku. Niestety zdjęcia nie oddają w pełni charakteru tego miejsca. Na samej smolnej pustyni nie sposób się zatrzymać, bowiem jej środkiem biegnie tylko wąska wstążka asfaltu, bez możliwości zaparkowania – dlatego zdjęcia zrobiłam z daleka. Przynajmniej macie powód, żeby tam pojechać i zobaczyć na własne oczy 😉
Krajobraz kojarzy mi się z Arizoną. Choć w niej nie byłam 😉
Objeżdżamy wulkan od wschodu i docieramy w miejsce, z którego Teide prezentuje się najpiękniej.
I chociaż nie znaleźliśmy więcej “księżycowych” krajobrazów, to z tej, południowo-wschodniej strony widoki są naprawdę wspaniałe. Surowe, skaliste połacie, z kępami niskich suchorośli, które jakimś cudem zadomowiły się na tym pustkowiu.
DO SZCZYTU TEIDE TUŻ TUŻ
Pod stację kolejki docieramy przed 11:00. Parkujemy pod samym wejściem. Nie kupowaliśmy wcześniej biletów i mimo obaw, że nie obędzie się bez kolejki do kolejki – w bilety zaopatruję się w 5 minut. Tyle samo czekam na wagonik. Udaje nam się wszystko załatwić błyskawicznie!
A w zasadzie mnie się udaje, bo musicie wiedzieć, że mam super męża! 🙂 Kochanie, dziękuję 🙂 Ze Słonkiem na górę wyjechać nie można – ze względu na dużą różnicę wysokości dzieci do lat dwóch nie mogą wyjeżdżać na szczyt. Dlatego ktoś na ochotnika musiał zostać na dole i tym ktosiem nie byłam ja!!! Hurrraa!!! 🙂 Matka ma wychodne! 😉
Nie czekając aż małżonek się rozmyśli, wbiegam na “peron”. Robię obowiązkowe zdjęcie wagonika, patrzę w bok, a tam cały sąsiedni “peron” robi dokładnie takie samo idiotycznie beznadziejne ujęcie 😉 Ludzie, po co my fotografujemy takie rzeczy? 😉
Już z pokładu gondolki widzę zbierających się na dole ludzi i podjeżdżające autokary. Wygląda na to, że zdążyliśmy w ostatnim momencie.
Wagonik rączo sunie w górę. Już za 8 minut będę pod szczytem!
A po drodze widoki, widoki, widoki…
TEIDE NA WYCIĄGNIĘCIE RĘKI
I wreszcie jest! Teide na wyciągnięcie ręki!
Zimno!!! Nad morzem 25 stopni, przy dolnej stacji kolejki 16, a tutaj – w porywach wiatru temperatura odczuwalna to nawet zero! Zapinam polar pod szyję, gotowa na mały obchód.
Choć widoczność nie powala, to płaskowyż prezentuje się niesamowicie. Lekko zachmurzony lazur nieba, kontrastuje z ceglasto-miedzianymi połaciami skał i wulkanicznych pyłów.
Lawa, lawa, lawa…
Wokół szczytu poprowadzone są kamienne ścieżki dla turystów. Niestety nie mogę pozwolić sobie na dłuższy spacer 🙁 Wiecie już dlaczego moje marzenie pozostaje “prawie” spełnione? Bo na szczyt Teide wyjść dziś nie mogę. Co oznacza jedynie, że trzeba będzie wrócić jeszcze na Teneryfę 🙂 Zatem tych, którzy dotarli aż tutaj z przykrością informuję – do krateru dzisiaj nie zajrzymy. Za to będzie jeszcze trochę zdjęć.
Ze szczytu ponoć przy dobrej pogodzie widać wszystkie wyspy archipelagu. Dziś i tak nie byłoby ich widać, więc żal, że nie mogę wejść na szczyt jakby nieco mniejszy 😉
Mówiłam Wam, że zimno – na górze leży nieco śniegu. Tym bardziej nie mogę wyjść z podziwu dla odwagi (a może należałoby to nazwać inaczej) dziewczyny, która na szczyt wyjechała w szortach i topie. Nie udało mi się złapać jej w kadr, ale uwierzcie widok był przezabawny 😉
Z górnej stacji kolejki prowadzą trzy szlaki – dwa na punkty widokowe, trzeci na szczyt. Każdy z nich to około 30-40 minut marszu, na który niestety nie mogę sobie dziś pozwolić. Aby wejść na szczyt trzeba mieć jeszcze dodatkowo pozwolenie z hiszpańskiego ministerstwa. Następnym razem 😉
TEIDE, WRÓCIMY TU JESZCZE!
Dla mnie powoli czas wycieczki się kończy. Wsiadam w pełną holenderskich i brytyjskich emerytów kolejkę i wracam na dół do moich chłopaków.
W drodze powrotnej do Playa de la Arena zatrzymujemy się jeszcze w kilku punktach widokowych. Przez tę godzinę, bo tyle mniej więcej zajął mi wjazd, spacery pod szczytem i powrót na dół, u podnóża Teide pojawiły się dzikie tłumy! Zdążyliśmy w ostatnim momencie. Chwilę później i cała wycieczka zajęłaby pewnie ze dwie godziny.
Co ciekawe na dole zaczyna mnie nieco boleć głowa i czuję się lekko otumaniona. Nigdy nie byłam na takiej wysokości – czyżby różnice ciśnień dały się we znaki?
Zatrzymujemy się jeszcze raz w pobliżu czarnego pola lawy, tym razem uważniej rozglądając się po okolicy. Największe wrażenie robi na nas krater na sąsiednim zboczu otoczony wypalonym polem zastygłej lawy. Choć wybuch z tego krateru miał miejsce kilka stuleci temu, w tym miejscu zdajemy sobie sprawę, że Teide jest tylko uśpiony… A to znaczy, że w każdej chwili może się obudzić… Jak dobrze, że przespał cały nasz urlop 😉
Na koniec kilka informacji praktycznych:
– Wszystkie informacje na temat kolejki na wulkan – Teleférico del Teide znajdziecie na tej stronie. Informacje również w języku polskim – duuuużo nas na Teneryfie 🙂
– Wyjazd kolejką kosztuje 27 EUR (stan na marzec 2017). Aktualny cennik znajdziecie tu.
– Bilety można kupić przez Internet albo w kasie. Nam udało się bez problemu kupić je na miejscu.
– Koniecznie ubierzcie się ciepło! Na górze przyda się ciepły polar i czapka.
– I najważniejsze – nie zapomnijcie aparatu! 🙂
Więcej naszych wspomnień z Teneryfy znajdziecie tutaj: Teneryfa
A jeśli chcecie wiedzieć co jeszcze warto zobaczyć na Teneryfie koniecznie zajrzyjcie na bloga Kingi – Gadulec
Muszę w końcu zrobić prawko żeby docierać samodzielnie w takie piękne miejsca 🙂 Zdjęcia Teide cudne!
Prawo jazdy zdecydowanie się przydaje, choć akurat pod Teide można chyba wyjechać autobusem 🙂
Super miejsce i rzeczywiście szlaki baaardzo kuszące.
Dodam jednak, że kluczem do zdobycia szczytu jest planowanie z dużym wyprzedzeniem.
Pozwolenie z ministerstwa można uzyskać przez poniższą stronę:
https://www.reservasparquesnacionales.es/real/parquesnac/usu/html/inicio-reserva-oapn.aspx?cen=2&act=+1
trzeba jednak z reguły rezerwować z minimum miesięcznym wyprzedzeniem (w tej chwili są np. terminy dopiero na maj) i dookreślić się co do 2 godzinnego przedziału w ciągu dnia
niemniej starania warte zachodu 🙂
Następnym razem, jak Słonko będzie już mogło zdobyć szczyt na własnych nóżkach na pewno skorzystamy 🙂
Ciekawie napisany artykuł i świetne zdjęcia.
Polecam jednak zrobic szlak na “piechte”,jest o wiele ciekawszy i malowniczy….
Jasne! 🙂 jak tylko maluszek podrośnie 🙂