Turbacz w zimowo – wiosennej odsłonie

Gdzie najlepiej świętować pierwszy dzień wiosny? Jak to gdzie!? Tylko w górach! Tym razem padło na Turbacz. O Turbaczu pisałam już kilka razy i z pewnością nieraz jeszcze napiszę, bo to moje miejsce. I kropka.

Wybieramy opcję dla zmotoryzowanych, czyli planujemy zejść w to samo miejsce, z którego wychodzimy. Kowaniec i zielonym szlakiem na górę. Ostatnio szłam tędy w lipcu, tyle, że w przeciwną stronę.

W Nowym Targu po śniegu już ani śladu, tymczasem na szlaku śnieg towarzyszy nam od samego początku. Najpierw tylko w postaci niewielkich białych plam, ale im wyżej tym śnieżna pokrywa jest  coraz bardziej rozległa.

Pierwsze podejście, zwane skądinąd Golgotą zwykle daje mi się we znaki. A dziś? Prawie wbiegam pod górę, zupełnie nie zauważając, żeby było choć trochę stromo. Czyżby długo wyczekiwane przejawy poprawy kondycji? A może tylko wiosenny entuzjazm 😉

Na pierwszej polanie natrafiamy na pojedyczne krokusy. Filetowe wiosenne cudeńka! Otwierają szeroko kielichy płatków łapiąc każdy najmniejszy promień długo wyczekiwanego słońca.

Szlak przykryty mokrym śniegiem. Na dole w kilku miejscach natrafiamy na oblodzenia, ale z każdą minutą lód i śnieg przemieniają się w wodnistą maź. Na razie tylko buty chlupią w wodzie. Niedługo woda zacznie chlupać nam w butach. Trudno. Ważne, że trafił nam się przepiękny słoneczny dzień! Mimo chlupotania każdy kolejny krok to sama przyjemność 🙂

Przemierzamy kolejne polany tego niezwykle widokowego szlaku. Widoki są. W dni o dobrej widoczności. Niestety dzisiejszy dzień do takich się nie zalicza. Słońce mocno przygrzewa, ale okoliczne wzniesienia przesłania mgiełka chmur.

Szlaku pilnują typowe dla gorczańskiego krajobrazu kapliczki. W Gorcach jest ich zatrzęsienie. Mijamy przystrojoną kapliczkę Matki Boskiej na skraju jednej z polan. Na kolejnej polanie bacówka, z dachem pomalowanym na morsko-turkusowy paskudny kolor, który zawsze mnie zadziwia… Trzeba mieć fantazję… Lubię jednak ten dom – kilka lat temu schodząc samotnie z Turbacza w dość melancholijnym nastroju, kiedy wszystko wydawało mi się kompletnie do d… usłyszałam z tego domu Grechutę śpiewającego w radio “ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy”. Od tamtego czasu to miejsce jest dla mnie magiczne. Tak jakby ktoś czuwał nade mną w tym momencie i wlał w moje serce całe wiadro nadziei. Karmię się nią do dziś 🙂

Ale miało być o kapliczkach. Zaraz nad doomem o niebieskim dachu sterczą z ziemi trzy drzewa odwrócone korzeniami do góry, oplecione durtem kolczastym. Dopiero niedawno dowiedziałam się, że to miejsce to sanktuarium Św. Maksymiliana Kolbego. Drut kolczasty nawiązuje do miejsca śmierci świętego – Auschwitz. Warto zatrzymać się tu na chwilę, pomodlić się, albo jak kto woli po prostu chwilę w spokoju podumać.

Krótkie przejście przez las i wychodzimy na największą polanę na zielonym szlaku – Bukowinę Waksmundzką. Podobnie jak niżej i tutaj polanę obsiadły rozliczne bacówki. W większości to po prostu domki letniskowe, nie zawsze dodające uroku krajobrazowi… Dachy kryte blachą zdecydowanie nie pasują do gorczańskiej rzeczywistości.

Niebo zasnuwa się lekkimi cirrusami. Nic dziwnego – na jutro zapowiadali zmianę pogody. Dobrze, że udaje nam się wykorzystać ten jeden słoneczny dzień!

 

Kolejna kapliczka. Tym razem w niedużej drewnianej budce schowała się miniaturka Matki Boskiej Ludźmierskiej, zwanej “Gaździną Podhala”. Ta wersja podoba mi się znacznie bardziej niż otoczona złotem autentyczna figura w Ludźmierzu. Tam przepych i blichtr, tutaj ludowa prostota w sercu gór. Wybór naprawdę nie jest trudny 😉

Przed nami kolejny etap przez las. Miejsce, gdzie dołącza niebieski szlak z Łopusznej. Kilka krótkich podejść, i docieramy do następnej polany, na której ktoś wydeptał w śniegu nieco nieudolne serce… A przynajmniej na to wygląda  lekko krzywy kształt na śniegu, jeśli spojrzeć na niego pod odpowiednim kątem 😉

Na górze polany resztki szałasu, tym razem w zimowej wersji. Wersje letnie dziś i kilka lat temu dla porównania można znaleźć tutaj.

Tuż ponad szałasem do zielonego szlaku dołącza żółty, prowadzący obok Kaplicy Papieskiej. Tym szlakiem wychodziłyśmy na górę latem. Bez słońca, pod chmurami, depcząc po błocie, nie po śniegu. Też było pięknie 🙂 Sama nie wiem, którą wersję wolę. Chyba po prostu uwielbiam te miejsca niezależnie od pory roku i warunków pogodowych.

Stąd do schroniska już dosłownie kilka chwil. Kilkanaście minut szeroką drogą, potem ścieżką przez las i już! Najpierw chatka kryjąca Ośrodek Kultury Turystyki Górskiej PTTK – nigdy tu nie zajrzałam! Wstyd 😉 Trzeba będzie w końcu kiedyś to nadrobić.

Schronisko w zimowej odsłonie. Po wizytach pod Potrójną wydaje mi się po prostu ogromne… Mimo ogromnego sentymentu jakim darzę to miejsce, zdecydowanie traci w porównaniu z niedużą rozśpiewaną chatą w Beskkidzie Małym.

Dzisiaj zatrzymamy się tu tylko na chwilę. Krótki odpoczynek na szklankę grzanego piwa. Miska wody dla Flokiego, szybka przekąska i trzeba  będzie zbierać się z powrotem.

Wcześniej jednak mały rekonesans po okolicy. Tatr niestety znowu nie widać 🙁 Zdecydowanie Turbacz nie jest dla mnie łaskawy pod tym względem. Byłam tu tyle razy, a Tatry pokazują mi się tu bardzo rzadko. Złośliwość losu!

Śniegu na górze jest mnóstwo! Przed schroniskiem śnieg przykrywa stoły i ławy, sięgając poziomu drewnianych barierek. Trzeba bardzo uważać, w niektórych miejscach łatwo wpaść nogą w śnieżną dziurę po uda. Kto zna to miejsce z letnich, czy jesiennych wizyt patrząc na zdjęcie powyżej może sobie wyobrazić ile śniegu jest tu teraz. A to na pewno nie jest górna granica Turbaczowych możliwości.

Jest śnieg – są i amatorzy skiturów. Mam wrażenie, że wędrowców na nartach jest więcej, niż pieszych turystów. Zazdroszczę im nieco – zjazd na dół wydaje się teraz niezwykle kuszący. Niestety, Floki mógłby nie być zachwycony tym rozwiązaniem. Z podobnego założenia wychodzą też chyba inni turyści – prawie każdy kto przyszedł dziś na Turbacz pieszo przyprowadził ze sobą czworonoga. Psów zatrzęsienie! Floki czuje się jak w raju, szczególnie gdy sympatyczna suczka w typie husky spogląda na niego wyjątkowo przychylnym wzrokiem 😉

 

Widoczność po drugiej stronie nieco lepsza niż w kierunku Tatr. Zza mgły wyłania się Beskid Wyspowy z białą plamą Polany Stumorgowej pod Mogielicą (w tyle po prawej).

Dzień jeszcze po zimowemu krótki, czas więc zbierać się powoli z powrotem. Wracamy tym samym szlakiem. Kilka dni wcześniej z okazji wiosny ograbiłam Flokiego z jego zimowego futra… Biedak, chyba bardzo zmarzł na tej wycieczce. W drodze powrotnej drepcze między nami, nie odchodząc nawet na krok z wytartej ścieżki. Chyba przemroził sobie łapy, bo korzysta z każdej najmniejszej plamy błota, żeby choć na moment zejść ze śniegu.  Żal mi go, ale niewiele mogę teraz zrobić. Może na kolejną zimę trzeba pomyśleć o psim wdzianku? 😉

W drodze powrotnej spotykam dawno niewidzianego kolegę 🙂 Bardzo miłe spotkanie, jak każde spotkanie po latach, a już szczególnie na szlaku!

Tatry próbują przebijać się przez warstwę chmur i smogu. Można dopatrzyć się ich ostrych kształtów na horyzoncie. Przynajmniej przy dużej dawce wyobraźni. Zatrzymuję się na moment po kostki w śniegu, wypatrując zamazanych kształtów na horyzoncie i ogarnia mnie fala melancholii…

To była wyjątkowo dobra zima. Zima pełna gór, pełna przyjaciół, pełna muzyki. Wszyscy wokół mówią o tym, że dość już tej zimy, niech przyjdzie wiosna. Mówcie sobie co chcecie… Ja będę za nią tęsknić…

Pisząc korzystałam z: Gorce. Przewodnik dla prawdziwego turysty. Rewasz, 2011

4 Replies to “Turbacz w zimowo – wiosennej odsłonie

  1. Co my tu mamy 😉 wszystko co znajome, heh,to może się widzieliśmy, a tak sumując to ile razy byłaś w GORCACH a ile w innych górach? =) Hm, ja w Gorcach jak nic z 20 razy, chodzi o to że to jeszcze powiedzmy blisko, w sensie da się oblecieć w jeden dzień kilka szlaków,zależy czy człek zdany na pks czy ma auto,ale wszystkie szlaki,opcje przerobiłem, niektóre po kilka razy, na Turbaczu w sumie 2 razy nocowałem 😉 masz na imię Marta?A znasz w takim razie może Jacka z Czeladzi? 😉 miłego

  2. Dziękuję,Marta, za inspirację:).Postaram się wyciągnąć w jakiś weekend koleżnake, mieszkającą w oolicy Sieniawy na babską wyprawę w okolice Turbacza:).Ps Floki bez futra to zupełnie inny pies ( Już kilk arazy miałam zapytać i zapominam, czy Floki lubi strzyżenie czy boi się tego zabiegu?)

  3. Turbacz to też zdecydowanie moje miejsce 🙂 choć ja akurat tak określiłabym właściwie każdy szczyt i najmniejszy pagórek 🙂
    w każdym razie byłam na nim kilka razy. zimą. latem, jesienią i wiosną, kiedy krokusy zalegały na polanach. ze wszystkich podejść na Turbacz chyba najbardziej lubię zielony szlak z Kowańca. potrafi widokami zaprzeć dech w piersiach 🙂 pod warunkiem, ze te widoki akurat się trafią. mnie się trafiały dosyć często. Turbacz pod tym względem jest łaskawy dla mnie.
    czuję, ze niebawem uderzę 😉 na niego znów, bo od ostatniego razu minął szmat czasu.
    pozwalam sobie zostawić linka, gdybyś przez przypadek miała ochotę zobaczyć moją majową wyprawę w Gorce;
    http://marharetta.blogspot.com/2014/05/moze-zabralibysmy-sie-z-toba-na-jakas.html#comment-form
    a zima… dla mnie też była dobra 🙂 chociaż mam pewien niedosyt jeśli chodzi o szusowanie. z chęcią jeszcze pośmigałabym na snowboardzie :))
    pozdrawiam.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *