Szczypta bieszczadzkiej magii – Połonina Caryńska

Gdy dojeżdżaliśmy do Ustrzyk Dolnych właśnie świtało. Dwie godziny snu, pobudka, szybkie śniadanie i w drogę. Na kursie przewodników beskidzkich szkoda czasu na spanie. Dzisiejsza trasa – Bereżki – schronisko Koliba – Połonina Caryńska – Berehy Górne – Połonina Wetlińska – Przełęcz Wyżna.

Pierwszy przystanek nad Lutowiskami. Obowiązkowy punkt dla wycieczki takiej jak nasza – wspaniała panorama Bieszczad, zmora każdego kursanta 🙂 Niestety, wypadałoby znać nazwę każdego widocznego szczytu, a na dodatek powiedzieć na jego temat kilka słów. W tym miejscu na szczęście jest ściąga wielkości kilku metrów – pełny opis panoramy. Dzięki temu łatwo stwierdzić, że w najwyższym widocznym paśmie od lewej mamy Halicz, Kopę Bukowską (ta najbardziej stożkowacie wystająca), Bukowe Berdo, zaraz za nim Krzemień i  w końcu najbardziej na prawo wysunięty szczyt – Tarnica, czyli najwyższy szczyt polskich Bieszczad, 1346 m n.p.m.

My zapatrzeni w panoramę, a tymczasem obok błyskawicznie rozkłada się stragan z lokalnymi pamiątkami. Niestety na nas nie mogą zbyt liczyć, chińskie pamiątki z Bieszczad nie bardzo nas interesują.

Czasem warto spojrzeć również pod nogi. Tu akurat pod stopami pomoc w oglądaniu nocnego nieba -w dzień punkt widokowy, w nocy natomiast Park Gwiezdnego Nieba “Bieszczady”. Nocą z pewnością musi tu być pięknie… Dookoła żadnych świateł, kompletna ciemność, idealne warunki do podziwiania gwiazdozbiorów.

W drogę, proszę wycieczki! Dojeżdżamy do Bereżek. Pogoda wyśmienita, wymarzona na górskie spacery. Nieco chmur, błękitne niebo, ciepło, ale nie za gorąco.

Przed nami około godzina drogi żółtym szlakiem do schroniska Koliba pod przełęczą Przysłup Caryński. Wraz ze szlakiem turystycznym wiedzie szlak konny, oznaczony pomarańczową kropką. Żadnych koni po drodze jednak nie spotykamy.

 

Kupujemy bilety do Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Co sprytniejsi zaopatrują się w książeczki z panoramami Bieszczad. Niestety punkt sprzedaży biletów nie przewidział aż takiego zainteresowania tą publikacją i podaż trzech sztuk okazuje się zdecydowanie niewystarczająca wobec dziesięciokrotnie wyższego popytu.

 

Mijamy pole namiotowe. Godzina jeszcze wczesna, w nielicznych namiotach cisza – zapewne wszyscy jeszcze śpią. W każdym razie ja z chęcią bym to zrobiła… Sądzę, że nie tylko ja.

Ziewając ukradkiem, zmierzamy w stronę schroniska. Droga delikatnie pnie się do góry. Bardzo przyjemne nachylenie nie wywołujące zadyszki. Raźnym krokiem wędrujemy gęsiego wąską leśną ścieżką. Gdzieniegdzie toczą się rozmowy o wszystkim i o niczym – w końcu zupełnie się jeszcze nie znamy, to nasz pierwszy wspólny wyjazd.

 

 

Szlak przechodzi ze ścieżki w szeroką piaszczysto-błotnistą drogę, którą ściągane jest drewno. Jeden z kolegów, leśnik z zawodu, opowiada o metodach wyrębu lasu.

A las wokół jest przepiękny! Chciałoby się zaśpiewać za Starym Dobrym Małżeństwem “Hen, w krainy buczynowe! Ze mną tam nikogo tylko wiatr.” Choć to tylko połowicznie prawda. Buki rzeczywiście przepięknie szumią wokół, ale w 30-osobowej grupie stwierdzenie “ze mną tam nikogo” wydaje się lekkim nadużyciem 😉

Przekraczamy wąski strumień płynący wąwozem i pod koroną oświetlonych słońcem liści równym tempem zmierzamy przed siebie.

 

Po około godzinie docieramy na polanę, z której po raz pierwszy widzimy cel naszej dzisiejszej wyprawy – połoniny. Drogowskaz podaje, że do schroniska już tylko 5 minut. Uważnie stawiamy kroki na skąpanym w słońcu zboczu, tak aby przypadkiem nie nadepnąć jakiejś jadowitej mieszkanki polany.

Nadal gęsiego docieramy do malowniczo położonego schroniska Koliba. Drewniany budynek wygląda jak nowy. Nic w tym dziwnego – ma zaledwie kilka lat, wybudowano go na miejscu poprzedniego schroniska, które wyburzono. Miejsce jest dość cywilizowane. Pod samo schronisko można od strony miejscowości Nasiczne podjechać samochodem.

Po krótkim odpoczynku podchodzimy na przełęcz Przysłup Caryński. Z niej przepiękny widok na Bukowe Berdo i Tarnicę. Cel jutrzejszej wyprawy.

Skręcamy w lewo, na południowy zachód, zielonym szlakiem na Połoninę Caryńską. Przed nami około 3,5 kilometra, na których musimy pokonać prawie 500 metrów przewyższenia. Nic dziwnego, że prawie od samego początku szlak wiedzie stromo pod górę.

Początkowo maszerujemy wąską ścieżką między wysokimi trawami. Dookoła nas szumi majestatyczny bukowy las.

Ścieżka z chwili na chwilę robi się coraz bardziej stroma. Powietrze jakby gęstsze, parne. Nie bardzo jest czym oddychać. Przed nami jeszcze 300 metrów przewyższenia.

Ostatnie kroki przez bieszczadzką buczynę i powoli wychodzimy na otwartą połać połoniny. Północne zbocza Połoniny Caryńskiej, którymi wędrujemy należały kiedyś do nieistniejącej już wsi Caryńskie. Stąd nazwa. Pochodzi ona od wołoskiego słowa caryna oznaczającego pastwisko. Kim byli Wołosi? O tym innym razem.

Do grzbietu jeszcze daleko, ale po prawej i za plecami możemy już zacząć podziwiać widoki. Całe szczęście, jest pretekst żeby się zatrzymać. Moja kondycja, a raczej jej brak niestety zaczyna poważnie dawać się we znaki.

 

Za nami na północnym wschodzie zalesione pasmo Magury Stuposiańskiej.

Już widać grzbiet Caryńskiej. Ścieżką przez borówki pniemy się noga za nogą stromo pod górę. Mruczę pod nosem przeklinając tego kto wymyślił ten szlak i całą jego rodzinę do piątego pokolenia włącznie. Zamiast puścić ścieżkę trawersami, poprowadzono ją prosto pod górę. Dla kiepskich płuc i słabych nóg potworna mordęga. Zaczynam zastanawiać się, czy ten kurs przewodników to na pewno dla mnie… Na szczęście jest jeszcze co najmniej kilka osób, którym to podejście też nie sprawia przyjemności 😉 W kupie raźniej.

Po nieskończenie długim podejściu, wreszcie dochodzimy na grzbiet połoniny, a tam… ech… co tu dużo mówić, cudnie!

Na południowym wschodzie (zdjęcie powyżej, od lewej strony) dolina Wołosatego, a nad nią całe pasmo Tarnicy w pełnej okazałości. Za nimi w oddali widać nawet Pikuj, ukraiński cel naszej wędrówki za dwa dni. Na południu (bardziej w prawo) Mała i Wielka Rawka, a także Krzemieniec, na którym stykają się granice Polski, Słowacji i Ukrainy.

Na północy (zdjęcie poniżej) Magura Stuposiańska, dalej Pasmo Otrytu, a w tle Góry Sanocko-Turczańskie. Gdyby wejść jeszcze kilka metrów wyżej pewnie byłoby nawet widać Solinę 🙂

Mimo, że po drodze doskwierał nam upał, na Caryńskiej zakładamy kurtki. Wieje niemiłosiernie – jak to zwykle na połoninach. Spędzamy na tym wierzchołku dłuższą chwilę omawiając panoramy i słuchając “prelekcji” jednego z kursantów.  Kto słucha, ten słucha. Ja napawam się widokami i uwieczniam każde najmniejsze wzgórze. Miło będzie wrócić do tych widoków w zimny i ciemny listopadowy wczesny wieczór.

Koniec tego dobrego, komu w drogę… Grzbietem Połoniny Caryńskiej zmierzamy do jej najwyższego wierzchołka, 1297 m n.p.m.  To najprzyjemniejszy fragment wycieczki, a zarazem to za co kocham Bieszczady. Gdy człowiek już wyczołga się na górę, czeka na niego spacer najpięknięjszą drogą, jaką można sobie wymarzyć. Wspaniałe widoki rozpościerają się z każdej strony.

Zmierzamy czerwonym szlakiem w stronę Berehów czy też Brzegów Górnych (jak kto woli). Na tym fragmencie wędrujemy Głównym Szlakiem Beskidzkim (prowadzącym z U do U, czyli z Ustrzyk Górnych w Bieszczadach do Ustronia w Beskidzie Śląskim), a także europejską pieszą trasą turystyczną E-8. Nic dziwnego, że tak tu pięknie. Główny Szlak Beskidzki wytyczyli panowie Kazimierz Sosnowski i Mieczysław Orłowicz, starając się wybrać najciekawsze widokowo i turystycznie miejsca w Beskidach.

Spojrzenie na Rawki po lewej. Słońce i chmury malują plamy światła na ciemnych połaciach lasu. Całkiem z prawej na zdjęciu widać drogę prowadzącą do schroniska pod Małą Rawką. Bardzo sympatyczne miejsce, niestety tym razem nie wystarczy nam czasu na wycieczkę w tamtą stronę.

Idziemy, idziemy, idziemy. Brzmi nudno? Kto nie lubi gór, pomyśli, że to nic ciekawego. Kto jednak je pokochał, będzie wiedzieć, że to najprzyjemniejsza część wędrowania. Chwila, gdy nawet mimo ludzi wokół jesteś sam ze swoimi myślami, maleńki wobec ogromu przyrody.  Szum wiatru, chmury tańczące po niebie, piaszczysta ścieżka pod nogami, a dookoła bezkresna przestrzeń. Czegóż więcej chcieć?

 

 

 

 

 

 

W lewo odbija wąska kamienista wstążka zielonego szlaku, prowadząca na Przełęcz Wyżniańską i do schroniska pod Małą Rawką. My kontynuujemy wędrówkę szlakiem czerwonym.

 

Docieramy na najwyższy szczyt Połoniny Caryńskiej. Znów czas na panoramę i sprawdzenie naszej wiedzy. W tych momentach przypominam sobie, że nie jesteśmy tu tylko dla przyjemności, ale głównie aby zdobyć nieco wiedzy niezbędnej przewodnikowi.

 

 

Za mniej więcej rok egzamin. W międzyczasie dużo wyjazdów i jeszcze więcej nauki. Może zabrzmi to dziwnie, ale nie mogę się doczekać 🙂 Przede wszystkim wyjazdów. Ale uczenie się o miejscach i tematach ciekawych też może być przyjemnością. W końcu robię to dla siebie!

Niestety ścieżka powoli zaczyna prowadzić w dół. Ostatnie spojrzenie na góry i znów zanurzamy się w bukowym lesie.

Stromym szlakiem, częściowo po schodach zmierzamy w kierunku Brzegów Górnych. W planie na dziś jest jeszcze wyjście na Połoninę Wetlińską, ale słyszę jak z każdym kolejnym krokiem moje nogi mówią “NIE!”. Niestety, to pierwsza dłuższa wycieczka po prawie roku bez gór i organizm odmawia posłuszeństwa. Trzeba będzie trochę poćwiczyć przed kolejnym wyjazdem.

 

 

Jeszcze kilka kroków przez błoto. Wprawdzie dawno nie padało, ale w tym miejscu teren jest wybitnie podmokły.

Przejście przez malowniczy wąwóz, pełen porośniętych mchem pni drzew. W parku narodowym przyroda jest pozostawiona sama sobie, dzięki temu widoki sprawiają wrażenie starej, odludnej puszczy. Pięknie.

Wreszcie docieramy do Berehów. Malowniczo położona dziura pośrodku niczego, w której kiedyś tętniło życie, jednak obecnie poza parkingiem dla busów i punktem poboru opłat za wejście do parku nie ma prawie nic. Dziś w Berehach wyjątkowy ruch – trwają przygotowania do biegu Rzeźnika, czyli 80 kilometrów po górach, które zawodnicy dobrani w parach przebiegną już następnego dnia.

Wycieczka idzie dalej, a my wsiadamy w busa z bardzo sympatycznym małżeństwem z Łodzi i wśród śmiechów, przy przemiłej pogawędce docieramy do Ustrzyk Górnych, gdzie czeka na nas “solarna odnowa ciała” i najprawdziwszy żubr! Tego nam teraz trzeba 🙂 Spędzamy kilka miłych godzin “U Eskulapa”. Zza płotu dochodzi muzyka reggae, nie mam jednak siły sprawdzić co tam się dzieje… błąd, o czym przekonamy się kolejnego dnia.

 

 

 

 

 

 

Wybija siódma. Czekamy na autokar siedząc na krawężniku, jak na prawdziwych turystów przystało. Nogi wyciągnięte, odpoczywają po ciężkim dniu.

 

Nad głową błękitne niebo przykryte obłoczkami. Nieco cirrusowate te obłoczki, czyżby pogoda miała nam zrobić psikusa? Przekonamy się jutro…

 

14 Replies to “Szczypta bieszczadzkiej magii – Połonina Caryńska

  1. Cześć
    Piękny blog, pięknie napisany, czekam na dalszą opowieść o Bieszczadach, szczególnie na relacja z Bieszczadzkiej Legendy 🙂 🙂

    Pozdrawiam
    Dorota

  2. Pięknie piszesz. Rozsmakowałam się… a tu koniec. No, ale skoro obiecałaś ciąg dalszy, to w porządku. 🙂 No i te zdjęcia. Same przyjemności.:)
    Pozdrawiam:)

  3. Piękny wpis.
    W tym roku wybieramy się całą rodziną w Bieszczady.
    Nasz pierwszy raz 😉 Będziemy w Solinie. Może jesteś w stanie podpowiedzieć gdzie się udać z 3 dzieci, -najmłodszy ma 3 lata 🙂 Na morskie oko dali radę 🙂
    Pozdrawiam i będę zaglądać

    1. dziękuję za miły komentarz 🙂
      Z takim maluszkiem w góry może być nieco trudno, ale jeśli chcecie spróbować swoich sił na połoninach, to proponowałabym wejście na Połoninę Wetlińską, żółtym szlakiem z Przełęczy Wyżnej. Około 1:15h podejścia, w ostatniej części niestety nieco stromego. Trzeba się liczyć z tym, że 3-latka trzeba będzie chwilę nieść. Ale nagrodą dla dzieciaków niewątpliwie będzie wizyta w prawdziwej Chatce Puchatka 🙂 tak nazywa się schronisko na Wetlińskiej. Upewnijcie się tylko co do pogody, bo w razie deszczu na górze będzie bardzo nieprzyjemnie i nie ma sensu wychodzić. Trzeba [amiętać, że choć wejście jest krótkie to jednak są to góry!
      a w niższych partiach możecie np. wybrać się do Mucznego pokazać dzieciakom żubry 🙂
      miłego pobytu! 🙂

  4. Piękne widoki i super opis 😉
    W tym roku na urlop wybieram się do Wetliny, Masz może jakieś sprawdzone trasy w tamtych okolicach lub możesz polecić dobry przewodnik z trasami? Na pewno obowiązkowo będzie wejście na Połoninę Wetlińską.

    1. Z przewodników na pewno mogę polecić “Bieszczady dla prawdziwego turysty” wydawnictwa Rewasz. Wprawdzie niewiele w nim kolorowych obrazków, ale za to mnóstwo ciekawych informacji! 🙂
      Co do tras – wystarczy spojrzeć na mapę i na pewno coś znajdziesz. Wetlina jest wyśmienitą bazą wypadową! W sezonie letnim co chwilę kursują busy między Wetliną a Ustrzykami Górnymi, można więc dowolnie wybierać trasy, bez konieczności kończenia w tym samym miejscu. Dla mnie najprzyjemniejszy jest szlak czerwony, ciągnący się z Kalnicy, przez Smerek, Połoninę Wetlińską do Brzegów Górnych. Dalej można nim iść na Połoninę Caryńską i do Ustrzyk. Ale to już dwie osobne wycieczki 🙂 Warto też wyskoczyć na Tarnicę, najwyższą w Bieszczadach lub na Rawki. Przede wszystkim polecam zaopatrzyć się w mapę z podanymi czasami i samemu skomponować najlepsze wycieczki 🙂 miłego pobytu!

      1. Wielkie dzięki za informacje :), są bardzo przydatne zwłaszcza ta mapa z czasami tras ( nie wiedziałem, ze takie sa )

  5. Trzy lata temu przeszłam tę trasę trochę inaczej bo kończyliśmy w Ustrzykach G ,czytając Twój blog czułam znów to zmęczenie i tę radość że tam jestem Dziękuję za chwile wzruszeń.

  6. Ja troszkę z innej beczki. Tej pamiątkowej. Teść mojego brata, będąc we Władysławowie, przywiózł szczególne trofeum: nad morzem kupił sobie alabastrową figurkę bacy z owieczkami. Oczywiście też made in China. Pozdrawiam – W.P.

  7. Droga ML.
    Do Caryńskiej mam wielki sentyment.Po przeczytaniu notki zalała mnie fala wspomnień.
    To była nasza ostatnia wspólna wycieczka z okresu, gdy tworzyliśmy naszą rodzinke tylko we dwoje:)

    Syn też kocha Bieszczady. W ubiegłym roku odwiedziliśmy Sanok. We trójkę. Tym razem skupiliśmy się na zwiedzaniu miasta i jego przepięknych, klimatycznych okolic. Obejrzeliśmy wystawę ikon w miejscowym muzeum. Piękne. Pełen zachwyt. Nieco inne odczucia towarzyszyły nam podczs zwiedzania galerii Zdzisława Beksińskiego. Jego prace wprowadzają zwiedzających w nastrój przygnębienia, niepokoju. Pan Zdzisław tworzył uwypuklając grozę tego świata. Trzeba przyznać, że cechowała go niezwykła wrażliwość. Warto zajrzeć do Muzeum w Sanoku. Odtworzono tu jego warszawską pracownię z pietyzmem godnym podziwu. Zdzisław Beksiński był urodzonym Sanoczaninem. Darzyłam także wielkim szacunkiem jego syna, prezentera w radiowej Trójce, Tomka Beksińskiego. To był bardzo utalentowany, wrażliwy dziennikarz. Niestety, również nie żyje. Zmarł przedwcześnie. Pozdrawiam, z przyjemnością śledzę Twoje wpisy:))

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *