Bieszczady soczyste zielenią

Pod koniec pewnego maja, w środku tygodnia los zaniósł nas w Bieszczady. To wyjątkowo miłe ze strony losu trzeba przyznać. Na krótko niestety, ale akurat na tyle, żeby zaliczyć jedną połoninę. Padło na Caryńską. Czasu nie mieliśmy zbyt wiele wybraliśmy więc wyjście z Ustrzyk Górnych czerwonym szlakiem, powrót tą samą trasą do samochodu.

Przez bukowy las wspinaliśmy się coraz wyżej ku połoninie. W pełnym rozkwicie wiosny zieleniły się młode buki.

 

Co jakiś czas spotykaliśmy urocze gąsienice, mieniące się przeróżnymi odcieniami zieleni. Ciekawe co z nich wyrośnie 🙂

W miejscu, gdzie przez buczyny prześwitywało już światło świadczące o tym, że połoniny tuż, tuż nagle dotarł do nas niesamowicie intensywny zapach… czosnku! Pierwszy raz zetknęłam się wtedy z czosnkiem niedźwiedzim – całe połacie tej sympatycznej, aczkolwiek specyficznie woniejącej rośliny porastały podszycie lasu. Pachniało niczym w kuchni! 🙂

Po chwili wyszliśmy ponad linię lasu, a zapach czosnku jeszcze długo się za nami ciągnął. Na szczęście niedźwiedzi w pobliżu nie było 🙂

Tymczasem za nami otwarła się przepiękna panorama w kierunku południowo-wschodnim.

Po kilkuset metrach stanęliśmy zachwyceni niesamowitym widokiem! Tak zielonych połonin nie dane nam było widzieć nigdy wcześniej i jak na razie nigdy potem… Zieleń była tak niewiarygodnie soczysta, że wyglądała jakby ktoś ją namalował.

 Wąska ścieżka prowadząca przez połoninę aż wołała, żeby nią wędrować, dalej i dalej. Zatopić się, zapomnieć się w tej zieleni.

A jak tu nie wierzyć słowom piosenki…

“Anioły są całe zielone
zwłaszcza te w Bieszczadach
łatwo w trawie się kryją
i w opuszczonych sadach 

W zielone grają ukradkiem
nawet karty mają zielone
zielone mają pojęcie
a nawet zielony kielonek”

Do pełni szczęścia brakowało już tylko idealnie błękitnego nieba – byłaby tapeta Windowsa pierwsza klasa.  Ale nawet przy lekkim zachmurzeniu nic nie było w stanie przyćmić tej zieleni.

Po przeciwnej stronie doliny masyw Małej i Wielkiej Rawki oraz Krzemieńca zielenił się znacznie ciemniejszym w odcieniu bukowym lasem.

 Na północy również jak okiem sięgnąć zieleń!

 Wciąż rozglądając się wokół dotarliśmy na wierzchołek Połoniny Caryńskiej.

 Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale po drodze nie spotkaliśmy ani jednego człowieka! Mieć połoninę tylko dla siebie – taka okazja zdarza się zapewne tylko raz w życiu.

Czas nas naglił, więc chociaż oczy błagały, żeby zostać w tym raju na dłużej, proza życia zmusiła nas do odwrotu.

  Na ścieżce pojawiło się kilka osób, więc nasze chwilowe posiadanie Bieszczad na wyłączność minęło.

 Wracając potykaliśmy się co chwilę, trudno się bowiem idzie obracając bez przerwy głowę za siebie. Ale tak bardzo nie mogliśmy się oderwać od tych widoków!

Na Caryńskiej byłam później jeszcze kilka razy, w przeróżnych warunkach, ale tak pięknie jak wtedy nie było nam więcej dane.

Życzę Wam, żebyście kiedyś też przeżyli tak niesamowity dzień w zielonych Bieszczadach. A może uda Wam się wypatrzyć w trawie zielone bieszczadzkie anioły… do nas nie przyszły – może dlatego, że nie wzięliśmy ze sobą kielonka 🙂

 

 

 

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *