Policyjny szczyt – zdobywając Lackową, najwyższą górę w Beskidzie Niskim

Mglisto, pochmurnie, chłodno. Wokół niewiele widać, ale grunt, że nie pada. Kolejną wycieczkę w ramach kursu przewodników beskidzkich rozpoczynamy w Wysowej Zdrój. Przed nami kilka godzin marszu na najwyższy szczyt Beskidu Niskiego po polskiej stronie, czyli Lackową.

Wokół poprowadzono liczne ścieżki Nordic walking – miejsc do spacerowania dokoła mnóstwo. Jedna ze ścieżek prowadzi do kaplicy na Górze Jawor. Dziś jednak nie mamy czasu, aby tam zajrzeć. Pędzimy na Lackową.

Zielony szlakiem podążamy w stronę przełęczy o wdzięcznej nazwie Cigelka. Niedaleko, po słowackiej stronie, znajduje się miejscowość o tej samej nazwie.

Według mapy powinniśmy z przełęczy iść w górę zielonym szlakiem, tymczasem takiego koloru w stronę Lackowej  w ogóle nie przewidziano. Okazuje się, że szlak zielony zlikwidowano, a pozostawiono jedynie szlak koloru czerwonego wytyczony przez Słowaków. Rzeczywiście obydwa szlaki prowadziły równolegle do siebie – czerwony kilka metrów na lewo od granicy, zielony kilka metrów na prawo. Dobry przykład współpracy polsko-słowackiej, szkoda tylko,  że mapy jeszcze nie są zaktualizowane.

Zmierzamy więc czerwonym szlakiem na Ostry Wierch. Początkowo ścieżka biegnie pod górę, później dość długo prowadzi przyjemnym wypłaszczeniem, aby w ostatniej fazie zmienić się w nieprzyjemnie strome podejście. No cóż, w końcu to góry, czasem trzeba też trochę podejść 😉

Idziemy cały czas przepięknym bukowym lasem.  Drzewa wyrastają z dywanów opadłych liści. Przez gałęzie momentami nieśmiało prześwituje słońce. Poza nami na szlaku prawie nie ma turystów. Znów przekonuję się, że listopad to idealny miesiąc na wędrówkę.

Szlak cały czas wiedzie granicą. Mamy więc okazję bliżej przyjrzeć się słupkom granicznym. Słupek, jak to słupek, jaki jest każdy widzi. Ale nie każdy wie, co kryje się za tajemniczymi oznaczeniami. Ja też nie wiedziałam, aż do tej wycieczki. Otóż, zaczynając od góry:  Na samym wierzchołku słupka umieszczony jest krzyżyk, którego dwa przedłużone ramiona informują o przebiegu granicy. Inaczej mówiąc, gdyby przedłużyć te ramiona powstałyby półproste wskazujące którędy na danym odcinku przebiega granica.

Liczba namalowana na białym polu, powyżej kreski oznacza numer odcinka granicy – w tym przypadku jesteśmy na odcinku numer 242.  Liczba poniżej wskazuje kolejny numer słupka na danym odcinku granicy. Na niektórych mapach można znaleźć oznaczenia informujące o numerach słupków. Dzięki temu zgubiony turysta wędrujący wzdłuż granicy może zlokalizować swoje położenie z dokładnością do kilkuset metrów i określić jak daleko jest jeszcze do celu wędrówki. Oczywiście zakładając, że jest tradycyjnym turystą i nie lubi korzystać z GPS’a 😉

Rozważania nad słupkiem zajmują nam dłuższą chwilę. Wejście na pierwsze większe wzniesienie dzisiejszego dnia to nieco ponad półtorej godziny. Ostry Wierch, 930 metrów n.p.m. zdobyty. Stąd moglibyśmy skręcić na żółty szlak prowadzący w stronę Ropek, nasz cel na dziś jest jednak bardziej ambitny. Po krótkim odpoczynku skręcamy więc w lewo, w stronę Lackowej.

Mapa pokazuje, że będzie stromo. Przygotowuję się na to psychicznie, jednak dziwnym trafem pomijam fakt, że stromizna nie prowadzi w górę, a w dół… Jest stromo. Bardzo stromo. Cholernie stromo! Tyle, że w dół! Po drodze mijamy porzucone, uwaga… części garderoby – ktoś zapewne zaaferowany stromizną nie zauważył, że zgubił sweter.

Wzbiera we mnie wściekłość! Jak ja nie lubię schodzić w dół, gdy wiem, że muszę jeszcze iść do góry! 😉 No ale cóż, innej drogi nie ma. Dzielnie podążamy więc w stronę Przełęczy Pułaskiego.

Czy wspominałam już, że jest z nami Floki? Chyba nie 🙂 No więc – jest. Od samego początku trzyma się z przodu, co jakiś czas obiegając całą grupę i upewniając się, że wszyscy są na swoim miejscu. A szczególnie sprawdza, czy nie zgubiła się jego pani. Kochane psisko! Problem jedynie w tym, że przy zaganianiu stada Floki bez przerwy wpada komuś pod nogi. Na tej stromiźnie jego harce są wyjątkowo nietrafione… Na szczęście obywa się bez poważniejszych ofiar. Kilka ubłoconych tyłków to jak na tę “wyrypę” naprawdę lekki wymiar kary 😉

Za Przełęczą Pułaskiego dokładnie to samo. To znaczy wyrypa. Tyle, że tym razem pod górę. Noga za nogą, krok za krokiem wleczemy się coraz wyżej i wyżej. Świadomość, że to już ostatnie podejście dodaje jednak sił. Po kilkuset metrach docieramy na grzbiet Lackowej. Stąd już prawie po płaskim docieramy na szczyt.

Najłatwiejsza do zapamiętania wysokość – 997. Lackowa – policyjna góra. Co ciekawe słowacka tabliczka podaje inną wysokość – o metr niższą, 996. Ponoć różnica wynika z obranych układów wysokości, czyli w bardzo dużym uproszczeniu od tego, które morze przyjmuje się  za poziom zero. W Polsce przyjmujemy Morze Bałtyckie i pomiary dokonywane w Kronsztadzie koło Petersburga. A na Słowacji? Nie wiem, może odnoszą się do poziomu Adriatyku? Kto wie – niech pisze, chętnie się dowiem.

Od momentu wejścia na grzbiet towarzyszy nam wiatr. Silny i chłodny wiatr. Trzeba więc czas postoju na Lackowej ograniczyć do minimum. Floki załapuje się na połowę konserwy turystycznej i kilka kęsów wyłudzonych kanapek. Po zaliczeniu sesji zdjęciowej i konsumpcji zapasów przemarznięci zbieramy się w drogę powrotną.

Pierwszy fragment prowadzi tym samym szlakiem, którym dotarliśmy na Lackową. Wracamy na Przełęcz Pułaskiego. Stromizna nie wydaje się już wcale taka stroma. Na Przełęczy podejmujemy decyzję o powrocie drogą alternatywną, odbijamy więc nieznakowaną ścieżką przez świerkowy zagajnik w stronę miejscowości Izby. Po krótkiej chwili wychodzimy na polanę, z której rozpościera się przepiękny widok na zachodnią część Beskidu Niskiego i Beskid Sądecki w oddali.

Słońce powoli chyli się ku zachodowi nadając wszystkiemu wokół tej wyjątkowo ciepłej barwy znikającego słońca. Jesienne kolory wydają się w tym świetle jeszcze cieplejsze, jeszcze intensywniej żółte, intensywniej czerwone.

Podążamy drogą na północny zachód. Po lewej zbocza Lackowej, z której właśnie zeszliśmy, po prawej masyw Białej Skały i Ostrego Wierchu, a przed nami… Urokliwa pobielona cerkiewka kryta gontem. Kwintesencja Beskidu Niskiego w jednym kadrze.

Przechodzimy przez strumień strzegący dostępu do kaplicy, przy okazji obmywając buty z błota skutecznie oblepiającego każdą część ciała poniżej kolana.

Przed cerkwią prawosławny krzyż, wystawiony na pamiątkę 1000-lecia chrztu Rusi. Przekonuję się o tym  brutalnie wywołana do odpowiedzi “Pani Marto, co to tam jest napisane na tym krzyżu?” A po moich próbach wydukania kilku bukw kolejne pytanie:  “Czy uczyła się Pani w szkole rosyjskiego?” Nie, Pani Marta szczęśliwie załapała się już na edukację post-radziecką. Cyrylicę miała jednak okazję poznać podczas, uwaga, studiów w Austrii. Wiem, nie ma to żadnego sensu, ale uwierzcie mi na słowo, że rosyjskiego uczyłam się w Austrii, podobnie jak niemieckiego, przy czym obowiązywała ciekawa zasada “Russisch durch singen, Deutsch durch trinken” (rosyjski poprzez śpiewanie, niemiecki poprzez picie). Można by dopatrywać się w tym pewnego dysonansu, jednakowoż sens w tym jakiś był – nauczyciel rosyjskiego, rodowity Rosjanin uwielbiał podczas lekcji uczyć nas rosyjskich piosenek; natomiast nauka niemieckiego szła nam najlepiej podczas suto zakrapianych imprez 😉

Skąd taka dygresja przy okazji beskidzkiej cerkwi? Nie mam pojęcia 🙂

Cerkiewka piękna. Malownicza, urocza, cudna, jak ją tam jeszcze można określić, ale my tu gadu gadu, a słoneczko zachodzi, oj zachodzi… Czas zbierać się w drogę powrotną. Dochodzi godzina szesnasta, zaraz zrobi się ciemno, a nas dzieli od Wysowej jeszcze dobrych kilka godzin drogi…

Przez pola, przez łąki, na przełaj suniemy (znów pod górę!) w stronę przełęczy Prehyba. Na azymut, na oko, na czuja, jak kto woli. Założenie jest takie, że na górze znajdziemy żółty szlak prowadzący do Ropek. Skądinąd ten sam, na który natknęliśmy się na Ostrym Wierchu. Docieramy do granicy lasu jeszcze ogrzewani ostatnimi promieniami słońca.

Jeszcze tylko ostatnie spojrzenie na łagodnie opadające zbocza Lackowej… Znikamy w lesie, przez który droga prowadzi nas wprost do miejscowości Ropki.

Miejscowość to jednak chyba zbyt duże słowo. Przysiółek brzmi nieco lepiej. Urocze miejsce na krańcu świata. Samotne domki porozrzucane po polach, tylko nieliczne rozświetla blask lamp. Cisza, zakłócana jedynie hałasem naszej grupy. Stąd jeszcze półtorej godziny do Wysowej.

Zakładamy czołówki, robi się bowiem całkiem ciemno. Droga najpierw bita, później asfaltowa prowadzi na szczęście w dół. Z początku rozmawiamy, z czasem rozmowy cichną, wszyscy skupiają się już tylko na kolejnym kroku, jeszcze jeden, jeszcze jeden, jeszcze tylko jeden… Zmęczenie daje o sobie znać, w końcu mamy w nogach osiem godzin i na pewno sporo ponad dwadzieścia kilometrów marszu. Zasłużyliśmy na odpoczynek i kufel zimnego piwa!  A co! Do następnego razu 🙂

6 Replies to “Policyjny szczyt – zdobywając Lackową, najwyższą górę w Beskidzie Niskim

  1. “Pani Marto” na kursie przewodników beskidzkich??? To do przewodnika jak, jaśnie panie? 😉
    Jako sympatyk (acz nieblachowany) SKPB K-ce, gdzie dystans jak widzę mniejszy ;), pozwolę sobie na formę per Ty i podziękuję za Twoje świetne teksty, które, po mojej przeprowadzce do Krakowa, pozwalają mi się odnaleźć w okolicy bliższej i dalszej 😉
    Pozdrawiam serdecznie!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *